Pierwsze
dwa zeszyty składające się na ten tom są po prostu nudne. Przejmujący coraz
większą władzę we wspólnocie Rick wydaje rozkazy, analizuje ostatnie wydarzenia
i coraz mocniej zbliża się do Jessie. Jego największym problemem jest horda
zombie, którą przyciągnęła niedawna strzelanina. Także i inne postacie nieco
bagatelizują ten problem, skupiając się na własnych problemach. Po tych
kilkudziesięciu stronach dość nudnej i wolno prowadzonej historii wskakujemy do
wagonika rollercoastera – napór trupów sprawia, że padają mury chroniące
miasteczko i zaczyna się przerażająca, krwawa jatka.
Jeśli
podsumuje się cały czternasty tom ”Żywych Trupów”, szybko można
zauważyć, że poszczególnym postaciom jakby zabrakło podstawowego, logicznego
myślenia. Przez cały tom właściwie tylko Abraham zachowuje się tak, jakby nie
zapomniał że wszyscy żyją w świecie opanowanym przez zombie. Cała reszta skupia
się na użalaniu nad sobą, użalaniu nad innymi, rozchodzeniem się, schodzeniem
się oraz tolerowaniem Carla. Tak, dla mnie największą wadą tego tomu wcale nie
jest momentami kompletnie bezsensowne zachowanie poszczególnych postaci (do
czego zresztą wrócę), ale fakt iż Robert Kirkman zrobił z syna Ricka zimnego i
zupełnie nie dającego się lubić dzieciaka, po czym mniej więcej po połowie tomu
zmienia zdanie i ponownie daje mu ludzkie uczucia. Gdyby tak wręczyć komuś ”Bez
wyjścia” i poprosić o scharakteryzowanie na podstawie lektury postaci Carla,
zapewne otrzymalibyśmy opis kogoś, kto nie powinien być... ośmiolatkiem. Bo jak
się okazuje, prawdopodobnie tyle lat ma chłopak. Nie zrozumcie mnie źle – nie
oczekuję, że Carl powinien biegać po kartach komiksu z pluszowym misiem, ale
Kirkman zdecydowanie przesadza z ukazywaniem tego, jak chłopak jest nad wyraz
dojrzały i niekiedy zresztą znacznie bardziej logicznie postępujący niż Rick.
Najgorsze jest to, że w kolejnych tomach scenarzysta nadal będzie się miotać
jeśli chodzi o charakter tej postaci, co sprawiło że po dziś dzień nie
przepadam za nim i życzę mu szybkiego zgonu, na co niestety szans większych i
tak nie ma.
Wspomniałem
już o tym, że opisywany dziś komiks posiada chyba najbardziej zakręcone jak
dotąd zwroty akcji. Podtrzymuje teraz tę opinię, ponieważ podczas lektury
komiksu co najmniej dwa razy zbierałem swoją szczękę z podłogi. Naturalnie nie
będę zdradzał jakie były to sceny – to musicie sobie doczytać sami, lecz
przyznać muszę że Kirkman najzwyczajniej w świecie przeszedł sam siebie.
Wydźwięk poszczególnych scen byłby dużo lepszy, gdyby scenarzysta nie
zawiązywał akcji w taki sposób, że właściwie od samego początku wiadomym było,
iż coś pójdzie bardzo nie tak, jak powinno.
Tak sobie
narzekam i narzekam, a przecież jednocześnie uważam ten tom ”Żywych Trupów”
za jeden z lepszych. Może więc najwyższa pora napisać co mi się w nim podobało,
oprócz wspomnianych już nieoczekiwanych zwrotów akcji? Na pewno jest to warstwa
graficzna. Już nieraz pisałem, że Charlie Adlard rozkręca się graficznie z tomu
na tom i w tym właściwie nie ma się już zupełnie do niczego przyczepić. W komiksie
tym pojawia się zdecydowanie więcej niż ostatnimi czasy walki z zombiakami i
trzeba przyznać, że artysta nie stworzył właściwie żadnej nieczytelnej planszy czy
takiej, której już na pierwszy rzut oka można wytknąć jakieś wyraźne błędy. Jeśli
wszystkie kolejne tomy ”Żywych Trupów” będą identyczne pod tym względem,
moje zadowolenie jedynie wzrośnie. Kolejnym plusem jest największa gwiazda tego
tomu, a więc wspomniany już Abraham. To on wziął na barki najwięcej obowiązków
związanych z obroną wspólnoty i po raz pierwszy od dłuższego czasu stał się draniem
(to akurat nic nowego) mającym momentami bardzo ludzkie oblicze (a to ostatnio
widzieliśmy chyba w tomie 9).
Jak każdy
poprzedni tom, tak i ten posiadam oczywiście w wersji od Taurusa. Jak zwykle
nie można się do niczego przyczepić – wydanie jest solidne, niezbyt drogie i...
prawdopodobnie już trudno dostępne. Standardowy brak dodatków nie kłuje w oczy
w żaden sposób.
Czternasty tom
”Żywych Trupów” jest wypełniony solidną akcją i ciekawymi twistami
fabularnymi, a także bardzo dobrze narysowany. Minusem są dziury w scenariuszu,
ponieważ momentami możemy mieć problem z tym, by logicznie uzasadnić działania
niektórych postaci. Mimo wszystko polecam lekturę, a moja ocena to 4+/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz