Pod koniec
trzeciej odsłony tego cyklu do fabuły wprowadzono postać detektywa Phippsa,
który dzięki swojemu śledztwu dowiaduje się, że Sara Pezzini oraz Witchblade to
jedna i ta sama osoba. Rozpoczyna on procedury mające na celu usunąć kobietę ze
struktur policji oraz postawienie jej wielu zarzutów. Na jego nieszczęście, wplątuje
się on w sam środek starcia bohaterki z sumeryjskim bożkiem o imieniu Diamat.
Gdy jego życie zawiśnie na włosku, to właśnie osoba, którą chce zamknąć w
więzieniu okaże się jego ostatnią nadzieją na przetrwanie. Tom zamyka
jubileuszowy, 150 numer regularnej serii z przygodami Sary Pezzini.
Finałowa
odsłona „Witchblade: Redemption” od samego początku niestety nie
zaskakuje fabułą. Powiedzieć że jest oklepana, to tak jakby nie powiedzieć nic.
Wszystko idzie według oklepanego motywu, w którym jedna osoba tak zażarcie chce
zniszczyć drugą, że w końcu wpada w potężne tarapaty. Oficer Phipps, chociaż
przez większość tomu jest jedynie postacią drugoplanową, konsekwentnie nie
stara się nawet opuścić tego schematu, co doprowadza do przewidywalnego finału
tomu. Na szczęście to co dzieje się wcześniej, jest o niebo lepsze.
Ron Marz
już wcześniej zapowiedział, że „Witchblade #150” będzie końcem jego pierwszego
runu. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że po zaledwie dwóch latach powróci.
Od samego początku dzisiaj opisywanego tomu widać, że z jednej strony wpada w
pewne schematy, to jednak z drugiej chce on zakończyć swoją przygodę z tytułem
w sposób wybuchowy. Stąd też zapewne wykopanie mnóstwa postaci z przeszłości
bohaterki, jak chociażby znów wspominanie o Jake’u McCarthym czy przypomnienie
syna Kennetha Ironsa. W komiksie pojawia się także Angelus wraz ze swoją
partnerką, trzy grosze dorzuca Patrick Gleason, a to nie wszystko. Naturalnie
główną przeciwniczką Witchblade staje się postać kobieca, wspomaga
gigantycznym... zresztą, przeczytajcie sami. W pewnym momencie można pomyśleć,
że w historii robi się tłoczno, lecz nic z tego. „Witchblade: Redemption”
jest świetnym przykładem na to, jak Ron Marz bardzo dobrze prowadzi wiele
postaci jednocześnie. Każdy ma tu swoje pięć minut, nic nie sprawia wrażenia
wymuszonego, ani też żadna z postaci nie powinna poczuć się pominięta. Wszystko
byłoby naprawdę w jak najlepszym porządku, gdyby nie ten podły schematyzm,
który co moment powraca wraz z postacią detektywa Phippsa.
I być może
właśnie dlatego, ostatni rozdział komiksu zaprezentowany w „Witchblade:
Redemption” zupełnie mi się nie spodobał. Był to jubileuszowy, sto
pięćdziesiąty zeszyt serii i można było spodziewać się w nim historii
przełomowej, swoistej wisienki na torcie w wykonaniu Rona Marza. Być może część
z Was się ze mną nie zgodzi, ale tego w tym numerze nie ma. Całość służy raczej
przypomnieniu czytelnikom początku kariery postaci, co scenarzysta przykrył
niebywale mało wiarygodnymi wątpliwościami detektyw Pezzini co do tego, czy być
nadal nosicielka artefaktu. To co przekonało ją do podjęcia końcowej decyzji, niemal
zupełnie mi się nie spodobało. Od strony fabularnej zabrakło emocji, napięcia,
numer jest świetnie narysowany, ale nawet Stjepan Sejic nie daje rady odwrócić
uwagi od tego, że jubileusz po prostu zawodzi pod względem fabularnym. Nawet
mając na uwadze finał trzeciego tomu „Artifacts”, który kompletnie
przebudował uniwersum Top Cow, Ron Marz mógł wysilić się znacznie mocniej.
Jak już
wspomniałem wyżej, w czwartym tomie „Witchblade: Redemption” nie zawiódł
artysta. Stjepan Sejic zajął się ilustrowaniem całości przedstawionej historii
i jak to ma w zwyczaju, momentami potrafi zachwycić odbiorcę. Szczególnie
dobrze podziwia się jego dwustronicowe plansze, na których potrafi umieścić
tyle rzeczy jednocześnie, że czytelnik nie wie do końca na co patrzeć w
pierwszej kolejności. Możliwość podziwiania jego prac jest tym cenniejsza, że
obecnie artysta ten eksperymentuje ze swoim stylem, co osobiście uważam za
zmianę na minus, niestety.
Jak zwykle
Top Cow nie zawodzi jeśli chodzi o dodatki. Tom rozpoczyna pewna ciekawostka,
ponieważ na drugiej i trzeciej stronie znajduje się spis treści, który zawiera
błędy. Dziwi fakt takiego przeoczenia. Następnie mamy krótki wstęp Marca
Silvestriego, który jak każdy z jego poprzedników chwali sześcioletnią pracę
Marza nad postacią Sary Pezzini. Już po lekturze komiksu przechodzimy do
liczącej czternaście storn galerii okładek, w której znalazły się wszystkie
warianty do jubileuszowego, 150 numeru serii. ale to nie koniec. Dalej otrzymujemy
materiały bonusowe, w których znajdziemy opinie o Ronie Marzu autorstwa osób,
które z nim współpracowały przy „Witchblade”, komplet okładek serii
zmieszczone na czterech stronach i wreszcie to, co spodobało mi się zdecydowanie
najbardziej – oficjalny timeline dotąd przedstawionych losów detektyw Pezzini,
nie tylko z łamów serii ongoing. Naturalnie, to nie koniec dodatków, czym Top
Cow zawsze zaskarbiał sobie moją sympatię.
Podsumowując,
czwarty i zarazem ostatni tom „Witchblade: Redemption” określiłbym jako
fajny i rozrywkowy komiks, który w pewnym momencie wpada w niezbyt miły dla
czytelnika schemat, czego apogeum widzimy w najważniejszym, ostatnim i
jubileuszowym zeszycie zbioru. Z tego też powodu nie mogę ocenić tego komiksu
wyżej, niż na trójkę z plusem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz