niedziela, 17 sierpnia 2014

Revival vol. 2: Live Like You Mean It (Tim Seeley/Mike Norton)

Może ktoś z Was pamięta jeszcze moją niedawną recenzję pierwszego tomu "Revival"? Recenzje dodajmy całkiem pozytywną. Dziś przyszedł czas na omówienie odsłony drugiej i kilka nowych opinii o komiksie Seeley`a i Nortona.

Jedna rzecz na pewno nie uległa zmianie – dalej jestem zadowolony z lektury serii. Wszystko, co było zaletą poprzedniej odsłony (dobrze pisana obsada, idealne lawirowanie między makabrą, dramatem rodzinnym, a bardziej satyrycznymi momentami) zostaje utrzymane też w tomie drugim.

Tim Seeley sprawnie kontynuuje wątki, które otworzył w pierwszym tomie, dodając do nich całą masę nowych. Dalej obserwujemy społeczność Ameryki radzącą sobie z „cudem” zwanym „Revival Day”. Widzimy mieszkańców, którzy mimo kwarantanny próbują w miarę normalnie funkcjonować. Sprawy kryminalne zaczęte w premierowym albumie rozwijają się w kolejnych rozdziałach, pojawiają się nowe zagadki. Do tego scenarzysta jeszcze większy nacisk kładzie na aspekty satyryczne i społeczne, prezentując przy tym coraz większe spektrum charakterów uwiązanych w losy tego małego miasteczka w Wisconsin.

Odrobina prowincjonalnego rasizmu objawiająca się w nawet najbardziej prozaicznych aspektach życia? Jest. Polityczne gierki i zbijanie kapitału wokół punktu zapalnego, jakim stał się „Revival Day”? Jest. Komentarz odnośnie rozwarstwienia poglądów wewnątrz amerykańskiego społeczeństwa? O, jak najbardziej. Religijne radykalizmy? No jakże miało by ich nie być! A pomyśleć, że to miała być historia dwóch sióstr, które radzą sobie z faktem, że jedna z nich została zamordowana... i wróciła do życia.

"Revival" ma w pewnym sensie strukturę podobną do choćby „Miasteczka Twin Peaks” (ale proszę spokojnie odbierać te porównanie!). Mimo że historia posiada głównych bohaterów, to przedstawia nam obsadę drugoplanową jak równorzędne postaci. Podążając za postaciami, które widzimy na okładkach, tak naprawdę historia rozwija się w taki sposób, że głównym bohaterem opowieści (a przynajmniej w tym momencie) jest miasteczko Wasau.

Pod tym względem traktuję "Revival" jak idealny tasiemcowaty komiks, którego historię twórcy mogą zamknąć spokojnie w 20, 50 czy 200 zeszytach bez obawy, że zaczną zjadać własny ogon. Mieszając kryminał z wątkiem nadnaturalnym już stworzono samograj, z którego można wyciskać pomysły w nieskończoność (no chyba, że mamy problem z konwencją). Szeroka obsada pozwala nam dowolnie zmieniać perspektywy i popychać bohaterów w przeróżnych kierunkach. To trochę tak, jakby Seeley z Nortonem stworzyli idealny pomysł na serial telewizyjny, ale całe szczęście przedstawili go w formie komiksu.

"Revival" serwuje nam rozrywkę, której moim zdaniem ciągle brak w należytych ilościach w komiksowym medium. Historia z potencjałem na naprawdę długi run, nie starająca się nas przyciągnąć do siebie usilną oryginalnością, a bardziej rzetelną pracą w obrębie wybranych konwencji (nie ignorujmy faktu, że konwencje te są też ciągle popularne). "Revival" dalej nie stara się być lekturą wybitną, ale na pewno jest świetną rozrywką wartą zainwestowanych w tomy (zeszyty) pieniędzy.

Autorem powyższego tekstu jest Jakub Górecki, a więcej tekstów jego autorstwa znajdziecie na stronie Pulp Warsaw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz