Od
zakończenia drugiego sezonu mija kilka tygodni. Grupa Ricka po ucieczce z farmy
Hershela szuka bezpiecznego schronienia i pewnego dnia natrafia na opanowane
przez zombie więzienie – miejsce na pozór idealne do zamieszkania. Problemy
pojawiają się już na samym początku, ponieważ na dobry początek trzeba je
oczyścić z żywych trupów. Tymczasem Andrea oraz Michonne także docierają do
miejsca, które na pierwszy rzut oka wydaje się być bezpieczne. Jest nim
dowodzone przez niejakiego Gubernatora miasteczko Woodbury. Sielanka nie trwa
długo, ponieważ demoniczny przywódca tego miejsca szybko okazuje się być osobą,
która ma niewiele wspólnego ze zrównoważeniem psychicznym. Nietrudno się
domyśleć, że wkrótce ścieżki tych dwóch grup skrzyżują się i może być naprawdę
bardzo krwawo.
Gdy poprzednim
razem pisałem o drugim sezonie ”The Walking Dead” narzekałem na to, że
jego pierwsza połowa była niebywale nudna, natomiast druga sprawiała, że nie można
było usiedzieć spokojnie przed ekranem urządzenia, na którym właśnie oglądało
się serial. Trzeci sezon nie cierpi na tę przypadłość, ponieważ praktycznie
przez cały czas historia opowiadana jest na jednym , stałym poziomie. Ubolewać mogę
jedynie nad tym, że nie jest on już tak wysoki, jak wspomniana przed chwila
końcówka ostatnio opisywanej serii.
Wciąż przede
wszystkim bolączką serialu jest kiepska gra aktorska części obsady. Denerwują zwłaszcza
postacie Hershela, Lori oraz Andrei, a przez praktycznie cały sezon ta ostatnia
jest bardzo ważną postacią dla rozwoju fabuły. Na szczęście trzecia seria
serialowego wcielenia ”The Walking Dead” równoważy ten minus dzięki
dodaniu do obsady dwóch postaci o niebywale dużej charyzmie. Pierwszą jest
naturalnie Gubernator. Odtwarzający go David Morrisey to znany w USA aktor
głownie teatralny, lecz i na małym ekranie sprawdził się moim zdaniem doskonale.
Jego Gubernator to charyzmatyczny, silny przywódca i zdolny manipulator, który wciąż
jest jedynie człowiekiem i popełnia błędy, co bezwzględnie pokazywane jest w
kilku epizodach. Drugim charyzmatycznym aktorem, który pojawia się w tym
sezonie, to powracający po dłuższej przerwie Michael Rooker, który ponownie
wciela się w postać Merle’a Dixona. Już w pierwszym sezonie żałowałem, że tak
szybko pozbyto się tego niezwykle wyróżniającego się na tle reszty obsady
bohatera i z radością przyjąłem do wiadomości, że jednak przeżył.
Warto wspomnieć,
że do obsady serialu w trzeciej serii dołącza między innymi znany z komiksów Tyreese,
lecz jest to zupełnie inna postać niż ta, której losy śledziliśmy pomiędzy
drugim a ósmym tomem ”The Walking Dead”.
Na plus
trzeciej serii ”The Walking Dead” zapisać trzeba, że po niebywałym
sukcesie poprzedniej serii, w przypadku tej stacja AMC ponownie odkręciła kurek
z pieniędzmi i to widać. Zombie ponownie wyglądają naprawdę przerażająco, a
bohaterowie poruszają się po wielu rozmaitych lokacjach, a nie kręcą się w
kółko po lesie. Wrażenie robi także postawiona makieta więzienia. Tak, tak – to
nie jest efekt specjalny, tak naprawdę ekipa budowlańców i speców od
charakteryzacji postawiła w kilka dni gmach, który przez cały sezon „grał”
więzienie.
Wspomniałem
wcześniej o scenach, które zapadają w pamięci. Moim zdaniem są takie dwie:
pierwsza to świetnie zagrana i zrealizowana scena walki Glenna z zombie w
czasie, gdy był więziony w Woodbury. Drugą jest cała druga część odcinka, który
połączył sceny porodu Lori z atakiem zombie na więzienie, w trakcie którego
przychodzi nam pożegnać dwójkę bohaterów serialu. Jak nigdy wcześniej czuć było
tam emocje, podparte na szczęście całkiem niezłym aktorstwem. To cieszy,
ponieważ wcześniej i później pojawiają się z tym problemy. Szkoda tylko że po
latach scena ta służy bardziej do tworzenia idiotycznych internetowych memów.
Trzecia seria
”The Walking Dead” jako całość jest spójna i wrażenie to trwa aż do
samego finału, który niestety okazuje się najsłabszym epizodem całej serii. W
bodaj najważniejszym odcinku nagromadzenie głupot jest przerażające, a
zachowanie samego Gubernatora z jednej strony interpretować można jako jego załamanie,
lecz ja winę zrzucam na scenarzystów, którzy skrypty pisali chyba pod wpływem
alkoholu. W efekcie sezon kończy się słabo i z wyraźnym poczuciem niedosytu.
Mimo tej
wyraźniej wady, trzecia seria produkcji jako całość podobała mi się bardziej
niż sezon opisywany w poprzedniej odsłonie ”Nie tylko komiks”. Moja ocena
wynosić będzie 4/6, a w następnej odsłonie tego cyklu wezmę na tapetę czwarty
sezon ”The Walking Dead”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz