Dziś nieco później niż zazwyczaj, ale jak w każdą niedzielę tak i dziś pojawia się "Okładka tygodnia". Trzydziesta piąta odsłona tej rubryki zajmie się komiksami wydanymi w minioną środę, których listę znajdziecie TUTAJ. Było z czego wybierać, chociaż osobiście twierdzę, że poziom poszczególnych coverów mógłby być nieco wyższy. Dziś także pierwszy raz wyróżniam pewną okładkę drugi raz, zresztą zobaczcie sami.
3. Chew: Warrior Chicken Poyo #1 (2nd printing variant) - okładka ta to powiększony fragment coveru z pierwszego wydania. Pokazany na niej jest tytułowy bohater i chociaż jest kurczakiem, to budzi autentyczną grozę. Obawiałem się bowiem, że patrząc na ten wariant zakrztuszę się ze śmiechu. W sumie nie wiem czy można inaczej zareagować na obrazek prezentujący kurczaka w pełnej zbroi bojowej i trupią czachą zamiast źrenicy oka. Wyróżnienie za sam rysunek, który chociaż pozbawiony odwołań i smaczków prezentuje się naprawdę dobrze.
2. Wildfire #3 (cover A - Linda Sejic) - chyba pierwszy raz w historii "Okładki tygodnia" wyżej oceniam cover autorstwa Lindy, a nie Stjepana Sejica. Seria ta ma farta do twórców warstwy graficznej, niestety nie wiem jeszcze jak stoi pod względem fabularnym. Okładkę wyróżniam za ilość detali i moim zdaniem bardzo dobre stonowanie barw, przy jednoczesnym użyciu całkiem szerokiej palety. Jedyne co mi przeszkadza, to jakaś taka "sztuczność" uczuć pojawiającej się na okładce postaci. Jednakże nadal uważam, że rysunek posiada znacznie więcej zalet niż wad.
1. Drumhellar #8 - tak szczerze pisząc, to nie umiem dokładnie nazwać tego, dlaczego tak bardzo spodobała mi się okładka tego komiksu. Jest tu sporo różu - koloru za którym nie przepadam, a w tle pojawia się stwór przypominający raczej przeciwnika Atomówek niż kogoś z komiksu przeznaczonego dla dorosłego czytelnika. Rozum mówi stanowcze "nie", ale jakoś go nie słucham. Ta przebrzydle kolorowa okładka krzyczy do mnie "kup mnie, jestem fajnym, różowym komiksem" i im dłużej na nią patrzę, tym bardziej mi się podoba i jestem skłonny odłożyć te kilkanaście złotych. Można więc powiedzieć, że Riley Rossmo ponownie mnie kupił, co konsekwentnie robi od czasów "Rebel Blood".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz