środa, 22 października 2014

Bękarty z Południa #1: Był to facet co sie zowie (Jason Aaron/Jason Latour)

Są komiksy z Image, które wiem że chcę kupować już w momencie ogłoszenia zapowiedzi. Do innych muszę dojrzeć, przeczytać pierwszy numer lub nawet dwa i dopiero wtedy podjąć decyzję dotyczącą kupna wydania zbiorczego. To właśnie miało miejsce w przypadku ”Southern Bastards”. Jasona Aarona uważam bowiem za scenarzystę nieobliczalnego. Z jednej strony potrafi on stworzyć coś tak wspaniałego jak wydawane jeszcze jakiś czas temu przez DC Vertigo ”Scalped”, a z drugiej rozwleczone do granic możliwości ”Original Sin” dla Marvela. Pierwszy rozdział recenzowanego dzisiaj komiksu jeszcze do końca mnie nie przekonał, zrobił to dopiero drugi zeszyt. Ostatecznie kupiłem wydanie zbiorcze i jestem... tego dowiecie się w dalszej części tekstu.

Pierwszy tom ”Southern Bastards” opowiada historie Earla Tubba, który przybywa do Craw Country – miasteczka położonego na południu USA. Były żołnierz nie ma zamiaru spędzać w miejscu tym zbyt długiej ilości czasu, ponieważ przybył tylko po pamiątki po zmarłym ojcu. Na miejscu okazuje się, że Craw Country trzymane jest w łapach jednego mężczyzny – trenera lokalnej drużyny sportowej Eulessa Bossa i ten nie waha się kaleczyć i zabijać osoby, które nie słuchają jego poleceń. Początkowo Earl nie ma zamiaru się wtrącać, lecz zmienia się to z czasem, gdy kolejne osoby lądują w szpitalu. Lub też w kostnicy.

Zarówno Jason Aaron jak i Jason Latour już we wstępie do komiksu tłumaczą, że pochodzą z południa Stanów i ”Southern Bastards” jest przede wszystkim historią ukazującą część tamtego rejonu USA. Oczywiście trudno jest mi porównać te słowa z rzeczywistością, lecz klimat jaki zbudowano w pierwszym tomie zbiorczym bardzo przypadł mi do gustu. Naturalnie nie jest trudno porównywać ”Southern Bastards” do wspomnianego już ”Scalped”, ponieważ pozornie są to komiksy w tych samych klimatach. No właśnie, to nie jest do końca prawda. Według mnie recenzowaną dziś pozycję odróżnia od dzieła z Vertigo przede wszystkim klimat. Aaron i LaTour przedstawili Craw Country wręcz jako zamkniętą w sobie sektę. Tu już od samego początku widzimy, że wszyscy są bezwzględnie poddani Eulessowi Bossowi, chociaż ten nie tylko zastrasza mieszkańców. On także daje im cotygodniowe święto w postaci meczu lokalnej drużyny futbolistów. Chociaż na twarzach mieszkańców Craw trudno znaleźć uśmiech, to jednak nie uciekają oni z miasteczka, pomimo tego że nie jest ono otoczone żadnymi granicami. Jak już wspomniałem wcześniej, nie wiem dokładnie jak jest na południu USA. ”Southern Bastards” pokazuje, iż rejon ten jest znacznie bardziej swojski, a ludzie wyrażają się tam w dość specyficzny sposób. Wszystko to fajnie uzupełnia się w przedstawiana historią, lecz moim zdaniem najlepszą jej częścią są postacie widoczne na pierwszym planie.

Zarówno Earl Tubb, Euless Boss jak i inne postacie widoczne na pierwszym planie są z krwi i kości. Trzeba uczciwie przyznać Jasonom: Aaronowi i Latourowi, że każda z najważniejszych postaci pierwszego tomu ”Southern Bastards” obdarzona została wyrazistym chociaż nie zawsze zbyt oryginalnym charakterem. Tubb chociaż jest twardzielem na emeryturze posiada mimo wszystko dużą dawkę szlachetności. Wypowiada on wojnę trenerowi chociaż jemu bezpośrednio krzywda się nie dzieje. Jednocześnie od samego początku twórcy komiksu dają nam do zrozumienia, że jego szanse nie są zbyt duże, a mimo to bardzo mocno kibicujemy Earlowi. Pewnie dlatego też końcówka komiksu jest dość mocno szokująca dla większości czytelników, chociaż tak naprawdę na to, co stało się na kartach ”Southern Bastards” zanosi się mniej więcej od połowy tomu.

Trochę można ubolewać nad długością pierwszego tomu komiksu. ten składa się jedynie z czterech zeszytów i czuć, że pewne rzeczy dzieją się zbyt szybko i można było poświęcić im nieco więcej miejsca. Jeśli był to krok zaplanowany od samego początku, to muszę przyznać pierwszą burę twórcom ”Southern Bastards”.

Druga z nich skierowana jest bezpośrednio do Jasona Latoura, który zajął się warstwą graficzną komiksu. Niestety jego prace uważam za najsłabszą część pierwszego tomu ”Southern Bastards”. Jego rysunki są bardzo proste, niejednokrotnie pozbawione drugiego planu, co wywołuje niekonsekwencje niektórych scenach. Najmocniej widać to w scenie bójki w barze, gdzie najpierw artysta rysuje pomieszczenie z mnóstwem stołów i krzeseł, by po kilku kadrach bijący się bohaterowie mieli naprawdę mnóstwo wolnej przestrzeni. Nie przypadły mi do gustu projekty poszczególnych postaci, które bez wyjątku, są po prostu brzydkie, a zdecydowana większość bohaterów posiada większy lub mniejszy brzuszek. Nawet dzieci. Chociaż w sumie można powiedzieć, że jest to bliskie realizmowi. Na plus na pewno przypisać trzeba Latourowi kolory, którymi sam się zajmował. Te nakładane są z wyczuciem i chociaż artysta używał naprawdę mnóstwo czerwieni, to czuć iż pasuje to do opowiadanej historii.

Pierwszy tom ”Southern Bastards” Image wydało w cenie dziesięciu dolarów. Nie oczekiwałem więc żadnych dodatków i mocno się zdziwiłem, ponieważ te znajdują się w tomie. Nie jest może ich zbyt wiele, ale to i tak więcej niż można było oczekiwać. Co zatem otrzymujemy? Kompletną galerią okładek do czterech zeszytów, które składają się na wydanie zbiorcze, kilka szkiców oraz... przepis na pierogi z jabłkami – specjalność Craw Country. Nie wiem czy spróbuję kiedyś z niego skorzystać, ale nie jest to dodatek, który często można spotkać w komikach. Za to kolejny plus.

Southern Bastards” to komiks, do którego podszedłem ze sporą rezerwą, ponieważ spodziewałem się sporego zawodu. Nic takiego nie miało miejsca i dziś mogę śmiało napisać, że fabularnie jest to szalenie wciągająca pozycja. Tylko dzięki temu mogłem spokojnie przebijać się przez kolejne strony rysowane przez Latoura, którego styl zupełnie mi nie podszedł. Mimo to, ”Southern Bastards” to zdecydowanie jedna z lepszych premier 2014 roku i warto się z nią zapoznać. Moja ocena to 4+/6

EDIT 19.12.2015!!!
Trzymam obecnie w łapach wydanie pochodzące od Mucha Comics. Absolutnie nie zmieniam swojej oceny komiksu, lecz muszę o paru rzeczach wspomnieć. Przede wszystkim - jakość wydania to coś, do czego wydawnictwo to już nas przyzwyczaiło. Ten stosunkowo chudy komiks nieźle prezentuje się w twardej oprawie i chociaż mocno różni się wizualnie od oryginału, to jednak w żaden sposób nie uznaję tego za minus. Wszystkie dodatki zostały zachowane, w tym także wspomniany wyżej przepis. wiele osób jednak, w tym też i ja, obawiało się o jakość tłumaczenia. Częściowo, nasze obawy potwierdziły się. Dość charakterystyczne, południowe zacięcie językowe gdzieś zniknęło w wydaniu Muchy, co dla osób znających oryginał może (chociaż jak w moim przypadku - wcale nie musi) stanowić spory minus. Jeśli jednak nie znacie materiału opublikowanego w USA, najprawdopodobniej zupełnie nie odczujecie różnicy. "Bękarty z Południa" to nadal mocna i jak najbardziej godna polecenia pozycja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz