Tyle zmian od następnego razu. Dziś na tapetę wezmę ten oto komiks.
Być może
część z Was pamięta, że ”Tellos” ukazał się także w Polsce, dzięki
wydawnictwu Egmont. Było to w 2003 roku i do dziś pamiętam, jak co miesiąc
biegałem do kiosku po kolejne odsłony tego cyklu. Polskich wydań co prawda już
dawno nie posiadam, ale pamiętam że doskonale bawiłem się przy tej pozycji.
Postanowiłem więc sięgnąć po oryginały i po latach sprawdzić co się zmieniło.
Ze zdumieniem stwierdzam, że zaskakująco niewiele.
Żeby
przybliżyć Wam nieco fabułę posłużę się opisem od Egmontu: „Tellos to magiczny
świat, w którym istnieje wiele królestw, zamieszkany przez istoty znane z mitów
i legend! Tu za każdym rogiem kryje się przygoda, a magia nie zna granic!
Władzę nad światem chcą przejąć siły zła i ciemności. Ale muszą najpierw zdobyć
medalion, w którym mieszka wszechmocny Dżin. Na ich drodze stanie powiernik
amuletu - Jarek oraz jego przyjaciele: wojowniczy tygro-lud Koj, piękna piratka
Serra, elf Hawke oraz złodziejaszek Rikk”. Szczerze mówiąc nie sądzę, bym
musiał coś od siebie w tej kwestii dodawać.
Jak już się
pewnie domyślacie, ”Tellos” to jedna z pierwszych komiksowych prób Image
Comics skierowana do młodszego czytelnika. Na potrzeby dzisiejszej recenzji
spróbowałem obudzić w sobie znów nastolatka jakim byłem jedenaście lat temu,
ale okazało się, że wcale nie jest to potrzebne. Dzieło Todda Dezago i Mike’a
Wieringo po latach wciąż się broni, chociaż teraz zauważam znacznie więcej
niedociągnięć, które wówczas mi umykały. Na szczęście dostrzegłem też coś, co
wtedy mi się nie podobało, a dziś uważam za jedną z głównych zalet ”Tellos”.
Ale po kolei.
Być może
część z Was pomyśli, że skoro komiks ten jest skierowany do młodszego
czytelnika, to z automatu musi mieć fabułę na poziomie krawężnika. Trudno
chociażby udawać, że w ”Tellos” scenariusz jest niebywale skomplikowany,
bo tak oczywiście nie jest. Mamy punkt wyjścia, cel do osiągnięcia, dość
charakterystycznych i mimo wszystko typowych dla tego rodzaju opowieści
bohaterów oraz ciągłą akcję. Magia, pojedynki, wybuchy – to właściwie wylewa
się z każdej strony komiksu, a ponieważ całość jest ”obrzydliwie” kolorowa,
komiks szybko i sprawnie przykuwa wzrok. Nie ma tu co liczyć na moralne
rozterki bohaterów, kto ma być zły jest zły i na odwrót. Ale to nie jest żadna
wada. Dzięki jasnemu podziałowi, czytelnik od razu może wskoczyć w sam środek
akcji i rozkoszować się niezobowiązującą lekturą. Tu może wyjaśnię pewną rzecz
– w jednym z zeszytów pojawia się posłowie od autorów, który Egmont gdzieś w
swoim wydaniu zamieścił, gdzie autorzy wyjaśniają, że nie mieli nigdy ambicji
tworzyć komiksu zbyt skomplikowanego. Cały ”Tellos” to historia służąca
czystej rozrywce i niczemu więcej. Przyjąłem to do wiadomości i dlatego nie
uważam, by prostota warstwy fabularnej była wadą. Nie, Dezago i Wieringo już na
wstępie zapowiedzieli nieskomplikowaną fabułę i z tej obietnicy się wywiązali.
Plusem komiksu jest to, że się przy nim nie wynudziłem, nawet mając już 26 lat
na karku i pierwsze siwe włosy, nad czym ubolewam od kiedy tylko je
zlokalizowałem :)
Gdy
wspomniałem wcześniej o wadach, których wcześniej nie widziałem, miałem na
myśli rysunki Mike’a Wieringo. Jest to skrzyżowanie dwóch rzeczy, których nie
lubię w amerykańskim komiksie, a więc szczypty stylu klasycznego Image oraz
lekkiego skręcenia w stronę mangi. To pierwsze szczególnie rzuca się w oczy w
przypadku postaci Serry, która wygląda tak:
Mimo tych
kilku wad, rysunki Wieringo potrafią przykuć wzrok. Jest kolorowo, pojawia się
mnóstwo fantastycznych stworzeń, a także kilka niespodziewanych chwytów, jak
demon w jeansach i standardowym t-shircie. Uważne oko wypatrzy mnóstwo innych
odniesień do czasów współczesnych, co tylko staje się kolejnym plusem na koncie
rysownika.
Teoretycznie
teraz powinienem rzucić kilka spoilerów, ale postaram się napisać to bez
ujawniania końcówki ”Tellos”. Pamiętam doskonale, że jedenaście lat temu
kompletnie mi się ona nie podobała. Dlaczego? Ponieważ komiks nie tylko nie oferuje
nam klasycznego happy endu, ale także powoduje spowodowany... czymś atak
frustracji. Dziś uważam, że takie posunięcie było estrony twórców nie tylko
bardzo odważne i ryzykowne, ale w pełni się opłaciło. To właśnie zakończenie ”Tellos”
sprawia, że komiks zapada w pamięci, chociaż i bez niego broni się sam. Licząca
sobie dziesięć zeszytów historia jest godna polecenia jako prezent dla
młodszego rodzeństwa, chociaż z pewnością nie każdy doceni sposób, w jaki
Dezago i Wieringo go zakończyli. Ja jestem w pełni usatysfakcjonowany lekturą i
w kategorii ”komiks dla młodszego czytelnika” mogę spokojnie wystawić solidną
czwórkę.
------------------------------------------------
W komentarzach możecie wymieniać komiks, którym zajmę się następnym razem. Wolicie klasyki pokroju "Spawna" lub "Savage Dragona" czy też mniej znane tytuły jak "Freak Force" czy też "Wetworks"?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz