środa, 6 sierpnia 2014

Nie tylko komiks #7

Cykl „Nie tylko komiks” otworzyłem własną opinią na temat pierwszego sezonu serialowego wcielenia ”The Walking Dead”. Dziś powracam do tej tematyki, by zmierzyć się z drugą, liczącą już trzynaście odcinków serią. Wspomniana przed chwilą premierowa odsłona produkowanego przez stację AMC serialu zdobyła na tyle duża popularność, że nie tylko z miejsca zdecydowano o jego kontynuacji, ale także postanowiono wydłużyć sezon. Z czasem jednak gruchnęła wiadomość, że szefostwo kanału telewizyjnego musi oszczędzać i chociaż ”The Walking Dead” nie ucierpiał z powodu mniejszej niż zapowiadano ilości epizodów, to jednak serial zaprezentował się widzom jak ranny człowiek krzyczący „nic mi nie będzie!” i z czasem spełniający swoją obietnicę.

Drugi sezon serialu nie przenosi akcji zbyt mocno do przodu. Obserwujemy Ricka i jego towarzyszy w kilka dni po ucieczce z ośrodka CDC i szukających swojego bezpiecznego miejsca. Niestety, zamiast tego najpierw udaje im się utknąć na zawalonej porzuconymi samochodami autostradzie, a następnie napotkać hordę zombie. Nie wszystkim udaje się wyjść cało z opresji, ponieważ wskutek nieszczęśliwych wypadków znika Sofia – córka Carol. Ekipa rozdziela się w lesie oraz szuka dziewczynki, aż w końcu trafiają oni na farmę, gdzie mieszka Hershell Greene ze swoją rodziną. To właśnie tu swoje miejsce będzie miała akcja 4/5 sezonu.
Stacja AMC podzieliła drugi sezon ”The Walking Dead” na dwie części. I właściwie także i ten tekst powinienem rozbić na pół. Dlaczego? Ponieważ różnica poziomów obu odsłon serii jest tak diametralna, że wymaga poświęcenia osobnych akapitów. Pierwsze siedem odcinków to jedna wielka, przeciągana na siłę szmira, której brak emocji, efektów i interesujących fabuł. Głównym wątkiem scenariusza jest szukanie zagubionej w lesie Sofii, co w efekcie sprowadza widza do oglądania kolejnych bohaterów serialu chodzących po lesie i rozmawiających ze sobą. To, co w zamierzeniu pewnie miało służyć rozwinięciu poszczególnych bohaterów, tak naprawdę jest nudnym i do niczego nie prowadzącym doświadczeniem dla widza. Szczytem jest już chyba odcinek, w którym część obsady bezcelowo chodzi po lesie, a pozostali próbują wyciągnąć zombiaka, który utknął w jednej ze znajdujących się na farmie studni. Było to tak bardzo stracone 45 minut, że nie umiem sobie przypomnieć, bym czuł się bardziej zawiedziony przy seansie jakiegokolwiek serialu. Nie skłamię gdy napiszę, że z całej pierwszej połowy drugiego sezonu ”The Walking Dead” pozytywnie wyróżniały się tylko fragmenty premierowego epizodu oraz ostatnia scena siódmego. W połączeniu w nie najlepszą grą aktorską części obsady oraz denerwujących do granic rozsądku postaci Lori oraz Andrei, teoretycznie powinienem już teraz napisać, byście po prostu odpuścili sobie ten serial. Ale nie mogę tego zrobić z czystym sumieniem, ponieważ nastąpiła przerwa zimowa, a po niej...

...jakbyśmy otrzymali zupełnie inny serial. Oprócz momentami fatalnej gry poszczególnych aktorów, właściwie wszystko się zmieniło. Do serialu powróciło to, za czym można było się solidnie stęsknić – napięcie. Fabułę rozruszało przede wszystkim mocne dążenie twórców serialu do skonfrontowania Ricka z Shanem, pomiędzy którymi już od dłuższego czasu dochodzi do mniejszych starć i niesnasek. Ten drugi uważa że byłby lepszym liderem grupy ocalałych i oskarża Ricka o to, że jest zbyt miękki co kosztuje ich kolejne życia. Serial ”The Walking Dead” poświęca mężczyźnie temu znacznie więcej miejsca niż niegdyś Robert Kirkman w komiksie i paradoksalnie robią to tak, że widz czuje pewnego typu sympatię do nieco nieprzewidywalnego, ale zdecydowanie lepiej przystosowanego do przetrwania bohatera.

Nie jest to oczywiście jedyną zaletą drugiej połowy sezonu. Zazwyczaj nie jestem wielkim zwolennikiem tego typu rozwiązań, ale tym razem bardzo ucieszyłem się gdy w serialu zaczęto strzelać także do czegoś innego niż zombiaki. Obsada serialu (czasowo) powiększa się o kilka osób z innej grupy ocalałych, z czego jedna sporo namiesza wśród naszych bohaterów. Po nudnawych poszukiwaniach największych szyszek w lesie... przepraszam, zaginionej Sofii, bardzo brakowało mi nowych twarzy w serialu, które miałyby w sobie nieco charyzmy. Scena z baru, która widzimy w dziewiątym odcinku sezonu, była jedną z lepszych sekwencji w produkcji. Nie mam właściwie nic złego do powiedzenia na drugą połowę opisywanej dziś serii ”The Walking Dead”, ale muszę jeszcze wspomnieć o odcinku finałowym.

Co tu dużo mówić – przez 45 minut siedziałem na krześle jak wryty. Akcja, akcja, akcja i wszystko zrealizowane w naprawdę świetny sposób. Tu nie przeszkadzało nawet to, że z powodu wspomnianego już ograniczonego budżetu, zombiaki w całym sezonie wyglądały bardzo słabo i nie umywały się do genialnych charakteryzacji z pierwszej serii. Cały epizod skupił się na ataku trupów na farmę, a także zapowiedział przeniesienie akcji do więzienia, które znamy z kart komiksu. Tutaj zaryzykuje stwierdzenie, że tak dobrze zrealizowanego epizodu jak dotąd w tym serialu doczekałem się jeszcze tylko raz i zapewne wspomnę o tym przy okazji opisywania kolejnych dwóch sezonów, co zresztą mam zamiar zrobić jeszcze przed startem piątej serii. czy mi się uda? Czas pokaże.

Podsumowując, drugi sezon ”The Walking Dead” to ogromna huśtawka. Jeśli uda się Wam przetrwać pierwsze siedem epizodów, dalej jest już tylko dobrze lub momentami bardzo dobrze. Końcowa ocena musi być jednak średnią z obu połówek i dlatego wyniesie 3.5/6 (2/6 za ep.1-7 i 5/6 za ep. 8-13).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz