środa, 13 sierpnia 2014

Happy! vol. 1 (Grant Morrison/Darick Robertson)

Do pewnych nazwisk na rynku komiksowym przylgnęły pewne łatki. Gdy Grant Morrison bierze się za jakiś komiks, można spodziewać się całkiem ciekawej, wielowątkowej, skomplikowanej i na pierwszy rzut oka niezrozumiałej historii. Czasem komiksy tego autora są tak dziwne, że trzeba posiłkować się specjalną stroną internetową, by w pełni zrozumieć co autor mógł mieć na myśli. Jakież więc może być zdziwienie setek jeśli nie tysięcy czytelników, gdy Grant Morrison tworzy scenariusz do komiksu, którego fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa i ogranicza się do wielkiej strzelaniny oraz... małego niebieskiego konika w tle! :)

Nick Sax to były gliniarz, który jako jeden z niewielu nie brał łapówek. Wyrzucony z policji został mordercą do wynajęcia, jednocześnie coraz mocniej popadając w uzależnienie od alkoholu. Dotychczas wszystko szło po jego myśli, aż do dnia w którym został postrzelony podczas wykonywania jednej z akcji. Ranny Nick budzi się w szpitalu, skuty kajdankami, czekający na transport do więzienia. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że mężczyzna widzi małego, niebieskiego, latającego konika o imieniu Happy. W towarzystwie wyimaginowanego i niechcianego „partnera”, Nick nie tylko musi uwolnić się ze szpitala, ale także dopaść przebierającego się za świętego Mikołaja mordercę dzieci, który więzi między innymi córkę mężczyzny.

Chyba nikt z Was nie miał wątpliwości, że Grant Morrison nie uczyni z ”Happy!” czegoś nienormalnego. Teoretycznie, gdyby z komiksu usunąć wątek tytułowego bohatera, mielibyśmy do czynienia z najnormalniejszą na świecie historią kryminalną, powiedziałbym wręcz że w stylu prowadzenia akcji, narracji i dialogów, bardzo bliską temu, co regularnie wyczynia Garth Ennis. Być może jest to zasługa Daricka Robertsona, który przez wiele lat współpracował z Irlandczykiem przy ”The Boys”. Ale wróćmy do warstwy fabularnej. Nie ukrywam nawet, że nie przepadam za tego typu historiami, gdzie główna oś fabuły jest tylko pretekstem do pokazania obłędnie dużej ilości krwi i trupów. Ale w ”Happy!” jest... no właśnie jest Happy. Halucynacja Nicka Saxa jest po prostu stworzona bezbłędnie. Niebieski konik, jest radosny, irytujący i niesamowicie gadatliwy, co stanowi dokładne przeciwieństwo zimnego, poważnego mruka, jakim jest Nick. Oparcie się na znanym schemacie dokładnych przeciwieństw jest co prawda oklepane do bólu, ale nie potrafię nie docenić tego, jak mocny i niecodzienny kontrast zastosował Morrison.

Jak już przed chwila wspomniałem, ”Happy!” początkowo niczym nie zaskakuje. Świat przedstawiony przez Morrison na łamach komiksu, to brudna i zdeprawowana metropolia, w której morderstwa na zlecenie, beznamiętny i dziwny seks oraz ogólny upadek moralny to ponura codzienność. Na kartach rozpisanej przez scenarzystę historii właściwie tylko o uprowadzonych dzieciach można powiedzieć, że są dobre – cała reszta ludzkiej części obsady ma za swoimi uszami kilka większych lub mniejszych grzechów. I tu właśnie pojawia się Happy. Postać ta nie tylko jest zupełnie z innej bajki bo jest niebieskim konikiem, ale także dlatego bo wlewa w historię mnóstwo radości i optymizmu, oczywiście w nie do końca normalnym znaczeniu tego słowa. Interakcje między nim a Nickiem są zdecydowanie najsilniejszym i najzabawniejszym elementem całości ”Happy!”. Po kilkunastu stronach mrocznej i obfitującej w krwawe sceny sensacji, cała historia zmienia się w brutalną, ale jednak komedię, która chociaż wciąż nie ucieka od wielu schematów, to jednak sprawia iż z historii jednej z wielu dostajemy produkt oryginalny i interesujący. Nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że ”Happy!” w tym momencie trzeba uznać za komiks stojący na wysokim poziomie, ale z pewnością po nie najlepszym pierwszym wrażeniu, historia zmienia się w coś, co chce się doczytać do końca.

