niedziela, 12 października 2014

Z archiwum Image #7

Na początek mała sprawa organizacyjna. Jak zapewne zauważyliście z tytułu dzisiejszej odsłony zniknął fragment "(z 10)". Kilka dni temu wpadłem na pewien pomysł przedłużenia tego cyklu z dziesięciu odsłon do "skończę jak będę chciał". Co dokładnie ulegnie zmianie? Otóż od następnego razu będę sięgać po pierwszy numer którejś z najbardziej klasycznych serii od Image i go recenzował. Innymi słowy, rubryka przybierze taką formę, jaką miała poprzednim razem, gdy pastwiłem się nad premierową odsłoną "Youngblood" Roba Liefelda. Tym razem jednak będziecie mieć także możliwość zasugerowania mi czym mam się zająć w kolejnych częściach "Z archiwum Image".

Tyle zmian od następnego razu. Dziś na tapetę wezmę ten oto komiks.
Być może część z Was pamięta, że ”Tellos” ukazał się także w Polsce, dzięki wydawnictwu Egmont. Było to w 2003 roku i do dziś pamiętam, jak co miesiąc biegałem do kiosku po kolejne odsłony tego cyklu. Polskich wydań co prawda już dawno nie posiadam, ale pamiętam że doskonale bawiłem się przy tej pozycji. Postanowiłem więc sięgnąć po oryginały i po latach sprawdzić co się zmieniło. Ze zdumieniem stwierdzam, że zaskakująco niewiele.

Żeby przybliżyć Wam nieco fabułę posłużę się opisem od Egmontu: „Tellos to magiczny świat, w którym istnieje wiele królestw, zamieszkany przez istoty znane z mitów i legend! Tu za każdym rogiem kryje się przygoda, a magia nie zna granic! Władzę nad światem chcą przejąć siły zła i ciemności. Ale muszą najpierw zdobyć medalion, w którym mieszka wszechmocny Dżin. Na ich drodze stanie powiernik amuletu - Jarek oraz jego przyjaciele: wojowniczy tygro-lud Koj, piękna piratka Serra, elf Hawke oraz złodziejaszek Rikk”. Szczerze mówiąc nie sądzę, bym musiał coś od siebie w tej kwestii dodawać.

Jak już się pewnie domyślacie, ”Tellos” to jedna z pierwszych komiksowych prób Image Comics skierowana do młodszego czytelnika. Na potrzeby dzisiejszej recenzji spróbowałem obudzić w sobie znów nastolatka jakim byłem jedenaście lat temu, ale okazało się, że wcale nie jest to potrzebne. Dzieło Todda Dezago i Mike’a Wieringo po latach wciąż się broni, chociaż teraz zauważam znacznie więcej niedociągnięć, które wówczas mi umykały. Na szczęście dostrzegłem też coś, co wtedy mi się nie podobało, a dziś uważam za jedną z głównych zalet ”Tellos”. Ale po kolei.

Być może część z Was pomyśli, że skoro komiks ten jest skierowany do młodszego czytelnika, to z automatu musi mieć fabułę na poziomie krawężnika. Trudno chociażby udawać, że w ”Tellos” scenariusz jest niebywale skomplikowany, bo tak oczywiście nie jest. Mamy punkt wyjścia, cel do osiągnięcia, dość charakterystycznych i mimo wszystko typowych dla tego rodzaju opowieści bohaterów oraz ciągłą akcję. Magia, pojedynki, wybuchy – to właściwie wylewa się z każdej strony komiksu, a ponieważ całość jest ”obrzydliwie” kolorowa, komiks szybko i sprawnie przykuwa wzrok. Nie ma tu co liczyć na moralne rozterki bohaterów, kto ma być zły jest zły i na odwrót. Ale to nie jest żadna wada. Dzięki jasnemu podziałowi, czytelnik od razu może wskoczyć w sam środek akcji i rozkoszować się niezobowiązującą lekturą. Tu może wyjaśnię pewną rzecz – w jednym z zeszytów pojawia się posłowie od autorów, który Egmont gdzieś w swoim wydaniu zamieścił, gdzie autorzy wyjaśniają, że nie mieli nigdy ambicji tworzyć komiksu zbyt skomplikowanego. Cały ”Tellos” to historia służąca czystej rozrywce i niczemu więcej. Przyjąłem to do wiadomości i dlatego nie uważam, by prostota warstwy fabularnej była wadą. Nie, Dezago i Wieringo już na wstępie zapowiedzieli nieskomplikowaną fabułę i z tej obietnicy się wywiązali. Plusem komiksu jest to, że się przy nim nie wynudziłem, nawet mając już 26 lat na karku i pierwsze siwe włosy, nad czym ubolewam od kiedy tylko je zlokalizowałem :)

Gdy wspomniałem wcześniej o wadach, których wcześniej nie widziałem, miałem na myśli rysunki Mike’a Wieringo. Jest to skrzyżowanie dwóch rzeczy, których nie lubię w amerykańskim komiksie, a więc szczypty stylu klasycznego Image oraz lekkiego skręcenia w stronę mangi. To pierwsze szczególnie rzuca się w oczy w przypadku postaci Serry, która wygląda tak:
Mimo tych kilku wad, rysunki Wieringo potrafią przykuć wzrok. Jest kolorowo, pojawia się mnóstwo fantastycznych stworzeń, a także kilka niespodziewanych chwytów, jak demon w jeansach i standardowym t-shircie. Uważne oko wypatrzy mnóstwo innych odniesień do czasów współczesnych, co tylko staje się kolejnym plusem na koncie rysownika.

Teoretycznie teraz powinienem rzucić kilka spoilerów, ale postaram się napisać to bez ujawniania końcówki ”Tellos”. Pamiętam doskonale, że jedenaście lat temu kompletnie mi się ona nie podobała. Dlaczego? Ponieważ komiks nie tylko nie oferuje nam klasycznego happy endu, ale także powoduje spowodowany... czymś atak frustracji. Dziś uważam, że takie posunięcie było estrony twórców nie tylko bardzo odważne i ryzykowne, ale w pełni się opłaciło. To właśnie zakończenie ”Tellos” sprawia, że komiks zapada w pamięci, chociaż i bez niego broni się sam. Licząca sobie dziesięć zeszytów historia jest godna polecenia jako prezent dla młodszego rodzeństwa, chociaż z pewnością nie każdy doceni sposób, w jaki Dezago i Wieringo go zakończyli. Ja jestem w pełni usatysfakcjonowany lekturą i w kategorii ”komiks dla młodszego czytelnika” mogę spokojnie wystawić solidną czwórkę.
------------------------------------------------
W komentarzach możecie wymieniać komiks, którym zajmę się następnym razem. Wolicie klasyki pokroju "Spawna" lub "Savage Dragona" czy też mniej znane tytuły jak "Freak Force" czy też "Wetworks"?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz