piątek, 17 lipca 2015

Z archiwum Image #17

Ostatnio na blogu pojawiało się dość sporo materiału na temat studia Top Cow. Generalnie strasznie psioczyłem na dziecko Marca Silvestriego za to, że obecna władza pod postacią Matta Hawkinsa doprowadziła do upadku to, co kiedyś całkiem sprawnie funkcjonowało pod postacią uniwersum Top Cow. W dzisiejszej odsłonie ”Z archiwum Image” chciałbym poświęcić kilka słów zeszytowi, od którego studio to rozpoczęło publikację komiksów. Jak widzicie powyżej, mam na myśli pierwszą odsłonę cyklu ”Cyber Force” autorstwa nie jednego, ale aż dwóch panów o nazwisku Silvestri.

Tak, dziś pewnie niewiele osób o tym pamięta, ale na samym początku istnienia wydawnictwa Image w firmie tej kręciło się sporo przypadkowych osób, których zaletą była dobra znajomość konkretnych założycieli. Pewnie część z Was wie, że właściwie każdy komiks ze studia WildStorm właściwie obowiązkowo zawierał nazwiska Jima Lee oraz Brandona Choia, którego największym wkładem w komiksy jest to, że był dobrym kumplem tego pierwszego. Bo scenarzystą był naprawdę mizernym. W Top Cow odpowiednikiem Choia był Eric Silvestri, rodzony brat założyciela tegoż studia. Ten na szczęście nie napsuł krwi czytelnikom tak mocno, ponieważ stworzył lub współtworzył scenariusze do raptem dwudziestu zeszytów i słuch po nim zaginął. Mimo wszystko w komiksie do którego zaraz przejdę, pan Eric jest obecny oraz pokazuje cały swój kunszt, czy tez raczej jego brak.

Pierwszy zeszyt ”Cyber Force” zaczyna się dość tajemniczo i jest to zarazem jego najlepsza część. Poznajemy dziewczynę o pseudonimie Velocity, która ewidentnie posiada supermoce i przed kimś ucieka. Szybko poznajemy osoby, które ja ścigają i zaczyna się obowiązkowa rozróba. Młoda bohaterka zostaje uratowana przez nieznaną jej grupę osobników, którzy również zmutowali na różne sposoby. Tu pojawia się moment, który sprawia iż odtąd poziom komiksu leci na głowę. Cała aura tajemniczości rozmywa się po kilku stronach, a czytelnik raz za razem zaczyna zastanawiać się co się stało, że nastąpiła taka zmiana? Dalsza część pierwszego numeru ”Cyber Force” to już standardowe poznawanie kolejnych bohaterów serii i ich motywacji oraz zdolności. Wszystko dzieje się oczywiście z punktu widzenia młodej Velocity. Pojawiają się również migawki przyszłego wroga ekipy, a całość kończy się makabrycznie przewidywalnym cliffhangerem. Właściwie w tym momencie mógłbym już wystawić niezbyt wysoką ocenę i zakończyć ten tekst, ale jednak jest w ”Cyber Force” kilka rzeczy, którym trzeba się nieco bliżej przyjrzeć, bo potrafią być co najmniej zastanawiające.

Przede wszystkim rzucił mi się w oczy pewien schemat fabularny. Opisywany dziś komiks idzie dokładnie takim samym torem, jak opisywany już przeze mnie w tej rubryce pierwszy numer ”WildC.A.T.S.”. Nie chcę używać tu jakichś górnolotnych twierdzeń o plagiacie, jednakże podobieństw w zarysie fabularnym, a także w kolejnych krokach stawianych przez scenarzystów jest cały ogrom. Mało tego, nawet niektóre postacie mają zbliżone do siebie zdolności jak Ripclaw i Warblade (co później sprytnie wyjaśniono w miniserii poświęconej temu drugiemu) oraz Impact i Maul, których to z kolei obu można spokojnie uznać za pewnego typu wariacje na temat Hulka z Marvela. Dorzucę jeszcze ciekawostkę, że ”mózgiem” obu ekip jest osoba karłowata. Być może Eric Silvestrii, który wymieniony jest jako twórca scenariusza, konsultował się z Brandonem Choiem (twórcą skryptu do przygód Dzikich Kotów)? Tego niestety nie wiem, jednakże faktem jest iż oba te zeszyty ukazały się praktycznie jeden po drugim i przedstawiają naprawdę bardzo zbliżone do siebie historie. ”Cyber Force” jest jednak... śmieszniejsze.

O ile kilkukrotnie wspomniany już Brandon Choi przynajmniej starał się trzymać pewnej słabej mimo wszystko, ale jednak konsekwencji, o tyle już autorzy ”Cyber Force” na przestrzeni kilkunastu stron miotali się nieprzyzwoicie, co w efekcie dało mi sporo śmiechu. Bo jak inaczej mam reagować na to, że tylko w tym jednym zeszycie pojawia się cała masa niekonsekwencji takich jak to, że kandydat na burmistrza dużego miasta jawnie zatrudnia do ochrony osobników, którzy ścigani są przez wszystkie agencje wywiadowcze w USA czy też żołnierze organizacji Cyber Data w popłochu uciekający przed dwoma członkami Cyber Force, by po chwili zrobić wjazd na bazę całej ekipy? Ale to nie wszystko, ponieważ do poziomu brata dostosował się Marc Silvestri.
Czytając omawiany dziś zeszyt ”Cyber Force” odniosłem wrażenie, że artysta w pewnym momencie przypomniał sobie zasady ”starego Image”, lecz nie chciało mu się przerabiać gotowego już materiału. Dlatego też gigantyczny, kretyński i zarazem bardzo zabawny dekolt na stroju Ballistic pojawia się dopiero gdzieś w połowie zeszytu (doskonale widać go na powyższym zdjęciu), zaś przez praktycznie cały numer Marc Silvestri mocno miota się w kreacji Ripclawa, który raz wygląda jak półtonowa kupa mięsa, a raz jak kulturysta o mocno zaznaczonym umięśnieniu, ale w mojej ocenie zarazem jak najbardziej realistycznym. Niemniej uczciwie mogę powiedzieć, że pierwszy zeszyt ”Cyber Force” nie jest tak masakrycznie przerysowany jak większość oferty Image z tamtego czasu. Większość stron jest wyważona, nie wciska nam się tu nierealistycznych póz a’la Rob Liefeld, zaś panie nie biegają półnagie (za wyjątkiem tego nieszczęsnego dekoltu Ballistic) i nie wyglądają jak ofiary szalonego chirurga plastycznego. Właściwie przeszkadzał mi jedynie stworzony przez rysownika wygląd postaci o pseudonimie Stryker, w mojej ocenie jest on po prostu kuriozalny. Otóż mężczyzna ten posiada supermoc, którą są cztery ręce. Nie byłoby to jeszcze takie najgorsze, gdyby nie fakt, że trzy z nich… są prawe. Zresztą zobaczcie sami:
Zeszyt wzbogacony jest o krótki wstęp autorstwa założyciela studia Top Cow oraz całą masę reklam.

Premierowy zeszyt ”Cyber Force” to kolejny po spektakularnie złym ”Youngblood #1” przykład tego, że na samym początku istnienia Image Comics część serii powstawała na kolanie, nierzadko przez przypadkowych ludzi i bez jakiejkolwiek kontroli. Warto mieć go w swojej kolekcji choćby po to, by mieć pojęcie jak wielką drogę przeszło wydawnictwo Image przez ostatnie dwie dekady. No i jako przykład tego, że kiedyś uniwersum Top Cow istniało i miało się całkiem nieźle, czego nie można dziś już powiedzieć. Ocena końcowa jednak nie może być wysoka i wyniesie 2/6

2 komentarze:

  1. A ja mam sentyment do tej serii i bohaterów, czekam na zbiorcze wydania, które podobno mają się pojawić...
    Naście lat temu dostałem bezpośrednio z Image (w odpowiedzi na mój "fanowski" list z Polski i kilkoma fanartami Ripclawa i Warbladea) kilka oryginalnych zeszytów CyberForce oraz WildCATs i to był dla mnie taki szok, że musiałem kontynuować przygodę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam ogromny sentyment do WildCats. Na tyle, że brakuje mi tylko kilku numerów z piątej serii, żeby mieć wszystko-wszystko z tymi bohaterami z okresu istnienia WildStormu czyli do końca 2010. Ale mimo to nie odważę się nazwać pierwszej serii dobrą ;)

      Usuń