Rysownikiem ”Happy!” jest Darick Robertson, którego prace bardzo często oglądałem na łamach serii ”The Boys” publikowanej najpierw przez DC WildStorm, a następnie Dynamite. Nie mogę uznać się za fana jego prac, lecz z pewnością przywykłem do jego specyficznego stylu podczas lektury wspomnianego przed chwila tytułu. Tymczasem odnoszę wrażenie, że rysunki w ”Happy!” powstawały w dużym pośpiechu, jakby Robertsonowi nieco zmienił się grafik i musiał się spieszyć. Widać to najmocniej po postaciach ludzi – brzydkich jak zwykle, lecz dodatkowo rysowanych bez tej ilości detali, do których przyzwyczaił mnie ten rysownik. Z drugiej strony dodać trzeba, że sam Happy wychodził Robertsonowi bardzo dobrze i aż dziwię się, że twórcy komiksu nie pokusili się o zaprojektowanie zabawek z tym bohaterem.

Happy!” w formie zbiorczej ukazało się w dwóch postaciach. Najpierw wydano posiadane przeze mnie wydanie miękkookładkowe, a dopiero kilka miesięcy później swój debiut zaliczyła edycja Deluxe HC, która oprócz galerii okładek posiada także bonusową, liczącą dziesięć stron historię z akcją umieszczoną między trzecim i czwartym zeszytem serii. Jej celem jest wyjaśnienie niektórych wątków, ponieważ pojawiały się głosy mówiące, iż czytelnicy czasami gubią się podczas lektury w tym właśnie miejscu. W posiadanym przeze mnie komiksie jest jedynie wspomniany zestaw coverów. Tak więc jeśli chodzi o materiały dodatkowe, to ”Happy!” w wersji z miękką okładką nie ma się czym pochwalić.

Komiks ten nie jest czymś, co poleciłbym każdemu czytelnikowi. Sam osobiście nie żałuję kupna ”Happy!”, ale ja lubię od czasu do czasu zainwestować w historię, której jedynym celem jest zrycie beretu i wprawienie w dobry humor. Z tego zadania recenzowany dziś komiks wywiązuje się doskonale, lecz nie powinni sięgać po niego ci, którzy oczekują po Morrisonie czegoś więcej. Końcowa ocena to 3.5/6

5 komentarzy:

  1. uhm,
    Szkot = Morrison
    Irlandczyk = Ennis. Czyli że Robertson przy "The Boys" współpracował z...?
    A komiks na liście do kupienia

    OdpowiedzUsuń
  2. > edycja Deluxe HC, która (...) posiada także bonusową, liczącą dziesięć stron historię

    Nie do końca, chociaż nawet opis z Image na to wskazuje.

    > Well the all important extra ten pages are not – as the listings seem to be saying – an additional short story, but are inserted between what was originally #3 and #4, a transitional point that originally had some readers a bit lost.

    Źródło + więcej info.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra, przeczytane. Wrażenia i ocena bardziej pozytywne niż recenzenta, faktycznie pełno brutalności i rzucania mięchem, ale napisane o 2 klasy lepiej niż u Ennisa. Fanem Robertsona też nie jestem, ale tu jego rysunki podobały mi sie jak nigdy dotąd, pomimo kiepskich kolorów. Wydanie HC sympatyczne, dobry papier, szycie, drukowana okładka bez obwoluty (uff...), 20 stron dodatków, w tym okładki regularne i alternatywne.
    Jeszcze jedno - Sax uwielbiał brak łapówki? No właśnie chyba nie ("I don't do arrangements.") i poniekąd dlatego wyleciał z roboty.

    OdpowiedzUsuń