piątek, 17 października 2014

Sex vol. 1: The Summer of Hard (Joe Casey/Piotr Kowalski)

Komiks opublikowany w Polsce jako "Sex: Letnie Uniesienia" przez wydawnictwo Mucha Comics i recenzja oparta jest na tej publikacji. Ale nie tylko, czytajcie dalej.

Nie trzeba być szczególnie uważnym czytelnikiem tego bloga, by doskonale wiedzieć jaką wydam opinię o tym komiksie. ”Sex” Joe Casey’a i Piotra Kowalskiego zupełnie mi się nie podoba, a właściwie całą dzisiejszą recenzję poświęcę na to, by uzasadnić swoje dość jednoznaczne zdanie. Ale co może Was zdziwić, po lekturze komiksu wydanego w naszym kraju przez Muchę, moja opinia delikatnie skoczyła na plus. Ale o tym trochę później, najpierw oczywiście kilka słów o fabule.

Rzecz dzieje się w Saturn City – mieście zdeprawowanym przez trzęsącymi nimi grupami przestępczymi. Jeszcze jakiś czas temu stawiali im czoła lokalni superbohaterowie, w tym między innymi Święty w Pancerzu. Ale wieku nie da się oszukać i po kilku latach przywdziewania kostiumu, Simon Cooke musi pogodzić się z tym, że jest za stary do tej roboty. Mężczyznę poznajemy w momencie, gdy próbuje odnaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości, w której jest już tylko zwykłym obywatelem. Z podobnym problemem zmaga się także Keenan Wade, lecz ten wciąż stara się zadawać cios przestępcom. W końcu nadepnie na odciski jednym z największych złoczyńców Saturn City. a to nie wszystko, co skrywa w sobie pierwszy tom ”Sex”.

Czytając powyższy akapit możecie dojść do wniosku, że mamy do czynienia z interesującym dramatem psychologicznym, który dodatkowo został oblany sosem z sensacji i wątków superbohaterskich. Nic bardziej mylnego. Pierwszy tom ”Sex” to powolnie tocząca się, nudna historia pełna ostrych scen seksu we wszelkich możliwych konfiguracjach. No i właśnie ich będzie dotyczył mój pierwszy zarzut wobec komiksu. Otóż recenzowaną dziś pozycję czytałem zarówno w oryginale jak i w wydaniu od Muchy. I jestem więcej niż pewien, że niemal wszystkie sceny 18+ są po prostu niepotrzebne. Zajmują miejsce, które można było poświęcić na wprowadzenie wątków, które nie prowadziłyby do ziewania, które często mi towarzyszyły. Rozumiem, że patentem na ”Sex” jest właśnie to, iż de facto jest to komiks mocno erotyczny, ale trudno nie odnieść wrażenia, że liczne sceny stosunków we wszelakich konfiguracjach, a także eee... innych czynności seksualnych, mają za zadanie: a) przyciągnąć czytelników rządnych widoku narysowanych cycków b) przykryć wszystkie mielizny scenariusza. I właśnie tym drugim podpunktem zajmę się w następnej kolejności.

W pierwszym tomie ”Sex” pojawia się mnóstwo scen, które każą poważnie się zastanowić się nad tym, co właściwie chce przekazać scenarzysta. Joe Casey’a lubię przede wszystkim za jego kilkuletni run w ”WildCats” tworzonych dla studia DC WildStorm. Scenarzysta ten ma na swoim koncie także inne, równie dobre tytuły. Ale od jakiegoś czasu jego tytuły charakteryzują się strasznie miałko prowadzoną fabułą. ”The Bounce” właściwie skończyło się tylko na niezłym punkcie wyjścia, ponieważ realizacja już mocno kulała. ”Sex” z kolei nie potrafi przykuć niczym innym, niż dużą dawką erotyki. Cały pierwszy tom jest właściwie wstępem, cholernie długim wstępem. Niestety, przez te ponad 160 stron nie dowiadujemy się do czego scenarzysta chce doprowadzić. Byłoby to całkiem intrygujące, gdyby nie fakt, że scenarzysta tak pisał prowadzone przez siebie postacie, by broń boże nie wydały się one przez moment interesujące. Główny bohater – Simon Cooke, od początku do końca jest depresyjną marudą bez charyzmy. Jego po prostu nie da się polubić, a jego przygody – przez co mam na myśli wizyty w kolejnych miejscach pełnych tytułowego seksu – po prostu nie porywają.

Inną sprawą jest przedstawienie Saturn City. Casey ukazuje nam miasto zdeprawowane. Ok, to jeszcze byłoby akurat fajne, gdyby zostało zrealizowane dobrze. Ale scenarzysta stwierdził, że budowanie klimatu osiągnie wpychaniem wszędzie erotyki. I tak większość komiksu dzieje się w burdelach lub na orgiach, bohaterowie planują swoje dalsze kroki podczas seksu, źli torturują swoje ofiary każąc je gwałcić, a jeśli pojawia się scena rozmowy dwójki kumpli, która być może nawet do czegoś prowadzi, to trzeba ją przerywać kadrami z masturbującą się bohaterką. I nie, te dwie sceny nie mają w danej chwili zbyt wiele wspólnego. Na dłuższą metę staje się to męczące, by nie powiedzieć że momentami wręcz obrzydliwe.

Swoistą kwintesencją marnej fabuły pierwszego tomu ”Sex” jest dla mnie sama końcówka komiksu. Tu muszę powstrzymać się od spoilerów, ale zdradzę że już dawno nie strzeliłem takiego facepalma jak w chwili, gdy pierwszy raz przeczytałem ten fragment komiksu. I ponowna lektura ”Sex”, tym razem już po Polsku, nie zmieniła tego zbyt mocno.

Najwyższa pora napisać coś o rysunkach Piotra Kowalskiego. Bardzo cieszy mnie fakt, że kolejny polak robi karierę w USA. Nieco mniej – że artysta poszedł w ilość, a nie jakość. Prace Kowalskiego znam dość dobrze – czytałem jego ”Gail”, przeglądałem ”Wydział Lincoln” oraz debiut rodaka w USA, czyli ”Malignant Man” od Boom! Studios i po lekturze ”Sex” mogę napisać z całą pewnością, że Kowalski potrafi rysować dwa razy lepiej od tego, co pokazał w recenzowanym dziś komiksie. Warsztatowo nie jest źle, lecz paradoksalnie rysownik niestety zupełnie nie sprawdza się w scenach seksu, które w żaden sposób nie wywołały u mnie nawet najmniejszego skoku ciśnienia. Częściej wspomniane już obrzydzenie, ponieważ Polakowi ukazywanie brzydoty wychodziło idealnie. To co miało być paskudne, jak wszystkie sceny ze Starcem, takie też było. Momentami za to wyraźnie czuć pośpiech przy tworzeniu kolejnych plansz, zdecydowanie najmocniej na kadrach, gdzie pojawia się sporo postaci lub scenarzysta wymagał dużej ilości detali. Uważam, że wina leży po stronie Kowalskiego, ponieważ rysownik ten od jakiegoś czasu uparcie trzyma się publikowaniu dwóch komiksów miesięcznie, a nie wiem czy w październiku nawet i trzech. Rozumiem próbę wykorzystania swoich pięciu minut, ale nie wiem czy nasz rodak nie zostałby bardziej doceniony gdyby rysował jeden komiks porządnie, a nie dwa tak sobie.

Kilka dobrych zdań należy napisać o wydaniu Muchy. Oryginalnie ”Sex” ukazał się w serii wydań zbiorczych dostępnych za dziesięć dolarów i z racji swojej dość sporej objętości, Image musiało czymś to wyrównać. I tak zastąpiono papier kredowy czymś, co przypomina czasy starego, poczciwego TM- Semica. U Muchy naturalnie tego nie ma. ”Sex” wydano w standardzie znanym Polskim czytelnikom – solidna twarda oprawa, świetny papier i zaskakująco niska cena. Komiks bowiem ukazał się w naszym kraju w cenie 65zł. Przypominam, że kilka lat temu w tej samej cenie można było kupić od Muchy chudsze o kilkanaście stron ”New Avengers”.

Otrzymałem niedawno od kogoś opinię, według której ”Sex” rozkręca się od końcówki drugiego tomu. Nie wiem czy jest tak w rzeczywistości, ale nawet jeśli tak, to nie mogę polecić Wam kupna recenzowanego dziś komiksu. Jest to pozycja, którą mogę określić jako zmarnowany potencjał. Zarówno scenarzysta jak i rysownik nie odpalili tu żadnych fajerwerków, a ten pierwszy dodatkowo sprawił, że lektura ciągnie się i koszmarnie nudzi. No chyba że lubicie zbędną erotykę w dużych ilościach, ja akurat niezbyt. Dlatego też moja ocena to zaledwie 2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz