Ostatnio na
blogu pojawiało się dość sporo materiału na temat studia Top Cow. Generalnie
strasznie psioczyłem na dziecko Marca Silvestriego za to, że obecna władza pod
postacią Matta Hawkinsa doprowadziła do upadku to, co kiedyś całkiem sprawnie
funkcjonowało pod postacią uniwersum Top Cow. W dzisiejszej odsłonie ”Z
archiwum Image” chciałbym poświęcić kilka słów zeszytowi, od którego studio to
rozpoczęło publikację komiksów. Jak widzicie powyżej, mam na myśli pierwszą
odsłonę cyklu ”Cyber Force” autorstwa nie jednego, ale aż dwóch panów o
nazwisku Silvestri.
Tak, dziś pewnie niewiele osób o tym pamięta, ale na samym początku istnienia wydawnictwa Image w firmie tej kręciło się sporo przypadkowych osób, których zaletą była dobra znajomość konkretnych założycieli. Pewnie część z Was wie, że właściwie każdy komiks ze studia WildStorm właściwie obowiązkowo zawierał nazwiska Jima Lee oraz Brandona Choia, którego największym wkładem w komiksy jest to, że był dobrym kumplem tego pierwszego. Bo scenarzystą był naprawdę mizernym. W Top Cow odpowiednikiem Choia był Eric Silvestri, rodzony brat założyciela tegoż studia. Ten na szczęście nie napsuł krwi czytelnikom tak mocno, ponieważ stworzył lub współtworzył scenariusze do raptem dwudziestu zeszytów i słuch po nim zaginął. Mimo wszystko w komiksie do którego zaraz przejdę, pan Eric jest obecny oraz pokazuje cały swój kunszt, czy tez raczej jego brak.
Pierwszy
zeszyt ”Cyber Force” zaczyna się dość tajemniczo i jest to zarazem jego
najlepsza część. Poznajemy dziewczynę o pseudonimie Velocity, która ewidentnie
posiada supermoce i przed kimś ucieka. Szybko poznajemy osoby, które ja ścigają
i zaczyna się obowiązkowa rozróba. Młoda bohaterka zostaje uratowana przez
nieznaną jej grupę osobników, którzy również zmutowali na różne sposoby. Tu
pojawia się moment, który sprawia iż odtąd poziom komiksu leci na głowę. Cała
aura tajemniczości rozmywa się po kilku stronach, a czytelnik raz za razem
zaczyna zastanawiać się co się stało, że nastąpiła taka zmiana? Dalsza część
pierwszego numeru ”Cyber Force” to już standardowe poznawanie kolejnych
bohaterów serii i ich motywacji oraz zdolności. Wszystko dzieje się oczywiście
z punktu widzenia młodej Velocity. Pojawiają się również migawki przyszłego
wroga ekipy, a całość kończy się makabrycznie przewidywalnym cliffhangerem.
Właściwie w tym momencie mógłbym już wystawić niezbyt wysoką ocenę i zakończyć
ten tekst, ale jednak jest w ”Cyber Force” kilka rzeczy, którym trzeba
się nieco bliżej przyjrzeć, bo potrafią być co najmniej zastanawiające.
Przede
wszystkim rzucił mi się w oczy pewien schemat fabularny. Opisywany dziś komiks
idzie dokładnie takim samym torem, jak opisywany już przeze mnie w tej rubryce
pierwszy numer ”WildC.A.T.S.”. Nie chcę używać tu jakichś górnolotnych
twierdzeń o plagiacie, jednakże podobieństw w zarysie fabularnym, a także w
kolejnych krokach stawianych przez scenarzystów jest cały ogrom. Mało tego,
nawet niektóre postacie mają zbliżone do siebie zdolności jak Ripclaw i
Warblade (co później sprytnie wyjaśniono w miniserii poświęconej temu drugiemu)
oraz Impact i Maul, których to z kolei obu można spokojnie uznać za pewnego
typu wariacje na temat Hulka z Marvela. Dorzucę jeszcze ciekawostkę, że
”mózgiem” obu ekip jest osoba karłowata. Być może Eric Silvestrii, który wymieniony
jest jako twórca scenariusza, konsultował się z Brandonem Choiem (twórcą
skryptu do przygód Dzikich Kotów)? Tego niestety nie wiem, jednakże faktem jest
iż oba te zeszyty ukazały się praktycznie jeden po drugim i przedstawiają
naprawdę bardzo zbliżone do siebie historie. ”Cyber Force” jest
jednak... śmieszniejsze.
O ile
kilkukrotnie wspomniany już Brandon Choi przynajmniej starał się trzymać pewnej
słabej mimo wszystko, ale jednak konsekwencji, o tyle już autorzy ”Cyber
Force” na przestrzeni kilkunastu stron miotali się nieprzyzwoicie, co w
efekcie dało mi sporo śmiechu. Bo jak inaczej mam reagować na to, że tylko w
tym jednym zeszycie pojawia się cała masa niekonsekwencji takich jak to, że
kandydat na burmistrza dużego miasta jawnie zatrudnia do ochrony osobników,
którzy ścigani są przez wszystkie agencje wywiadowcze w USA czy też żołnierze
organizacji Cyber Data w popłochu uciekający przed dwoma członkami Cyber Force,
by po chwili zrobić wjazd na bazę całej ekipy? Ale to nie wszystko, ponieważ do
poziomu brata dostosował się Marc Silvestri.
Czytając
omawiany dziś zeszyt ”Cyber Force” odniosłem wrażenie, że artysta w
pewnym momencie przypomniał sobie zasady ”starego Image”, lecz nie chciało mu
się przerabiać gotowego już materiału. Dlatego też gigantyczny, kretyński i
zarazem bardzo zabawny dekolt na stroju Ballistic pojawia się dopiero gdzieś w
połowie zeszytu (doskonale widać go na powyższym zdjęciu), zaś przez
praktycznie cały numer Marc Silvestri mocno miota się w kreacji Ripclawa, który
raz wygląda jak półtonowa kupa mięsa, a raz jak kulturysta o mocno zaznaczonym
umięśnieniu, ale w mojej ocenie zarazem jak najbardziej realistycznym. Niemniej
uczciwie mogę powiedzieć, że pierwszy zeszyt ”Cyber Force” nie jest tak
masakrycznie przerysowany jak większość oferty Image z tamtego czasu. Większość
stron jest wyważona, nie wciska nam się tu nierealistycznych póz a’la Rob
Liefeld, zaś panie nie biegają półnagie (za wyjątkiem tego nieszczęsnego
dekoltu Ballistic) i nie wyglądają jak ofiary szalonego chirurga plastycznego.
Właściwie przeszkadzał mi jedynie stworzony przez rysownika wygląd postaci o
pseudonimie Stryker, w mojej ocenie jest on po prostu kuriozalny. Otóż
mężczyzna ten posiada supermoc, którą są cztery ręce. Nie byłoby to jeszcze
takie najgorsze, gdyby nie fakt, że trzy z nich… są prawe. Zresztą zobaczcie
sami:
Zeszyt
wzbogacony jest o krótki wstęp autorstwa założyciela studia Top Cow oraz całą
masę reklam.
Premierowy
zeszyt ”Cyber Force” to kolejny po spektakularnie złym ”Youngblood #1”
przykład tego, że na samym początku istnienia Image Comics część serii
powstawała na kolanie, nierzadko przez przypadkowych ludzi i bez jakiejkolwiek
kontroli. Warto mieć go w swojej kolekcji choćby po to, by mieć pojęcie jak
wielką drogę przeszło wydawnictwo Image przez ostatnie dwie dekady. No i jako
przykład tego, że kiedyś uniwersum Top Cow istniało i miało się całkiem nieźle,
czego nie można dziś już powiedzieć. Ocena końcowa jednak nie może być wysoka i
wyniesie 2/6
A ja mam sentyment do tej serii i bohaterów, czekam na zbiorcze wydania, które podobno mają się pojawić...
OdpowiedzUsuńNaście lat temu dostałem bezpośrednio z Image (w odpowiedzi na mój "fanowski" list z Polski i kilkoma fanartami Ripclawa i Warbladea) kilka oryginalnych zeszytów CyberForce oraz WildCATs i to był dla mnie taki szok, że musiałem kontynuować przygodę ;)
Ja mam ogromny sentyment do WildCats. Na tyle, że brakuje mi tylko kilku numerów z piątej serii, żeby mieć wszystko-wszystko z tymi bohaterami z okresu istnienia WildStormu czyli do końca 2010. Ale mimo to nie odważę się nazwać pierwszej serii dobrą ;)
Usuń