Teoretycznie,
gdybym trzymał się swojego ustalonego protokołu, to właśnie teraz napisałbym
kilka lub kilkanaście zdań o fabule drugiej odsłony serialu animowanego. Nie
zrobię tego jednak, a od razu przejdę do oceny. Dlaczego? Powód jest
zaskakująco prosty – nowa transza sześciu epizodów posuwa główną fabułę do
przodu o milimetry. Ośmielę się zaryzykować stwierdzenie, że wszystko to można
było spokojnie zmieścić w dwóch odcinkach, a resztę poświęcić na rozbudowę
kolejnych wątków. Tak się niestety nie stało i w efekcie dochodzi do ciekawej
rzeczy. Powolność akcji pierwszego sezonu ”Todd’s McFarlane Spawn”
uważałem za zaletę, ale w przypadku drugiej serii jest już zupełnie na odwrót.
Znakomitą
większość fabuły poświęca się naturalnie głównemu bohaterowie. Ten oczywiście
gdy trzeba sieje grozę i rozsmarowuje swoich przeciwników po ścianach, ale
znacznie więcej czasu antenowego poświęca się ukazaniu tego, co już wiem od
pierwszego epizodu, a także z komiksu i właściwie z każdego kontaktu ze
Spawnem. Tak, tak, dobrze myślicie – nieustannie widzimy Ala Simmonsa
użalającego się nad sobą. I w myśl zasady, że w drugim sezonie wszystko musi
być dwa razy ”bardziej”, tak główny bohater irytował ze zdwojoną siłą.
Zajmowało to tyle miejsca, że wszystkie kulminacyjne sceny sezonu potraktowano
nieco po macoszemu. Najlepszym przykładem niech będzie przygotowywane od połowy
pierwszej serii starcie z Chapelem. Trudno było nie czuć zawodu po tym, co
pokazali twórcy. Oczywiście, mężczyzna ten nie stanowił żadnego większego
zagrożenia dla Spawna, ale to z jaką łatwością dał się pokonać było przesadą.
Do tego trudno było nie zauważyć, że ”starcie” składało się raptem z kilku
ujęć, z których część powtarzała się nawet i trzykrotnie.
Małym
minusem drugiej serii ”Todd’s McFarlane Spawn” jest pewna rozbieżność z
komiksem. Co prawda w drugim sezonie pojawiają się zarówno Cagliostro jak i
wspomniany już Chanel, trudno szukać chociaż śladu chyba najbardziej ikonicznej
spośród nich Angeli, która wówczas była już przedmiotem batalii sądowej
pomiędzy McFarlane’em i Gaimanem.
O ile
mielizna scenariuszowa jest bardzo widoczna i stanowi największą wadę drugiego
sezonu ”Todd’s McFarlane Spawn”, to jednak nie można nie wspomnieć o
zaletach tej produkcji. Podobnie jak pierwsza seria, tak i opisywane dziś sześć
odcinków posiada niesamowicie wręcz mroczny klimat, ale zarazem idealnie
pasujący do przedstawianej historii. Serial zdecydowanie jest produkcja dla
dorosłych i twórcy mogli sobie pozwolić na wiele. Dzięki temu jednak udało im
się stworzyć historię przyprawiającą o przysłowiowe ”ciary”.
Także i
część postaci z drugiego planu nadal intryguje i jest dobrze wpasowana w
historię. Co prawda można było dać im nieco więcej czasu antenowego, ale mimo
to duet detektywów Sam i Twitch oraz ich dialogi nie schodzą poniżej całkiem
przyjemnego poziomu. Trzeba wspomnieć także o tym, że większą rolę otrzymał
Terry Fitzgerald i dzięki temu jednocześnie zyskał nieco bardziej wyrazistego
charakteru, a także jego notowania w moich oczach znacząco wzrosły.
Drugi sezon
”Todd’s McFarlane Spawn” nie jest aż tak udany jak poprzedni, ponieważ
momentami przerażająco wręcz wieje nudą. Mimo wszystko i tak polecam zapoznać się
z tą produkcją. Ocena tej serii to 3/6, wspólna dla obu odsłon animacji jest
wyższa i wyniesie 4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz