Są komiksy
z Image, które wiem że chcę kupować już w momencie ogłoszenia zapowiedzi. Do
innych muszę dojrzeć, przeczytać pierwszy numer lub nawet dwa i dopiero wtedy
podjąć decyzję dotyczącą kupna wydania zbiorczego. To właśnie miało miejsce w
przypadku ”Southern Bastards”. Jasona Aarona uważam bowiem za
scenarzystę nieobliczalnego. Z jednej strony potrafi on stworzyć coś tak
wspaniałego jak wydawane jeszcze jakiś czas temu przez DC Vertigo ”Scalped”, a
z drugiej rozwleczone do granic możliwości ”Original Sin” dla Marvela. Pierwszy
rozdział recenzowanego dzisiaj komiksu jeszcze do końca mnie nie przekonał,
zrobił to dopiero drugi zeszyt. Ostatecznie kupiłem wydanie zbiorcze i
jestem... tego dowiecie się w dalszej części tekstu.
Pierwszy
tom ”Southern Bastards” opowiada historie Earla Tubba, który przybywa do
Craw Country – miasteczka położonego na południu USA. Były żołnierz nie ma
zamiaru spędzać w miejscu tym zbyt długiej ilości czasu, ponieważ przybył tylko
po pamiątki po zmarłym ojcu. Na miejscu okazuje się, że Craw Country trzymane
jest w łapach jednego mężczyzny – trenera lokalnej drużyny sportowej Eulessa
Bossa i ten nie waha się kaleczyć i zabijać osoby, które nie słuchają jego
poleceń. Początkowo Earl nie ma zamiaru się wtrącać, lecz zmienia się to z
czasem, gdy kolejne osoby lądują w szpitalu. Lub też w kostnicy.
Zarówno
Jason Aaron jak i Jason Latour już we wstępie do komiksu tłumaczą, że pochodzą
z południa Stanów i ”Southern Bastards” jest przede wszystkim historią
ukazującą część tamtego rejonu USA. Oczywiście trudno jest mi porównać te słowa
z rzeczywistością, lecz klimat jaki zbudowano w pierwszym tomie zbiorczym
bardzo przypadł mi do gustu. Naturalnie nie jest trudno porównywać ”Southern
Bastards” do wspomnianego już ”Scalped”, ponieważ pozornie są to komiksy w
tych samych klimatach. No właśnie, to nie jest do końca prawda. Według mnie
recenzowaną dziś pozycję odróżnia od dzieła z Vertigo przede wszystkim klimat.
Aaron i LaTour przedstawili Craw Country wręcz jako zamkniętą w sobie sektę. Tu
już od samego początku widzimy, że wszyscy są bezwzględnie poddani Eulessowi
Bossowi, chociaż ten nie tylko zastrasza mieszkańców. On także daje im
cotygodniowe święto w postaci meczu lokalnej drużyny futbolistów. Chociaż na
twarzach mieszkańców Craw trudno znaleźć uśmiech, to jednak nie uciekają oni z
miasteczka, pomimo tego że nie jest ono otoczone żadnymi granicami. Jak już
wspomniałem wcześniej, nie wiem dokładnie jak jest na południu USA. ”Southern
Bastards” pokazuje, iż rejon ten jest znacznie bardziej swojski, a ludzie
wyrażają się tam w dość specyficzny sposób. Wszystko to fajnie uzupełnia się w
przedstawiana historią, lecz moim zdaniem najlepszą jej częścią są postacie
widoczne na pierwszym planie.
Zarówno
Earl Tubb, Euless Boss jak i inne postacie widoczne na pierwszym planie są z
krwi i kości. Trzeba uczciwie przyznać Jasonom: Aaronowi i Latourowi, że każda
z najważniejszych postaci pierwszego tomu ”Southern Bastards” obdarzona
została wyrazistym chociaż nie zawsze zbyt oryginalnym charakterem. Tubb
chociaż jest twardzielem na emeryturze posiada mimo wszystko dużą dawkę
szlachetności. Wypowiada on wojnę trenerowi chociaż jemu bezpośrednio krzywda
się nie dzieje. Jednocześnie od samego początku twórcy komiksu dają nam do
zrozumienia, że jego szanse nie są zbyt duże, a mimo to bardzo mocno kibicujemy
Earlowi. Pewnie dlatego też końcówka komiksu jest dość mocno szokująca dla
większości czytelników, chociaż tak naprawdę na to, co stało się na kartach ”Southern
Bastards” zanosi się mniej więcej od połowy tomu.
Trochę
można ubolewać nad długością pierwszego tomu komiksu. ten składa się jedynie z
czterech zeszytów i czuć, że pewne rzeczy dzieją się zbyt szybko i można było
poświęcić im nieco więcej miejsca. Jeśli był to krok zaplanowany od samego
początku, to muszę przyznać pierwszą burę twórcom ”Southern Bastards”.
Druga z
nich skierowana jest bezpośrednio do Jasona Latoura, który zajął się warstwą
graficzną komiksu. Niestety jego prace uważam za najsłabszą część pierwszego
tomu ”Southern Bastards”. Jego rysunki są bardzo proste, niejednokrotnie
pozbawione drugiego planu, co wywołuje niekonsekwencje niektórych scenach.
Najmocniej widać to w scenie bójki w barze, gdzie najpierw artysta rysuje
pomieszczenie z mnóstwem stołów i krzeseł, by po kilku kadrach bijący się
bohaterowie mieli naprawdę mnóstwo wolnej przestrzeni. Nie przypadły mi do
gustu projekty poszczególnych postaci, które bez wyjątku, są po prostu
brzydkie, a zdecydowana większość bohaterów posiada większy lub mniejszy
brzuszek. Nawet dzieci. Chociaż w sumie można powiedzieć, że jest to bliskie
realizmowi. Na plus na pewno przypisać trzeba Latourowi kolory, którymi sam się
zajmował. Te nakładane są z wyczuciem i chociaż artysta używał naprawdę mnóstwo
czerwieni, to czuć iż pasuje to do opowiadanej historii.
Pierwszy tom
”Southern Bastards” Image wydało w cenie dziesięciu dolarów. Nie oczekiwałem
więc żadnych dodatków i mocno się zdziwiłem, ponieważ te znajdują się w tomie. Nie
jest może ich zbyt wiele, ale to i tak więcej niż można było oczekiwać. Co zatem
otrzymujemy? Kompletną galerią okładek do czterech zeszytów, które składają się
na wydanie zbiorcze, kilka szkiców oraz... przepis na pierogi z jabłkami – specjalność
Craw Country. Nie wiem czy spróbuję kiedyś z niego skorzystać, ale nie jest to
dodatek, który często można spotkać w komikach. Za to kolejny plus.
”Southern
Bastards” to komiks, do którego podszedłem ze sporą rezerwą, ponieważ
spodziewałem się sporego zawodu. Nic takiego nie miało miejsca i dziś mogę śmiało
napisać, że fabularnie jest to szalenie wciągająca pozycja. Tylko dzięki temu
mogłem spokojnie przebijać się przez kolejne strony rysowane przez Latoura, którego
styl zupełnie mi nie podszedł. Mimo to, ”Southern Bastards” to
zdecydowanie jedna z lepszych premier 2014 roku i warto się z nią zapoznać. Moja
ocena to 4+/6
EDIT 19.12.2015!!!
Trzymam obecnie w łapach wydanie pochodzące od Mucha Comics. Absolutnie nie zmieniam swojej oceny komiksu, lecz muszę o paru rzeczach wspomnieć. Przede wszystkim - jakość wydania to coś, do czego wydawnictwo to już nas przyzwyczaiło. Ten stosunkowo chudy komiks nieźle prezentuje się w twardej oprawie i chociaż mocno różni się wizualnie od oryginału, to jednak w żaden sposób nie uznaję tego za minus. Wszystkie dodatki zostały zachowane, w tym także wspomniany wyżej przepis. wiele osób jednak, w tym też i ja, obawiało się o jakość tłumaczenia. Częściowo, nasze obawy potwierdziły się. Dość charakterystyczne, południowe zacięcie językowe gdzieś zniknęło w wydaniu Muchy, co dla osób znających oryginał może (chociaż jak w moim przypadku - wcale nie musi) stanowić spory minus. Jeśli jednak nie znacie materiału opublikowanego w USA, najprawdopodobniej zupełnie nie odczujecie różnicy. "Bękarty z Południa" to nadal mocna i jak najbardziej godna polecenia pozycja.
EDIT 19.12.2015!!!
Trzymam obecnie w łapach wydanie pochodzące od Mucha Comics. Absolutnie nie zmieniam swojej oceny komiksu, lecz muszę o paru rzeczach wspomnieć. Przede wszystkim - jakość wydania to coś, do czego wydawnictwo to już nas przyzwyczaiło. Ten stosunkowo chudy komiks nieźle prezentuje się w twardej oprawie i chociaż mocno różni się wizualnie od oryginału, to jednak w żaden sposób nie uznaję tego za minus. Wszystkie dodatki zostały zachowane, w tym także wspomniany wyżej przepis. wiele osób jednak, w tym też i ja, obawiało się o jakość tłumaczenia. Częściowo, nasze obawy potwierdziły się. Dość charakterystyczne, południowe zacięcie językowe gdzieś zniknęło w wydaniu Muchy, co dla osób znających oryginał może (chociaż jak w moim przypadku - wcale nie musi) stanowić spory minus. Jeśli jednak nie znacie materiału opublikowanego w USA, najprawdopodobniej zupełnie nie odczujecie różnicy. "Bękarty z Południa" to nadal mocna i jak najbardziej godna polecenia pozycja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz