Pierwsza odsłona „Nie tylko komiks” doczekała się dość
sporej liczby wyświetleń, lecz tylko jedna osoba zdecydowała się napisać
komentarz z propozycją tematyki dzisiejszego tekstu. Spełniam więc jej prośbę i
dziś na warsztat wezmę krótki, bo zaledwie sześcioodcinkowy pierwszy sezon „Todd
McFarlane’s Spawn”.
Przede wszystkim trzeba wspomnieć w kilku słowach o historii
powstania tego tytułu. Dziś opisywany pierwszy sezon wyprodukowano i
wyemitowano w 1997 roku na antenie stacji HBO. Oryginalnie jest to składający
się z sześciu epizodów sezon, lecz później zebrany i wydany na dvd pod postacią
jednego, dwugodzinnego filmu. Nieprzypadkowo animację tę pokazywała właśnie
HBO, ponieważ produkcja ta jest skierowana dla dojrzałego odbiorcy, ale o tym
wspomnę jeszcze w dalszej części tekstu.
Fabuła nie odbiegała zbytnio d bardzo popularnego wówczas
komiksu, lecz podobnie jak serialowe wcielenie „The Walking Dead”, nie
podążała ślepo za obrazkowym dziełem McFarlane’a. Już pierwsze odcinki pokazują
zasadnicze różnice, z których najmocniej rzuca się w oczy zupełnie inne
zakończenie walki Spawna z Billym Kincaidem. Jak już wspomniałem, ogólne zasady
są dokładnie te same – poznajemy Ala Simmonsa w momencie, w którym wrócił do
świata żywych dzięki umowie z diabłem. Teraz, potwornie okaleczony, ukrywa się
w zaułkach obdarzony żywym kostiumem dającym mu ogromne moce. Jako Spawn ma
stanąć na czele armii demonów, lecz żywe wspomnienie ukochanej żony sprawia, że
Simmons sprzeciwia się swojemu przeznaczeniu i próbuje je zmienić, a przy
okazji zemścić się na ludziach, przez których zginął.
Jak widać doskonale na przykładzie powyższego trailera,
który tak naprawdę w głównej mierze przedstawia sceny z drugiego sezonu, „Todd
McFarlane’s Spawn” to nie jest seria dla dzieci. Nie tylko mamy w niej
mnóstwo krwawych scen, ale także dużo dość brutalnej przemocy, pojawia się seks
i nagość, a przekleństwa są na porządku dziennym. Widać także, że animacja już
nieco się postarzała, chociaż 17 lat temu była zapewne znacznie bardziej
atrakcyjna. Dziś jawi się jako dość toporna, zwłaszcza w momentach gdy widać
wyraźnie, że cała plansza jest statyczna, a porusza się tylko jeden jej
element, odpowiednio wyróżniony. To są jednak rzeczy, których przeskoczyć nie
można i nie mam najmniejszego zamiaru nazywać to minusem produkcji. Raczej
przestrzegam tych z Was, którzy przywykli do cgi i konfrontacja z bardziej
klasyczną odmianą animacji może okazać się śmiertelnym szokiem ;)
Generalnie nie ukrywam, że serial ten bardzo mi się
spodobał. Głównie wynikało to z faktu, że pierwszy sezon „Todd McFarlane’s
Spawn” okazał się czymś zupełnie innym, niż zamierzałem obejrzeć. Bardzo
przypadły mi do gustu kreacje poszczególnych postaci, na czele oczywiście z
duetem Sam & Twitch. W zasadzie nie mogę nic zarzucić żadnej z postaci –
Clown jest momentami przerażający, Spawn długo się nad sobą użala (co przez
długi czas denerwowało mnie w komiksie), Jason Wynn jest bad-assem, a Billy
Kincaid totalnym świrem. Tylko w przypadku tego ostatniego mam pewne „ale” –
jego głos zdecydowanie powinien podkładać ktoś inny, bo Kincaid momentami
przypominał bardziej obrażone na świat dziecko, niż groźnego mordercę.
„Todd McFarlane’s Spawn” posiada jedną, zasadniczą
wadę. Sezon liczy zaledwie sześć epizodów, a i tak potrafią znaleźć się mielizny
i dłużyzny. Owszem, w serialu pojawia się dużo wątków, ale generalnie przez
cały sezon tylko jeden z nich ma swój początek, środek oraz koniec, i jest to
wspomniany już kilkukrotnie Kincaid, a cała reszta zostaje zaznaczona i
właściwie nie porusza się do przodu aż do samego końca. To naprawdę dziwne
uczucie, gdy podczas 25 minutowego epizodu musiałem zrobić sobie dwie lub i
czasem trzy przerwy, by przegonić znudzenie. Prym w sztucznym przedłużaniu
odcinka wiodą sceny w których Al Simmons użala się nad swoim losem, a jest ich
przynajmniej po jednej w każdym epizodzie.
Chyba tylko w jednym z odcinków ani razu nie musiałem
ratować się pauzami. Była to piąta odsłona sezonu, którego niejako głównym
bohaterem był szalony ksiądz. Paradoksalnie, epizod ten był zdecydowanie
najsłabszy w całej serii. Przykuwał on uwagę sporą dawką brutalności i faktem,
że ostatecznie „główny” wątek tak naprawdę okazywał się tym najmniej istotnym,
a Spawn ukazany został w nim jako wyjątkowo bierny heros.
Pierwszy sezon „Todd McFarlane’s Spawn” to pozycja
mająca swoje wady. Gdy jednak przyjrzycie się jeszcze raz temu co napisałem,
zapewne dojdziecie do wniosku że podobnie było z początkiem komiksowych przygód
Ala Simmonsa, gdzie także więcej czasu oglądaliśmy użalanie się nad sobą
tytułowego herosa, niż faktycznej akcji, ale gdy ta już się pojawiła, to
szczęka opadała. Dlatego też produkcję tę polecam głównie tym fanom Spawna,
którzy jeszcze jakimś trafem nie mieli okazji się z nią zapoznać. Reszta niech
ewentualnie obejrzy pierwszy odcinek i zadecyduje, czy taki klimat i sposób
opowiadania historii im się podoba. Moja ocena to 4/6
Podobnie jak i poprzednim razem, tak i dziś Wy możecie
zadecydować co znajdzie się w kolejnej odsłonie „Nie tylko komiks”. Do wyboru
macie: telewizyjny film
„Witchblade”, grę komputerową „The Darkness” oraz film animowany „Firebreather”.
Jako, że grałem i mi się podobało, to proponuję The Darkness. Chętnie poznam Twoją opinię na temat tej gry.
OdpowiedzUsuńGrayFox
Z wymienionych wyżej zdecydowanie "Firebreather", ponieważ o reszcie powstało w polskim necie już trochę rzeczy.
OdpowiedzUsuńSpoza listy widziałbym kreskówkę "Savage Dragon" i/lub "WildCats".
Maciejewsky
Generalnie też skłaniałbym się ku Firebreather, ale jeśli pojawi się jakiś trzeci głos to będzie decydujący.
UsuńSavage Dragon i WildC.A.T.S. są w planach, muszę to sobie przypomnieć. Ogólnie rubryka ta może liczyć na około 25 odsłon :)