piątek, 29 sierpnia 2014

Saga vol. 1 (Brian K. Vaughan/Fiona Staples)

Na dzisiejszy dzień Mucha Comics zapowiedziała opublikowanie pierwszego tomu cyklu ”Saga” i jest to idealna okazja na trzecią recenzję w sierpniu. W końcu w nasze łapy trafi jeden z najczęściej nagradzanych komiksów ostatnich lat w USA i czy tego chcecie czy nie, po prostu musicie zwrócić na niego uwagę. Od razu też zaznaczę, że dzisiejsza recenzja oparta jest na anglojęzycznym wydaniu komiksu, chociaż o edycji pochodzącej od Muchy również wspomnę pod sam koniec tekstu. Sprawdźmy więc, czy ”Saga” jest warta Waszych pieniędzy.

Teoretycznie można zaryzykować stwierdzenie, że fabularnie Brian K. Vaughan nie odkrył niczego oryginalnego. Oto bowiem jesteśmy świadkami przygód dwójki kochanków – Marko i Alany, którzy są przedstawicielami dwóch wrogich wobec siebie ras. Poznajemy ich w momencie, gdy na świat przychodzi ich dziecko, pieszczotliwie nazwane Hazel (”brzdąc”). Próbując przetrwać, oboje będą musieli stawić czoła wielu zagrożeniom oraz spotkają na swojej drodze bardzo dziwnych gości. Miłość łącząca tę dwójkę w czasach wielkiej wojny przeszkadza wielu osobom i dlatego wkrótce na parę wydany zostaje wyrok śmierci. Jedną ze ścigających ich osób będzie The Will i towarzysząca mu kotka o wdzięcznym imieniu Lying Cat, pochodzącym stąd, że potrafi ona wyczuć kłamstwo. Nie można zapomnieć jeszcze o Księciu Robocie IV, który z coraz większą pasją próbuje odkryć co sprawiło, że przedstawicielka technologicznie zaawansowanej rasy postanowiła odejść od reprezentowanych ideałów i związać się z kimś, kto para się magią. Jego wnioski mogą być niebezpieczne dla bardzo wielu istnień.

Jak więc widać z powyższego opisu, Brian K. Vaughan stworzył wielowątkową fabułę w której faktycznie można się początkowo pogubić. Jest tak dlatego, ponieważ każdej części ”Sagi” scenarzysta poświęca mniej więcej podobną ilość miejsca, przez co już od samego początku mamy wrażenie, że Marko i Alana nie są najważniejszymi postaciami cyklu. Scenarzysta dotąd nie słynął z tak rozbudowanej fabuły, ponieważ zarówno w ”Runaways” dla Marvela, ”Y: The Last Man” oraz ”Ex Machina” dla DC mieliśmy do czynienia tak naprawdę w jednym głównym wątkiem i kilkoma pobocznymi. ”Saga” taka nie jest. Twórca nie tylko umiejętnie manewruje poszczególnymi częściami fabuły, ale także w niesamowity sposób pisze konkretne postacie. Już pierwszy tom pokazuje nam całą paletę charakterów, które są do siebie zupełnie niepodobne. Czytając soczyste i miejscami bardzo zabawne dialogi trudno nie zauważyć cech, którymi odznaczają się poszczególne postacie. Podobać może się także fakt, że Vaughan dba o to, byśmy kibicowali zarówno ściganym (Marko i Alana), jak i ścigającym (właściwie cała reszta). Widać to zdecydowanie najmocniej w przypadku postaci The Willa. Uznawany za jednego z najlepszych łowców głów we wszechświecie szybko okazuje się facetem pełnym jak najbardziej szczerych uczuć, w tym także miłości i współczucia. Co prawda w pierwszym tomie ”Sagi” jest on zdecydowanie najmniej ciekawą postacią, trudno w pewnym momencie z nim nie sympatyzować lub nie okazać mu współczucia.

Narratorką komiksu jest sama Hazel. Jest to dla mnie niestety jedna z nielicznych wad ”Sagi”, ponieważ chociaż w oryginalnym wydaniu jej kwestie wyglądają bardzo przyjemnie dla oka, to jednak tak naprawdę zupełnie nic nie wprowadzają do fabuły. Stanowią raczej komentarze dla tego co widzimy, lecz nie rzucają nowego punktu widzenia, ani nie popychają wątków do przodu.

Kolejnym wartym wspomnienia aspektem fabuły, jest świat zaprezentowany na łamach komiksu. Vaughan wielokrotnie opowiadał o tym, że ”Saga” składa się z tego, czego na pewno nie opublikowaliby inni wydawcy. Niczym nieskrępowana fantazja scenarzysty daje nam cała galerię oryginalnych i niepowtarzalnych postaci oraz miejsc. Kto inny mógł wpaść na pomysł stworzenia rasy istot z telewizorami zamiast głów? Lub też wesołego ducha połowy dziewczyny, która zginęła w wybuchu miny? Albo też mrocznego lasu w którym nieliczne drzewa wydają na świat... statki kosmiczne? Że już nie wspomnę o wszystkim, co pojawia się na planecie Sextillion :D Uwierzcie mi, ale niemal każda kolejna strona ”Sagi” potrafi zaskoczyć niebanalnym rozwiązaniem. Trudno też nie zauważyć tego, jak sprytnie i bezpardonowo Vaughan nabija się z dzisiejszej kultury. Rasa której przedstawicielem jest Prince Robot IV to nic innego jak satyra na czas, jaki codziennie poświęcamy telewizji i Internetowi. Planeta Sextillion z kolei parodiuje dzisiejsze przesycenie wszechobecną erotyką. Takich smaczków jest więcej, a jednym z moich ulubionych jest rozmowa o nie czytaniu książek, co z jednej strony wyszło śmiesznie, a z drugiej niezwykle gorzko, ponieważ wiemy że tak naprawdę ta scena nie jest o bohaterach ”Sagi”, lecz o nas samych.

Tu może warto wspomnieć o tym, że komiks nie jest skierowany dla niedojrzałego czytelnika. W tomie tym pojawia się sporo nagości i jeszcze więcej przekleństw. Właściwie już scena otwierająca ten tom składa się po trochu z jednego i drugiego, a jest to dopiero początek. Uwierzcie mi, nie chcecie dać tego komiksu swojemu młodszemu rodzeństwu.

Saga” zilustrowana została przez Fionę Staples, którą dobrze znałem już z wcześniejszych prac dla DC WildStorm. Bardzo lubię prace tej artystki, lecz na potrzeby tej recenzji postaram się o cień obiektywizmu. Będzie trudno, ale co tam. Staples operuje na pierwszy rzut oka nieco niestaranną kreską. Bardzo często gubi proporcje, co bardzo dobrze rzuca się w oczy ponieważ kontury postaci rysowane są mocną, grubą kreską. Ponarzekać można także na bardzo ubogie tła, co nie wygląda najlepiej w soczystej opowieści science-fiction. Osobiście nie czynię z tego zarzutu, ponieważ styl Staples opiera się właśnie na tym, że nie przykłada ona zbyt dużej wagi do drugiego planu. Uwielbiam prace tej artystki głównie za to, że swoją fantazją dorównuje Vaughanowi. Rysowniczka potrafi być niekonsekwentna w proporcjach, ale za to bardzo regularnie nadaje rysowanym przez siebie postaciom mnóstwo charakterności. Jej warsztat nie ogranicza się do zestawu pięciu min na krzyż, już pierwszy rzut oka bardzo jasno wyjaśnia nam jakie uczucia rządzą danym bohaterem. Dodatkowo, Staples odpowiada w całości za warstwę graficzną, więc zarówno rysuje jak i nakłada kolory. Każda strona jest więc jej autorskim popisem i muszę przyznać, że bardzo podoba mi się wyczucie artystki zwłaszcza w dobieraniu barw. ”Saga” aż roi się od kontrastów i rozwiązań kolorystycznych, które w danej scenie wydają się być jak najbardziej na miejscu.

Oryginalne wydanie zbiorcze pierwszego tomu serii to bardzo typowy przedstawiciel dziesięciodolarowych komiksów od Image Comics. Oznacza to, że w środku oprócz standardowych stron redaktorskich i samego komiksu nie znajdziecie nic dodatkowego. Dobrej jakości papier i miękka okładka kosztować będą Was około 35zł plus przesyłka. Chyba że zdecydujecie się na wydanie polskie. Wtedy zapłacicie za tą samą historię, tyle tylko że w twardej oprawie i w naszym języku. Komiks od Muchy ma osiem stron więcej niż oryginał, lecz nie sądzę by były to jakieś bonusowe materiały. Naturalnie, jeśli się mylę to później zrobię update tego tekstu (UPDATE: zdaniem przedstawicieli Muchy oba wydania mają identyczną ilość stron i błąd jest w opisie na stronie Image). Koszt to w najlepszym przypadku 41zł (sklep na stronie Muchy), więc nie uważam, by cenowo była to jakaś przepaść. Dopłacacie zaledwie sześć złotych, a dostajecie masywny i solidny tom, który na pewno szybko się nie rozpadnie. Już teraz jednak muszę napisać, że na udostępnionych przez wydawcę stronach widać mocno zmieniony sposób prezentacji kwestii narracyjnych, które wylądowały w niezbyt ładnych dla oka ramkach.

Saga” to moim zdaniem jeden z najlepszych amerykańskich komiksów głównego nurtu, którym przyjdzie nam cieszyć się tego roku. Ze wszystkich sił zachęcam Was do sięgnięcia po tę pozycję, lecz nie wskażę konkretnej wersji. Oryginał czy wydanie Muchy – to już Wasz wybór. Jedno wiem na pewno: wasza komiksowa kolekcja mocno traci na wartości, jeśli nie macie tam ”Sagi”. 5+/6

2 komentarze:

  1. A ja nie za bardzo wiem czym się ludzie zachwycają. Po przeczytaniu paru zeszytów mogę stwierdzić, że to dosyć nudna space - opera z okropnymi rysunkami. A najśmieszniejsze jest to, że polski wydawca czyli Mucha kasuje wszystkie nieprzychylne głosy z fejsa na temat tego komiksu. Tak się chyba u nas robi reklamę.
    Z tych nowości od Muchy szczerze za to polecam "Chew". Niebanalny pomysł, świetna fabuła i duża dawka czarnego humoru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mucha kasuje wszystkie nieprzychylne opinie na temat swoich komiksów i jest to wiadome nie od dziś, kimkolwiek jesteś panie anonim

      Usuń