sobota, 16 sierpnia 2014

Top 5 #20 - Najciekawsi bohaterowie uniwersum Image

Dzisiejsza odsłona ”Top 5” posiada temat podsunięty przez jednego z czytelników bloga – Remiego Różańskiego. Oczywiście poddany pewnej modyfikacji, ponieważ oficjalnie Image Comics wspólnego uniwersum obecnie nie ma. No ale kiedyś miało i w jego skład wchodziło wielu bohaterów, czasem nawet udawało się zrobić z nich interesujące postacie. Wybrałem więc pięć postaci, które całkowicie subiektywnie uważam za warte zachodu. Podkreślam zarazem, że nie wszystkie są obecnie częścią Image Comics, a czasem nawet doceniam je mocniej właśnie za to, co opublikowali już inni wydawcy. Zapraszam do lektury 
5- Deathblow
W premierowej odsłonie “Z archiwum Image” napisałem tekst poświęcony właśnie tej postaci, a dokładniej rzecz ujmując pierwszej części jego solowej serii. jest to o tyle niezwykły bohater, ponieważ chociaż generalnie jest łysą górą mięśni z jeszcze większymi spluwami w dłoniach, to jednak udało się nadać mu niepowtarzalny charakter. W swojej solowej serii jest to heros, który umiera na raka i w swoich ostatnich dniach szuka celu, który nadałby im sens. Pełen rozterek bohater momentami potrafił ująć i dzięki temu jego niedługą, bo liczącą 29 numerów serię, czyta się generalnie bez większych zgrzytów. Samo to było już niemałym osiągnięciem na początku istnienia Image Comics. Deathblow pojawiał się także w miniseriach ”Team 7”, gdzie z kolei był jedynym członkiem grupy pozbawionym nadludzkich mocy i przez to jako jedyny nie buntował się przeciwko swoim pracodawcom, ponieważ tylko dzięki nim on i jego rodzina miała zapewniony byt. Nie jest to postać wielowymiarowa, ale fani zawsze uwielbiali to, że chociaż był wielkim mięśniakiem radzącym sobie w wielu sytuacjach, to tak naprawdę niemal zawsze widzieliśmy go jako postawionego pod ścianą, pełnego uczuć herosa, który pełnie chwały zyskał dopiero gdy zginął.

A później przyszedł relaunch uniwersum WildStorm i z Deathblowa zrobiono gadającego z psami, nieśmiertelnego przerośniętego dzieciaka. Fuj, fuj, fuj.
4- ShadowHawk (Paul Johnstone)
Bohaterów o tym pseudonimie doczekaliśmy kilku. Moim zdaniem zdecydowanie najciekawszym był bohater pierwszych serii stworzonych przez Jima Valentino, a więc przywołany już do tablicy Paul Johnstone. Ciekawy stał się w momencie zanim został ShadowHawkiem, ponieważ mieliśmy do czynienia z pół-sierotą, którego ojczymem był gangster, a pomimo nieciekawego dzieciństwa chłopak i tak został prawnikiem. Niestety, z czasem stracił pracę i okazało się, że jest nosicielem wirusa HIV. Tu pojawia się duży plus dla Valentino, ponieważ nie tracił zbyt wiele czasu na pokazywanie załamanego Paula, lecz niemal z miejsca dał mu nowy cel w życiu, poprzez ujawnienie u chłopaka niezwykłych zdolności. Tak narodził się ShadowHawk, który działał pod osłoną nocy i podobnie jak Batman z czasem stał się mroczną i przerażającą legendą miasta. W tej konwencji bohater odnalazł się znakomicie, a my doczekaliśmy się liczącej zaledwie osiemnaście numerów wciągającej historii czarnoskórego bohatera, który był trzy razy ciekawszy od Spawna – Ala Simmonsa. Niestety, niewielu czytelników to doceniło, stąd krótki żywot Paula w roli superbohatera.
3- Zealot
Członkini WildCats początkowo dała się poznać jako porywcza, półnaga laska z mieczami, co było megasłabe. Dopiero z czasem zaczęto mieszać w historii tej postaci i im więcej dowiadywaliśmy się o Kherubince, tym bardziej zyskiwała w moich oczach. Jeszcze w czasach Image Comics, zaczęto pokazywać ją jako wierną i honorową wyznawczynię kodeksu wojowniczek CODA, czującą zarazem wyższość nad większością ludzi, lecz posiadającą pełne uczuć serce, którym co jakiś czas dzieliła się z innymi. Po przejściu WildStormu pod skrzydła DC Comics, Zealot ostatecznie porzuciła zakon CODA i wstąpiła przeciwko niemu na wojenną ścieżkę, gdy okazało się że przez stulecia była okłamywana i manipulowana. Jej udział w drugiej serii ”WildCats”, chociaż krótki, był jednym z najlepszych momentów tamtego komiksu.

I wszystko burzy jedynie wspomniany już dziś relaunch uniwersum WildStormu, po którym Zealot stała się fanatyczką wprowadzenia na Ziemi rządów nowej wersji zakonu CODA, więc znowu napiszę jedynie fuj, fuj, fuj.

Natomiast pojawienie się Zealot w Nowym Uniwersum DC nigdy nie miało miejsca i nie wmówicie mi że było inaczej, a ta maszkara z serii ”Deathstroke” to na pewno jakaś inna Zealot. Prawda? PRAWDA?
2- Witchblade
Niezwykły przypadek na tej liście, ponieważ jest to jedyna bohaterka z wymienionej piątki, która zaczynała karierę w komiksie jako postać do bólu nudna i trzeba było czekać aż siedem lat, by doczekać się potwierdzenia informacji, że nie jest to tylko kolejna półnaga piękność. Zawdzięczamy to Ronowi Marzowi, który przejął pisanie serii ”Witchblade” w okolicach numeru osiemdziesiątego i rozpoczął rewolucję całego uniwersum Top Cow. Zaczął oczywiście od Sary Pezzini, której nadał wyrazisty charakter i... dodał garderobę, ponieważ od kiedy scenarzysta ten przejął obowiązki prowadzenia losów tej postaci, Witchblade zdecydowanie mniej odsłaniała ciała. Marz nie odciął się jednoznacznie od poprzednich przygód bohaterki, ale wyjął z nich to co najciekawsze, dodał kilka postaci i mocno rozbudował mitologię Artefaktów. Związek z Patrickiem Gleasonem sprawił, że Sara Pezzini wreszcie stała się dość niejednoznaczna, ponieważ Marz pokazywał ją często jako rozdartą pomiędzy nim, a Jackie Estacado – The Darkness. Ostatecznie cały ten wątek Marz sam spuścił w kiblu w trzecim tomie ”Artifacts”, lecz i tak nie zmienia to faktu, że pomiędzy 80 a 150 numerem ”Witchblade”, seria ta stała się jednym z najciekawszych komiksów superhero jakie miałem okazje czytać.

I po raz trzeci dziś: a potem przyszedł relaunch uniwersum Top Cow i Sara Pezzini znów stała się postacią w najlepszym przypadku średnio interesującą.
1- Savage Dragon
Na szczycie zestawienia ląduje zielony gość z grzebieniem na głowie, a więc Savage Dragon. Erik Larsen dokonał właściwie cudu, ponieważ najpierw stworzył postać, delikatnie mówiąc, średnio zachęcającą z wyglądu, a później pokazał, że może z niego zrobić postać, której losami będą interesować się dziesiątki tysięcy czytelników. Seria stała się idealnym połączeniem klasycznego podejścia do superhero z wieloma rzeczami, których na co dzień trudno oczekiwać od tego gatunku. Mamy tu więc dużo wątków obyczajowych czy rodzinnych. Jesteśmy świadkami dorastania dzieci głównego bohatera oraz nabywania przez nich indywidualnego charakteru. I wszystko tworzy jedną, długą i naprawdę fascynującą historię... do pewnego momentu. Liczący obecnie już blisko 200 numerów ”The Savage Dragon” od jakiegoś czasu wyraźnie cierpi na brak dobrych pomysłów na kontynuację fabuły. Sam Larsen przyznaje się do tego, że zwolnił tempo prac nad tytułem, ponieważ nie wymyślił jeszcze nic odpowiedniego dla jubileuszowego numeru. Także i poziom warstwy graficznej zaliczył spory spadek formy, co czytają numer po numerze jeszcze nie razi, ale gdyby tak postawić obok siebie zeszyt pierwszy i najnowszy, to już można się poczuć znokautowanym. Nie zmienia to jednak w żaden sposób faktu, że Savage Dragon to najciekawszy bohater dawnego uniwersum Image i zdecydowanie powinniście zapoznać się z jego losami.

I na sam koniec odpowiem na pytanie: gdzie jest Al Simmons? Nie ma go, ponieważ nigdy nie ukrywałem się z tym, że chociaż śledzę serię z drobnymi przerwami od samego początku, to jednak zawodzącego i użalającego się nad sobą Simmonsa nigdy nie darzyłem jakąś większą sympatią. Właściwie to żadną go nie darzyłem, jakby tak chwilę się zastanowić. Rozważałem nieco umieszczenie w zestawieniu Spawna w wersji Jima Downinga, lecz ostatecznie nie załapał się on do czołowej piątki. Takie prawo i przywileje subiektywnego wyboru, z którym zgadzać się wcale nie musicie. Zapraszam do komentowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz