wtorek, 26 sierpnia 2014

Nie tylko komiks #8

Wrzesień coraz bliżej, a ja obiecałem pokrótce opisać na łamach tej rubryki opisać wszystkie dotychczasowe sezony serialowego wcielenia ”The Walking Dead”. Dziś więc na tapetę biorę serię z numerem trzy, która osobiście uważam za znacznie ciekawszą od poprzedniej, chociażby z tego powodu że wszystkie odcinki stoją na mniej więcej porównywalnym poziomie, a ponadto pojawia się w nim kilka scen, które zapadają w pamięć na długo.

Od zakończenia drugiego sezonu mija kilka tygodni. Grupa Ricka po ucieczce z farmy Hershela szuka bezpiecznego schronienia i pewnego dnia natrafia na opanowane przez zombie więzienie – miejsce na pozór idealne do zamieszkania. Problemy pojawiają się już na samym początku, ponieważ na dobry początek trzeba je oczyścić z żywych trupów. Tymczasem Andrea oraz Michonne także docierają do miejsca, które na pierwszy rzut oka wydaje się być bezpieczne. Jest nim dowodzone przez niejakiego Gubernatora miasteczko Woodbury. Sielanka nie trwa długo, ponieważ demoniczny przywódca tego miejsca szybko okazuje się być osobą, która ma niewiele wspólnego ze zrównoważeniem psychicznym. Nietrudno się domyśleć, że wkrótce ścieżki tych dwóch grup skrzyżują się i może być naprawdę bardzo krwawo.
Gdy poprzednim razem pisałem o drugim sezonie ”The Walking Dead” narzekałem na to, że jego pierwsza połowa była niebywale nudna, natomiast druga sprawiała, że nie można było usiedzieć spokojnie przed ekranem urządzenia, na którym właśnie oglądało się serial. Trzeci sezon nie cierpi na tę przypadłość, ponieważ praktycznie przez cały czas historia opowiadana jest na jednym , stałym poziomie. Ubolewać mogę jedynie nad tym, że nie jest on już tak wysoki, jak wspomniana przed chwila końcówka ostatnio opisywanej serii.

Wciąż przede wszystkim bolączką serialu jest kiepska gra aktorska części obsady. Denerwują zwłaszcza postacie Hershela, Lori oraz Andrei, a przez praktycznie cały sezon ta ostatnia jest bardzo ważną postacią dla rozwoju fabuły. Na szczęście trzecia seria serialowego wcielenia ”The Walking Dead” równoważy ten minus dzięki dodaniu do obsady dwóch postaci o niebywale dużej charyzmie. Pierwszą jest naturalnie Gubernator. Odtwarzający go David Morrisey to znany w USA aktor głownie teatralny, lecz i na małym ekranie sprawdził się moim zdaniem doskonale. Jego Gubernator to charyzmatyczny, silny przywódca i zdolny manipulator, który wciąż jest jedynie człowiekiem i popełnia błędy, co bezwzględnie pokazywane jest w kilku epizodach. Drugim charyzmatycznym aktorem, który pojawia się w tym sezonie, to powracający po dłuższej przerwie Michael Rooker, który ponownie wciela się w postać Merle’a Dixona. Już w pierwszym sezonie żałowałem, że tak szybko pozbyto się tego niezwykle wyróżniającego się na tle reszty obsady bohatera i z radością przyjąłem do wiadomości, że jednak przeżył.

Warto wspomnieć, że do obsady serialu w trzeciej serii dołącza między innymi znany z komiksów Tyreese, lecz jest to zupełnie inna postać niż ta, której losy śledziliśmy pomiędzy drugim a ósmym tomem ”The Walking Dead”.

Na plus trzeciej serii ”The Walking Dead” zapisać trzeba, że po niebywałym sukcesie poprzedniej serii, w przypadku tej stacja AMC ponownie odkręciła kurek z pieniędzmi i to widać. Zombie ponownie wyglądają naprawdę przerażająco, a bohaterowie poruszają się po wielu rozmaitych lokacjach, a nie kręcą się w kółko po lesie. Wrażenie robi także postawiona makieta więzienia. Tak, tak – to nie jest efekt specjalny, tak naprawdę ekipa budowlańców i speców od charakteryzacji postawiła w kilka dni gmach, który przez cały sezon „grał” więzienie.

Wspomniałem wcześniej o scenach, które zapadają w pamięci. Moim zdaniem są takie dwie: pierwsza to świetnie zagrana i zrealizowana scena walki Glenna z zombie w czasie, gdy był więziony w Woodbury. Drugą jest cała druga część odcinka, który połączył sceny porodu Lori z atakiem zombie na więzienie, w trakcie którego przychodzi nam pożegnać dwójkę bohaterów serialu. Jak nigdy wcześniej czuć było tam emocje, podparte na szczęście całkiem niezłym aktorstwem. To cieszy, ponieważ wcześniej i później pojawiają się z tym problemy. Szkoda tylko że po latach scena ta służy bardziej do tworzenia idiotycznych internetowych memów.

Trzecia seria ”The Walking Dead” jako całość jest spójna i wrażenie to trwa aż do samego finału, który niestety okazuje się najsłabszym epizodem całej serii. W bodaj najważniejszym odcinku nagromadzenie głupot jest przerażające, a zachowanie samego Gubernatora z jednej strony interpretować można jako jego załamanie, lecz ja winę zrzucam na scenarzystów, którzy skrypty pisali chyba pod wpływem alkoholu. W efekcie sezon kończy się słabo i z wyraźnym poczuciem niedosytu.

Mimo tej wyraźniej wady, trzecia seria produkcji jako całość podobała mi się bardziej niż sezon opisywany w poprzedniej odsłonie ”Nie tylko komiks”. Moja ocena wynosić będzie 4/6, a w następnej odsłonie tego cyklu wezmę na tapetę czwarty sezon ”The Walking Dead”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz