Pierwszy tom ”The Wicked + The Divine #2”
podzielił czytelników w naszym kraju mniej więcej tak samo mocno, jak tytuł ten uczynił to wcześniej w USA. Jedni totalnie zachwycili się historią wykreowaną przez
Kierona Gillena i Jamiego McKelviego, inni zaś po lekturze czuli zawód i uznali
komiks za, delikatnie mówiąc, przereklamowany. Jeśli pamiętacie moją recenzję z grudnia, ja
stanąłem tak raczej pośrodku obu tych frontów. Dla mnie komiks miał jedną,
zasadniczą wadę i była to jego główna bohaterka, której ani nie dało się
zbytnio lubić, ani także jej losy nie porywały na tyle mocno, by komiks
przykuwał do krzesła i nie puszczał. Czy w przypadku ”Fandemonium” jest
inaczej? Sprawdźmy.
Nie da się zaprzeczyć, że pierwszy tom ”The Wicked + The Divine” pozostawił nas jednak w szoku, a wszystko to za sprawą świetnego cliffhangera. Nie chcę tutaj psuć przyjemności z czytania osobom, które dopiero się zastanawiają nad tym czy wejść w lekturę tego tytułu, więc zdradzę jedynie iż osią fabuły tego tomu są oczywiście następstwa wspomnianej sceny. Laura chce dowiedzieć się kto jest odpowiedzialny za to co się stało, a doprowadzić do tego może jedynie jeszcze mocniej wchodząc w świat dwunastki młodych bogów. Na szczęście ma też sojuszników w swojej sprawie, a nie bez znaczenia jest fakt, że dzięki znajomości z Luci i ona dorobiła się już całkiem sporego rozgłosu. Niebezpieczeństwa czyhają jednak na każdym rogu. Spełnienie marzeń również.
Nie da się zaprzeczyć, że pierwszy tom ”The Wicked + The Divine” pozostawił nas jednak w szoku, a wszystko to za sprawą świetnego cliffhangera. Nie chcę tutaj psuć przyjemności z czytania osobom, które dopiero się zastanawiają nad tym czy wejść w lekturę tego tytułu, więc zdradzę jedynie iż osią fabuły tego tomu są oczywiście następstwa wspomnianej sceny. Laura chce dowiedzieć się kto jest odpowiedzialny za to co się stało, a doprowadzić do tego może jedynie jeszcze mocniej wchodząc w świat dwunastki młodych bogów. Na szczęście ma też sojuszników w swojej sprawie, a nie bez znaczenia jest fakt, że dzięki znajomości z Luci i ona dorobiła się już całkiem sporego rozgłosu. Niebezpieczeństwa czyhają jednak na każdym rogu. Spełnienie marzeń również.
Kieron
Gillen obiecał swego czasu, iż po wprowadzającym pierwszym tomie cyklu, kolejny
stanowić będzie już pełnoprawną historię, w której znacznie więcej miejsca
poświęci całemu stworzonemu przez siebie panteonowi. I tak faktycznie się
dzieje, ponieważ ”Fandemonium” świetnie przybliża nam te osoby, które
dotychczas właściwie tylko zaznaczyły swoją obecność. Scenarzysta nie tylko
pokazuje nam ich cechy charakteru, ale także złożone relacje pomiędzy nimi.
Bogowie to zdecydowanie najciekawsza cześć ”The Wicked + The Divine”,
zaś scenarzysta raz jeszcze udowadnia, że potrafi raz za razem zaskoczyć
czytelnika nieoczekiwanym zwrotem akcji. Chociaż może użyłem tutaj niewłaściwego zwrotu i
powinienem napisać ”zwrotem sytuacji”. Komiks ten ma swoje wady i niestety
drugi tom obnaża je jeszcze mocniej niż pierwszy, przez co naprawdę nie
potrafiłem tak naprawdę cieszyć się z lektury.
Teraz
zaczyna się ten fragment recenzji, za który znienawidzicie mnie pewnie jeszcze
mocniej. Jeśli to w ogóle możliwe.
Zarzut
pierwszy: przede wszystkim Laura. Ta postać zdecydowanie ewoluowała pomiędzy
wydarzeniami z pierwszego jak i drugiego tomu ”The Wicked + The Divine”,
lecz ta zmiana poszła w zła stronę. Tak jak wcześniej dziewczyna mnie
zwyczajnie irytowała, tak teraz już po prostu denerwuje i życzę jej jak
najgorzej. Co oczywiste jest ona nadal główną bohaterką serii, co sprawia że
raz za razem robiłem sobie przerwy w lekturze, ponieważ Laura jest najsłabszym
ogniwem absolutnie każdego rozdziału. Nieraz już widzieliśmy przykłady
komiksów, których główny bohater ma za zadanie irytować lub wręcz wkurzać
czytelnika, ale prowadzone są na tyle sprawnie, że chce się sięgać po kolejne
zeszyty. Przykład? Chociażby wydawany parę lat temu ”Airboy” z Image, gdzie główni bohaterowie to kretyni najgorszego formatu. Tu
niestety tak nie jest i jeśli dotąd Laury nie polubiliście, po ”Fandemonium”
zdania nie zmienicie na pewno.
Zarzut
drugi: jednowymiarowość. Już w pierwszym tomie ”The Wicked + The Divine”
zauważyć można było to, co w teraz
recenzowanym komiksie widać jeszcze mocniej. Świat wykreowany przez Gillena
jest totalnie jednowymiarowy i jak na razie brakuje w nim kontrapunktu. Przez
jedenaście dotychczasowych zeszytów non-stop oglądamy bogów uwielbianych przez
absolutnie wszystkich, niezależnie od tego w jakiej muzyce się
wyspecjalizowali. To nie jest naturalne, że nawet słowem nie wspomina się o
istnieniu osób, które wcale nie są fanami panteonu. Otrzymujemy produkt, który
sugeruje że poszczególnych bohaterów wielbią wszyscy i koniec. No ok, za wyjątkiem jednej dziennikarki, ale - mały spoiler - i to ulegnie zmianie. Trudno jest kupić mi w jakikolwiek sposób taką koncepcję świata, jaką forsuje tu Gillen, nawet pomimo prawdziwie baśniowej otoczki kolejnych koncertów.
Zarzut
trzeci: brak dynamiki. Ci z Was którzy mnie znają wiedzą zapewne, że wcale nie
zależy mi na tym, aby akcja w komiksie gnała na złamanie karku. Ja wręcz tego
nie lubię. Ale popadam też ze skrajności w skrajność i dlatego też nie podoba
mi się totalna statyczność historii w ”The Wicked + The Divine”. Prawdę
powiedziawszy, to czytając ”Fandemonium” momentami czułem się jak podczas
oglądania telenoweli. Z udziałem naprawdę fajnych postaci bogów, ale jednak ciągnącej w stronę nudnej
pościelówy. Ten lubi tego, tamten nie lubi tamtego, a ta ma za złe temu to. No i
imprezy, ciągle imprezy. Zeszyty mijały kolejno, a w przypadku głównego wątku czuć było mocno dreptanie
małymi kroczkami w miejscu i dopiero ostatni rozdział zmienił się w coś, co i
tak mogę nazwać co najwyżej marszem. Gillen przy tym próbuje tuszować to
wszystko sporymi dawkami tekstu, lecz tu znów widać wyraźnie, że znakomitą część
dialogów oraz niektórych sekwencji można spokojnie było skrócić i naprawdę nie
złego by się nie stało.
Jak już
pewnie zauważyliście, nie jestem wielkim zwolennikiem scenariusza Gillena do ”The Wicked + The Divine”, lecz nie to sprawia, że bardzo mocno będę się wahać
czy sięgnąć po tom trzeci. Bo jeśli w dziś recenzowanym komiksie jest ukryta
jakaś magia, to na pewno w rysunkach Jamiego McKelviego. Artysta ten niestety
nie zilustruje w całości kolejnej odsłony cyklu i pamiętam, że trzy lata temu mocno zastanawiałem się, czy jest sens brnąć w to dalej (mały spoiler: jest). Ale wracając do rysunków. Już niejednokrotnie byliśmy
świadkami tego, jak cudownie przemyślane rzeczy mogą wyjść spod ręki McKelviego
i ten, po raz kolejny zresztą, zupełnie mnie nie zawiódł. Niezwykła konstrukcja
poszczególnych stron, świetne double-page i fenomenalna, nie boje się użyć tego
słowa, współpraca z nakładającym kolory Matthewem Wilsonem. Niestety warstwa
graficzna nie odwraca uwagi od scenariuszowych wad, ale pozwala spojrzeć na nie
odrobinę przychylniejszym okiem.
”Fandemonium”
to solidnej grubości i ładnie wydany tom, który zawiera kilkanaście stron
dodatków. jest tu galeria alternatywnych coverów oraz ciekawostki z cyklu ”the
making of”, bardzo zresztą przyjemne dla oka. Drugi raz z rzędu polski czytelnik otrzymał także inną okładkę zbioru, niż w przypadku wydania oryginalnego. Moim zdaniem, znacznie lepszą. To kolejny mały plus komiksu,
lecz i tak nie sprawi to jakiegoś znaczącego podniesienia końcowej oceny.
"The Wicked + The Divine #2: Fandemonium" dostępny jest w ofercie Mucha Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz