wtorek, 27 maja 2014

Nowhere Men vol. 1: Fates Worse Than Death (Eric Stephenson/Nate Bellegarde)

W zasadzie nie można logicznie wyjaśnić sposobu dobierania sobie przeze mnie komiksów do kupowania. Niektóre nabywam bo lubię konkretną postać lub też jednego z twórców. Posiadam też parę klasyków, bo „muszę je mieć”, obok których znaleźć można kilka komiksów kupionych „bo lubię <tu wstaw nazwę danego wydawnictwa>”. „Nowhere Men vol. 1: Fates Worse Than Death” należy do jeszcze innego zbioru. Ten nazywam „kupione, bo Eisnery”. I chociaż nie jestem w stanie powiedzieć Wam czy i ile dzisiaj opisywany komiks zdobędzie nagród, już teraz mogę zdradzić iż nieco żałuję równowartości dziesięciu dolarów, lecz być może nie do końca z powodów, których możecie się spodziewać.

Nowhere Men vol. 1: Fates Worse Than Death” opowiada historię czterech niezwykle uzdolnionych naukowców, którzy zakładają firmę World Corp i dzięki niej zmieniają świat, wprowadzając na rynek coraz to ciekawsze wynalazki. Mijają lata. Jeden z nich zaginął bez śladu, kolejny odwrócił się od przyjaciół, a pozostałej dwójce lat przybywa, czego nie można powiedzieć o siłach. I właśnie wtedy będą musieli zmierzyć się z rezultatem swoich własnych eksperymentów, które zdecydowanie nie poszedł po ich myśli.

Pozwolę sobie zacytować Kubę G z bloga Pulp Warsaw, który stwierdził iż „”Nowhere Men” to chyba najfajniejszy z tych "pop-naukowych" komiksów teraz, sto razy bardziej jara mnie niż „The Manhattan Projects””. Napisał to w chwili, gdy dzisiaj opisywany komiks leżał już na mojej półce kilka dni i nie umiałem zabrać się za jego lekturę. Generalnie czasem nasze gusta potrafią się ze sobą zgodzić, więc w końcu znalazłem odrobinę czasu i zabrałem się za komiks, którego scenarzystą jest obecny redaktor naczelny Image Comics. Zanim przejdę do sedna recenzji, wyjaśnię może dlaczego kupiłem ten komiks, lecz nie umiałem się za niego zabrać. „Nowhere Men” znalazło się na moim celowniku w momencie, gdy ogłoszono nominacje do tegorocznych nagród Eisnera, a ponieważ jego cena to dziesięć dolarów, obciążenie budżetu za wielkie nie było. Gdy już otrzymałem ten tom do domu, przypomniałem sobie jak potężne opóźnienia dotykały ten tytuł, a zapowiedziane numery #7-10 koniec końców wyleciały z oferty Image i ślad po nich zaginął. Obawiałem się więc iż dostanę w swoje łapska pierwszy tom cyklu, z otwartym zakończeniem i nikłymi szansami na kontynuację. Niestety, zbyt mocno się nie pomyliłem.

I właśnie dlatego tez nieco żałuję kupna „Nowhere Men vol. 1: Fates Worse Than Death”. Chociaż historia zawarta w komiksie jest świetnie rozpisana, porywająca i obfitująca w zapadające w pamięć sceny, ostatecznie żegna nas otwartym zakończeniem i nie zakończonymi wątkami. Psuje to mocno końcową ocenę komiksu, który przez blisko 160 stron pokazywał, że faktycznie może śmiało konkurować z „The Manhattan Projects” w kategorii komiksów „pop-naukowych”, chociaż moim zdaniem seria autorstwa Jonathana Hickmana minimalnie jest lepsza. Eric Stephenson zaskarbił sobie za to moją sympatie głównie sposobem, w jaki otwarcie porównywał założycieli World Corp do Beatlesów. Robił to nie tylko wprost ich tak nazywając, lecz nawet ubierając wymyślonych przez siebie bohaterów w podobny sposób oraz obdarowując ich podobnymi cechami fizycznymi.

Paradoksalnie, to nie założyciele wielkiej organizacji byli dla mnie najciekawszym elementem „Nowhere Men vol. 1: Fates Worse Than Death”. Tym stała się dwunastka naukowców, którzy próbowali uciec z opanowanej przez tajemniczy wirus stacji kosmicznej. Gdy udaje im się trafić na Ziemię, każde z nich odkrywa u siebie niezwykłe zdolności. Ciekawość dalszych losów właśnie tej części obsady była dla mnie większa, niż zainteresowanie dalszymi losami „Beatlesów nauki”. Ci byli... właściwie bardzo typowi. Jeden przeraźliwie moralny, drugi skrywający tajemnice, trzeci nierozsądny i roztrzepany, a czwarty mściwy i zarozumiały. Na pierwszy rzut oka zupełnie do siebie nie pasują i tak samo można powiedzieć o większości komiksowych grup, z którymi mamy do czynienia. Ich dalsze losy są dość łatwe do przewidzenia, w przeciwieństwie do przywołanych już naukowców ze stacji kosmicznej. Gdy ich wątki stają się coraz bardziej interesujące, komiks dobiega końca. Teoretycznie w tej chwili powinienem napisać, że dzięki temu tylko z większą niecierpliwością czekać będę na kolejną odsłonę cyklu, lecz jak już wiemy, ta światła dziennego już nie zobaczy.

Za warstwę graficzną „Nowhere Men vol. 1: Fates Worse Than Death” odpowiada Nate Bellegarde, dla którego był to pierwszy tak duży projekt. Tu znów odniosę się do recenzowanego na blogu komiksu „The Manhattan Projects”, ponieważ w tamtym przypadku niecodzienna kreska Nicka Pitarry bardzo szybko przypadła mi do gustu. W przypadku dzisja opisywanego komiksu jest zgoła inaczej. Praktycznie przez cały tom nie umiałem przekonać się do artysty, który moim zdaniem zaliczył przez cały komiks tylko kilka naprawdę udanych plansz, a cały tom przyozdobił zupełnie odpychającą okładką, która z zamierzeniu miała chyba być... seksowna? Rock and rollowa? Sam niestety nie jestem pewien, a z całą pewnością nie mam zamiaru raz jeszcze dodatkowo na nią spoglądać, by się upewnić. Wiem na pewno, że zupełnie mi się nie podoba.

Co ciekawe, komiks ten jest pozbawiony wszelakich dodatków i jednocześnie... kilka ich posiada. Ale o co chodzi, pomyślicie? Otóż w wydaniu zbiorczym znalazło się wszystko to, co można było otrzymać w zeszytach, a umieszczano tam także wywiady z naukowcami, plakaty reklamowe i inne materiały powiązane z World Corp, a także i innymi bohaterami „Nowhere Men vol. 1: Fates Worse Than Death”. Zabrakło jedynie kompletnej galerii okładek, co od razu przypominało kolejne tomy „The Walking Dead”. No cóż, Image Comics przyzwyczaiło mnie już do tego, że w komiksach za dziesięć dolarów na materiały dodatkowe liczyć zbytnio nie można.

Żałuję, że wydałem swoje pieniądze na ten komiks, ale tylko dlatego, ponieważ obecnie na mojej półce znalazło się miejsce dla komiksu, który prawdopodobnie nigdy nie zostanie dokończony. To w zasadzie jedyny minus tej historii, która miała szansę stać się na dłużej jedną z ciekawszych pozycji w ofercie Image Comics. Czy wartą nominacji do Eisnerów nie jestem do końca pewien, ale z cała pewnością „Nowhere Men vol. 1: Fates Worse Than Death” to komiks przemyślany, interesujący i wciągający. No i niedokończony. Moja ocena to 4/6

1 komentarz:

  1. Nowhere Men miał trafić do najbliższego odcinka Szafy ale była to strasznie męcząca lektura. Od połowy czytałem już właściwie tylko po to, żeby mieć ten tom za sobą. Podobnie jak Ty, czekałem tylko na sceny z astronautami. Odcinka o NM na razie nie będzie. Za jakiś czas przeczytam ten tom ponownie i się zastanowię za co otrzymał nominację do Eisnera.

    Nie wiedziałem, że nie będzie kontynuacji :/. W takiej sytacji faktycznie nie ma sensu nikomu polecać tej historii, bo wszystkie wątki są rozgrzebane i porzucone.

    OdpowiedzUsuń