Nie trzeba być szczególnie uważnym czytelnikiem tego bloga, by doskonale wiedzieć jaką wydam opinię o tym komiksie. ”Sex” Joe Casey’a i Piotra Kowalskiego zupełnie mi się nie podoba, a właściwie całą dzisiejszą recenzję poświęcę na to, by uzasadnić swoje dość jednoznaczne zdanie. Ale co może Was zdziwić, po lekturze komiksu wydanego w naszym kraju przez Muchę, moja opinia delikatnie skoczyła na plus. Ale o tym trochę później, najpierw oczywiście kilka słów o fabule.
Rzecz
dzieje się w Saturn City – mieście zdeprawowanym przez trzęsącymi nimi grupami
przestępczymi. Jeszcze jakiś czas temu stawiali im czoła lokalni
superbohaterowie, w tym między innymi Święty w Pancerzu. Ale wieku nie da się
oszukać i po kilku latach przywdziewania kostiumu, Simon Cooke musi pogodzić
się z tym, że jest za stary do tej roboty. Mężczyznę poznajemy w momencie, gdy
próbuje odnaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości, w której jest już tylko
zwykłym obywatelem. Z podobnym problemem zmaga się także Keenan Wade, lecz ten
wciąż stara się zadawać cios przestępcom. W końcu nadepnie na odciski jednym z
największych złoczyńców Saturn City. a to nie wszystko, co skrywa w sobie
pierwszy tom ”Sex”.
Czytając
powyższy akapit możecie dojść do wniosku, że mamy do czynienia z interesującym
dramatem psychologicznym, który dodatkowo został oblany sosem z sensacji i
wątków superbohaterskich. Nic bardziej mylnego. Pierwszy tom ”Sex” to
powolnie tocząca się, nudna historia pełna ostrych scen seksu we wszelkich
możliwych konfiguracjach. No i właśnie ich będzie dotyczył mój pierwszy zarzut
wobec komiksu. Otóż recenzowaną dziś pozycję czytałem zarówno w oryginale jak i
w wydaniu od Muchy. I jestem więcej niż pewien, że niemal wszystkie sceny 18+
są po prostu niepotrzebne. Zajmują miejsce, które można było poświęcić na
wprowadzenie wątków, które nie prowadziłyby do ziewania, które często mi
towarzyszyły. Rozumiem, że patentem na ”Sex” jest właśnie to, iż de
facto jest to komiks mocno erotyczny, ale trudno nie odnieść wrażenia, że
liczne sceny stosunków we wszelakich konfiguracjach, a także eee... innych
czynności seksualnych, mają za zadanie: a) przyciągnąć czytelników rządnych
widoku narysowanych cycków b) przykryć wszystkie mielizny scenariusza. I
właśnie tym drugim podpunktem zajmę się w następnej kolejności.
W pierwszym
tomie ”Sex” pojawia się mnóstwo scen, które każą poważnie się zastanowić
się nad tym, co właściwie chce przekazać scenarzysta. Joe Casey’a lubię przede
wszystkim za jego kilkuletni run w ”WildCats” tworzonych dla studia DC
WildStorm. Scenarzysta ten ma na swoim koncie także inne, równie dobre tytuły.
Ale od jakiegoś czasu jego tytuły charakteryzują się strasznie miałko
prowadzoną fabułą. ”The Bounce” właściwie skończyło się tylko na niezłym
punkcie wyjścia, ponieważ realizacja już mocno kulała. ”Sex” z kolei nie
potrafi przykuć niczym innym, niż dużą dawką erotyki. Cały pierwszy tom jest
właściwie wstępem, cholernie długim wstępem. Niestety, przez te ponad 160 stron
nie dowiadujemy się do czego scenarzysta chce doprowadzić. Byłoby to całkiem
intrygujące, gdyby nie fakt, że scenarzysta tak pisał prowadzone przez siebie
postacie, by broń boże nie wydały się one przez moment interesujące. Główny
bohater – Simon Cooke, od początku do końca jest depresyjną marudą bez charyzmy.
Jego po prostu nie da się polubić, a jego przygody – przez co mam na myśli
wizyty w kolejnych miejscach pełnych tytułowego seksu – po prostu nie porywają.
Inną sprawą
jest przedstawienie Saturn City. Casey ukazuje nam miasto zdeprawowane. Ok, to
jeszcze byłoby akurat fajne, gdyby zostało zrealizowane dobrze. Ale scenarzysta
stwierdził, że budowanie klimatu osiągnie wpychaniem wszędzie erotyki. I tak
większość komiksu dzieje się w burdelach lub na orgiach, bohaterowie planują
swoje dalsze kroki podczas seksu, źli torturują swoje ofiary każąc je gwałcić,
a jeśli pojawia się scena rozmowy dwójki kumpli, która być może nawet do czegoś
prowadzi, to trzeba ją przerywać kadrami z masturbującą się bohaterką. I nie,
te dwie sceny nie mają w danej chwili zbyt wiele wspólnego. Na dłuższą metę
staje się to męczące, by nie powiedzieć że momentami wręcz obrzydliwe.
Swoistą
kwintesencją marnej fabuły pierwszego tomu ”Sex” jest dla mnie sama
końcówka komiksu. Tu muszę powstrzymać się od spoilerów, ale zdradzę że już dawno
nie strzeliłem takiego facepalma jak w chwili, gdy pierwszy raz przeczytałem
ten fragment komiksu. I ponowna lektura ”Sex”, tym razem już po Polsku,
nie zmieniła tego zbyt mocno.
Najwyższa
pora napisać coś o rysunkach Piotra Kowalskiego. Bardzo cieszy mnie fakt, że
kolejny polak robi karierę w USA. Nieco mniej – że artysta poszedł w ilość, a
nie jakość. Prace Kowalskiego znam dość dobrze – czytałem jego ”Gail”,
przeglądałem ”Wydział Lincoln” oraz debiut rodaka w USA, czyli ”Malignant Man” od
Boom! Studios i po lekturze ”Sex” mogę napisać z całą pewnością, że Kowalski
potrafi rysować dwa razy lepiej od tego, co pokazał w recenzowanym dziś
komiksie. Warsztatowo nie jest źle, lecz paradoksalnie rysownik niestety
zupełnie nie sprawdza się w scenach seksu, które w żaden sposób nie wywołały u
mnie nawet najmniejszego skoku ciśnienia. Częściej wspomniane już obrzydzenie,
ponieważ Polakowi ukazywanie brzydoty wychodziło idealnie. To co miało być
paskudne, jak wszystkie sceny ze Starcem, takie też było. Momentami za to
wyraźnie czuć pośpiech przy tworzeniu kolejnych plansz, zdecydowanie najmocniej
na kadrach, gdzie pojawia się sporo postaci lub scenarzysta wymagał dużej
ilości detali. Uważam, że wina leży po stronie Kowalskiego, ponieważ rysownik
ten od jakiegoś czasu uparcie trzyma się publikowaniu dwóch komiksów
miesięcznie, a nie wiem czy w październiku nawet i trzech. Rozumiem próbę
wykorzystania swoich pięciu minut, ale nie wiem czy nasz rodak nie zostałby
bardziej doceniony gdyby rysował jeden komiks porządnie, a nie dwa tak sobie.
Kilka dobrych
zdań należy napisać o wydaniu Muchy. Oryginalnie ”Sex” ukazał się w
serii wydań zbiorczych dostępnych za dziesięć dolarów i z racji swojej dość
sporej objętości, Image musiało czymś to wyrównać. I tak zastąpiono papier
kredowy czymś, co przypomina czasy starego, poczciwego TM- Semica. U Muchy
naturalnie tego nie ma. ”Sex” wydano w standardzie znanym Polskim czytelnikom
– solidna twarda oprawa, świetny papier i zaskakująco niska cena. Komiks bowiem
ukazał się w naszym kraju w cenie 65zł. Przypominam, że kilka lat temu w tej
samej cenie można było kupić od Muchy chudsze o kilkanaście stron ”New Avengers”.
Otrzymałem niedawno
od kogoś opinię, według której ”Sex” rozkręca się od końcówki drugiego
tomu. Nie wiem czy jest tak w rzeczywistości, ale nawet jeśli tak, to nie mogę
polecić Wam kupna recenzowanego dziś komiksu. Jest to pozycja, którą mogę określić
jako zmarnowany potencjał. Zarówno scenarzysta jak i rysownik nie odpalili tu żadnych
fajerwerków, a ten pierwszy dodatkowo sprawił, że lektura ciągnie się i koszmarnie
nudzi. No chyba że lubicie zbędną erotykę w dużych ilościach, ja akurat
niezbyt. Dlatego też moja ocena to zaledwie 2/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz