Teoretycznie
można zaryzykować stwierdzenie, że fabularnie Brian K. Vaughan nie odkrył
niczego oryginalnego. Oto bowiem jesteśmy świadkami przygód dwójki kochanków –
Marko i Alany, którzy są przedstawicielami dwóch wrogich wobec siebie ras.
Poznajemy ich w momencie, gdy na świat przychodzi ich dziecko, pieszczotliwie
nazwane Hazel (”brzdąc”). Próbując przetrwać, oboje będą musieli stawić czoła
wielu zagrożeniom oraz spotkają na swojej drodze bardzo dziwnych gości. Miłość
łącząca tę dwójkę w czasach wielkiej wojny przeszkadza wielu osobom i dlatego
wkrótce na parę wydany zostaje wyrok śmierci. Jedną ze ścigających ich osób
będzie The Will i towarzysząca mu kotka o wdzięcznym imieniu Lying Cat,
pochodzącym stąd, że potrafi ona wyczuć kłamstwo. Nie można zapomnieć jeszcze o Księciu
Robocie IV, który z coraz większą pasją próbuje odkryć co sprawiło, że
przedstawicielka technologicznie zaawansowanej rasy postanowiła odejść od
reprezentowanych ideałów i związać się z kimś, kto para się magią. Jego wnioski
mogą być niebezpieczne dla bardzo wielu istnień.
Jak więc
widać z powyższego opisu, Brian K. Vaughan stworzył wielowątkową fabułę w
której faktycznie można się początkowo pogubić. Jest tak dlatego, ponieważ
każdej części ”Sagi” scenarzysta poświęca mniej więcej podobną ilość miejsca,
przez co już od samego początku mamy wrażenie, że Marko i Alana nie są
najważniejszymi postaciami cyklu. Scenarzysta dotąd nie słynął z tak
rozbudowanej fabuły, ponieważ zarówno w ”Runaways” dla Marvela, ”Y: The Last
Man” oraz ”Ex Machina” dla DC mieliśmy do czynienia tak naprawdę w jednym
głównym wątkiem i kilkoma pobocznymi. ”Saga” taka nie jest. Twórca nie
tylko umiejętnie manewruje poszczególnymi częściami fabuły, ale także w
niesamowity sposób pisze konkretne postacie. Już pierwszy tom pokazuje nam całą
paletę charakterów, które są do siebie zupełnie niepodobne. Czytając soczyste i
miejscami bardzo zabawne dialogi trudno nie zauważyć cech, którymi odznaczają
się poszczególne postacie. Podobać może się także fakt, że Vaughan dba o to,
byśmy kibicowali zarówno ściganym (Marko i Alana), jak i ścigającym (właściwie
cała reszta). Widać to zdecydowanie najmocniej w przypadku postaci The Willa.
Uznawany za jednego z najlepszych łowców głów we wszechświecie szybko okazuje
się facetem pełnym jak najbardziej szczerych uczuć, w tym także miłości i
współczucia. Co prawda w pierwszym tomie ”Sagi” jest on zdecydowanie
najmniej ciekawą postacią, trudno w pewnym momencie z nim nie sympatyzować lub
nie okazać mu współczucia.
Narratorką
komiksu jest sama Hazel. Jest to dla mnie niestety jedna z nielicznych wad ”Sagi”,
ponieważ chociaż w oryginalnym wydaniu jej kwestie wyglądają bardzo przyjemnie
dla oka, to jednak tak naprawdę zupełnie nic nie wprowadzają do fabuły.
Stanowią raczej komentarze dla tego co widzimy, lecz nie rzucają nowego punktu
widzenia, ani nie popychają wątków do przodu.
Kolejnym
wartym wspomnienia aspektem fabuły, jest świat zaprezentowany na łamach
komiksu. Vaughan wielokrotnie opowiadał o tym, że ”Saga” składa się z
tego, czego na pewno nie opublikowaliby inni wydawcy. Niczym nieskrępowana
fantazja scenarzysty daje nam cała galerię oryginalnych i niepowtarzalnych
postaci oraz miejsc. Kto inny mógł wpaść na pomysł stworzenia rasy istot z
telewizorami zamiast głów? Lub też wesołego ducha połowy dziewczyny, która
zginęła w wybuchu miny? Albo też mrocznego lasu w którym nieliczne drzewa
wydają na świat... statki kosmiczne? Że już nie wspomnę o wszystkim, co pojawia
się na planecie Sextillion :D Uwierzcie mi, ale niemal każda kolejna strona ”Sagi”
potrafi zaskoczyć niebanalnym rozwiązaniem. Trudno też nie zauważyć tego, jak
sprytnie i bezpardonowo Vaughan nabija się z dzisiejszej kultury. Rasa której
przedstawicielem jest Prince Robot IV to nic innego jak satyra na czas, jaki
codziennie poświęcamy telewizji i Internetowi. Planeta Sextillion z kolei
parodiuje dzisiejsze przesycenie wszechobecną erotyką. Takich smaczków jest
więcej, a jednym z moich ulubionych jest rozmowa o nie czytaniu książek, co z
jednej strony wyszło śmiesznie, a z drugiej niezwykle gorzko, ponieważ wiemy że
tak naprawdę ta scena nie jest o bohaterach ”Sagi”, lecz o nas samych.
Tu może
warto wspomnieć o tym, że komiks nie jest skierowany dla niedojrzałego
czytelnika. W tomie tym pojawia się sporo nagości i jeszcze więcej przekleństw.
Właściwie już scena otwierająca ten tom składa się po trochu z jednego i
drugiego, a jest to dopiero początek. Uwierzcie mi, nie chcecie dać tego
komiksu swojemu młodszemu rodzeństwu.
”Saga”
zilustrowana została przez Fionę Staples, którą dobrze znałem już z
wcześniejszych prac dla DC WildStorm. Bardzo lubię prace tej artystki, lecz na
potrzeby tej recenzji postaram się o cień obiektywizmu. Będzie trudno, ale co
tam. Staples operuje na pierwszy rzut oka nieco niestaranną kreską. Bardzo często
gubi proporcje, co bardzo dobrze rzuca się w oczy ponieważ kontury postaci
rysowane są mocną, grubą kreską. Ponarzekać można także na bardzo ubogie tła,
co nie wygląda najlepiej w soczystej opowieści science-fiction. Osobiście nie
czynię z tego zarzutu, ponieważ styl Staples opiera się właśnie na tym, że nie
przykłada ona zbyt dużej wagi do drugiego planu. Uwielbiam prace tej artystki
głównie za to, że swoją fantazją dorównuje Vaughanowi. Rysowniczka potrafi być
niekonsekwentna w proporcjach, ale za to bardzo regularnie nadaje rysowanym
przez siebie postaciom mnóstwo charakterności. Jej warsztat nie ogranicza się
do zestawu pięciu min na krzyż, już pierwszy rzut oka bardzo jasno wyjaśnia nam
jakie uczucia rządzą danym bohaterem. Dodatkowo, Staples odpowiada w całości za
warstwę graficzną, więc zarówno rysuje jak i nakłada kolory. Każda strona jest
więc jej autorskim popisem i muszę przyznać, że bardzo podoba mi się wyczucie
artystki zwłaszcza w dobieraniu barw. ”Saga” aż roi się od kontrastów i
rozwiązań kolorystycznych, które w danej scenie wydają się być jak najbardziej
na miejscu.
Oryginalne wydanie
zbiorcze pierwszego tomu serii to bardzo typowy przedstawiciel
dziesięciodolarowych komiksów od Image Comics. Oznacza to, że w środku oprócz
standardowych stron redaktorskich i samego komiksu nie znajdziecie nic
dodatkowego. Dobrej jakości papier i miękka okładka kosztować będą Was około
35zł plus przesyłka. Chyba że zdecydujecie się na wydanie polskie. Wtedy zapłacicie
za tą samą historię, tyle tylko że w twardej oprawie i w naszym języku. Komiks od
Muchy ma osiem stron więcej niż oryginał, lecz nie sądzę by były to jakieś
bonusowe materiały. Naturalnie, jeśli się mylę to później zrobię update tego
tekstu (UPDATE: zdaniem przedstawicieli Muchy oba wydania mają identyczną ilość stron i błąd jest w opisie na stronie Image). Koszt to w najlepszym przypadku 41zł (sklep na stronie Muchy), więc nie
uważam, by cenowo była to jakaś przepaść. Dopłacacie zaledwie sześć złotych, a
dostajecie masywny i solidny tom, który na pewno szybko się nie rozpadnie. Już teraz
jednak muszę napisać, że na udostępnionych przez wydawcę stronach widać mocno
zmieniony sposób prezentacji kwestii narracyjnych, które wylądowały w niezbyt
ładnych dla oka ramkach.
”Saga”
to moim zdaniem jeden z najlepszych amerykańskich komiksów głównego nurtu,
którym przyjdzie nam cieszyć się tego roku. Ze wszystkich sił zachęcam Was do
sięgnięcia po tę pozycję, lecz nie wskażę konkretnej wersji. Oryginał czy
wydanie Muchy – to już Wasz wybór. Jedno wiem na pewno: wasza komiksowa
kolekcja mocno traci na wartości, jeśli nie macie tam ”Sagi”. 5+/6
A ja nie za bardzo wiem czym się ludzie zachwycają. Po przeczytaniu paru zeszytów mogę stwierdzić, że to dosyć nudna space - opera z okropnymi rysunkami. A najśmieszniejsze jest to, że polski wydawca czyli Mucha kasuje wszystkie nieprzychylne głosy z fejsa na temat tego komiksu. Tak się chyba u nas robi reklamę.
OdpowiedzUsuńZ tych nowości od Muchy szczerze za to polecam "Chew". Niebanalny pomysł, świetna fabuła i duża dawka czarnego humoru.
Mucha kasuje wszystkie nieprzychylne opinie na temat swoich komiksów i jest to wiadome nie od dziś, kimkolwiek jesteś panie anonim
Usuń