piątek, 24 lipca 2015

The Wicked + The Divine #2: Fandemonium (Kieron Gillen/Jamie McKelvie)

Pierwszy tom ”The Wicked + The Divine #2” podzielił czytelników w naszym kraju mniej więcej tak samo mocno, jak tytuł ten uczynił to wcześniej w USA. Jedni totalnie zachwycili się historią wykreowaną przez Kierona Gillena i Jamiego McKelviego, inni zaś po lekturze czuli zawód i uznali komiks za, delikatnie mówiąc, przereklamowany. Jeśli pamiętacie moją recenzję z grudnia, ja stanąłem tak raczej pośrodku obu tych frontów. Dla mnie komiks miał jedną, zasadniczą wadę i była to jego główna bohaterka, której ani nie dało się zbytnio lubić, ani także jej losy nie porywały na tyle mocno, by komiks przykuwał do krzesła i nie puszczał. Czy w przypadku ”Fandemonium” jest inaczej? Sprawdźmy.

Nie da się zaprzeczyć, że pierwszy tom ”The Wicked + The Divine” pozostawił nas jednak w szoku, a wszystko to za sprawą świetnego cliffhangera. Nie chcę tutaj psuć przyjemności z czytania osobom, które dopiero się zastanawiają nad tym czy wejść w lekturę tego tytułu, więc zdradzę jedynie iż osią fabuły tego tomu są oczywiście następstwa wspomnianej sceny. Laura chce dowiedzieć się kto jest odpowiedzialny za to co się stało, a doprowadzić do tego może jedynie jeszcze mocniej wchodząc w świat dwunastki młodych bogów. Na szczęście ma też sojuszników w swojej sprawie, a nie bez znaczenia jest fakt, że dzięki znajomości z Luci i ona dorobiła się już całkiem sporego rozgłosu. Niebezpieczeństwa czyhają jednak na każdym rogu. Spełnienie marzeń również.

Kieron Gillen obiecał swego czasu, iż po wprowadzającym pierwszym tomie cyklu, kolejny stanowić będzie już pełnoprawną historię, w której znacznie więcej miejsca poświęci całemu stworzonemu przez siebie panteonowi. I tak faktycznie się dzieje, ponieważ ”Fandemonium” świetnie przybliża nam te osoby, które dotychczas właściwie tylko zaznaczyły swoją obecność. Scenarzysta nie tylko pokazuje nam ich cechy charakteru, ale także złożone relacje pomiędzy nimi. Bogowie to zdecydowanie najciekawsza cześć ”The Wicked + The Divine”, zaś scenarzysta raz jeszcze udowadnia, że potrafi raz za razem zaskoczyć czytelnika nieoczekiwanym zwrotem akcji. Chociaż może użyłem tutaj niewłaściwego zwrotu i powinienem napisać ”zwrotem sytuacji”. Komiks ten ma swoje wady i niestety drugi tom obnaża je jeszcze mocniej niż pierwszy, przez co naprawdę nie potrafiłem tak naprawdę cieszyć się z lektury.

Teraz zaczyna się ten fragment recenzji, za który znienawidzicie mnie pewnie jeszcze mocniej. Jeśli to w ogóle możliwe.

Zarzut pierwszy: przede wszystkim Laura. Ta postać zdecydowanie ewoluowała pomiędzy wydarzeniami z pierwszego jak i drugiego tomu ”The Wicked + The Divine”, lecz ta zmiana poszła w zła stronę. Tak jak wcześniej dziewczyna mnie zwyczajnie irytowała, tak teraz już po prostu denerwuje i życzę jej jak najgorzej. Co oczywiste jest ona nadal główną bohaterką serii, co sprawia że raz za razem robiłem sobie przerwy w lekturze, ponieważ Laura jest najsłabszym ogniwem absolutnie każdego rozdziału. Nieraz już widzieliśmy przykłady komiksów, których główny bohater ma za zadanie irytować lub wręcz wkurzać czytelnika, ale prowadzone są na tyle sprawnie, że chce się sięgać po kolejne zeszyty. Przykład? Chociażby wydawany parę lat temu ”Airboy” z Image, gdzie główni bohaterowie to kretyni najgorszego formatu. Tu niestety tak nie jest i jeśli dotąd Laury nie polubiliście, po ”Fandemonium” zdania nie zmienicie na pewno.

Zarzut drugi: jednowymiarowość. Już w pierwszym tomie ”The Wicked + The Divine” zauważyć można było to, co w teraz recenzowanym komiksie widać jeszcze mocniej. Świat wykreowany przez Gillena jest totalnie jednowymiarowy i jak na razie brakuje w nim kontrapunktu. Przez jedenaście dotychczasowych zeszytów non-stop oglądamy bogów uwielbianych przez absolutnie wszystkich, niezależnie od tego w jakiej muzyce się wyspecjalizowali. To nie jest naturalne, że nawet słowem nie wspomina się o istnieniu osób, które wcale nie są fanami panteonu. Otrzymujemy produkt, który sugeruje że poszczególnych bohaterów wielbią wszyscy i koniec. No ok, za wyjątkiem jednej dziennikarki, ale - mały spoiler - i to ulegnie zmianie. Trudno jest kupić mi w jakikolwiek sposób taką koncepcję świata, jaką forsuje tu Gillen, nawet pomimo prawdziwie baśniowej otoczki kolejnych koncertów.

Zarzut trzeci: brak dynamiki. Ci z Was którzy mnie znają wiedzą zapewne, że wcale nie zależy mi na tym, aby akcja w komiksie gnała na złamanie karku. Ja wręcz tego nie lubię. Ale popadam też ze skrajności w skrajność i dlatego też nie podoba mi się totalna statyczność historii w ”The Wicked + The Divine”. Prawdę powiedziawszy, to czytając ”Fandemonium” momentami czułem się jak podczas oglądania telenoweli. Z udziałem naprawdę fajnych postaci bogów, ale jednak ciągnącej w stronę nudnej pościelówy. Ten lubi tego, tamten nie lubi tamtego, a ta ma za złe temu to. No i imprezy, ciągle imprezy. Zeszyty mijały kolejno, a w przypadku głównego wątku czuć było mocno dreptanie małymi kroczkami w miejscu i dopiero ostatni rozdział zmienił się w coś, co i tak mogę nazwać co najwyżej marszem. Gillen przy tym próbuje tuszować to wszystko sporymi dawkami tekstu, lecz tu znów widać wyraźnie, że znakomitą część dialogów oraz niektórych sekwencji można spokojnie było skrócić i naprawdę nie złego by się nie stało.

Jak już pewnie zauważyliście, nie jestem wielkim zwolennikiem scenariusza Gillena do ”The Wicked + The Divine”, lecz nie to sprawia, że bardzo mocno będę się wahać czy sięgnąć po tom trzeci. Bo jeśli w dziś recenzowanym komiksie jest ukryta jakaś magia, to na pewno w rysunkach Jamiego McKelviego. Artysta ten niestety nie zilustruje w całości kolejnej odsłony cyklu i pamiętam, że trzy lata temu mocno zastanawiałem się, czy jest sens brnąć w to dalej (mały spoiler: jest). Ale wracając do rysunków. Już niejednokrotnie byliśmy świadkami tego, jak cudownie przemyślane rzeczy mogą wyjść spod ręki McKelviego i ten, po raz kolejny zresztą, zupełnie mnie nie zawiódł. Niezwykła konstrukcja poszczególnych stron, świetne double-page i fenomenalna, nie boje się użyć tego słowa, współpraca z nakładającym kolory Matthewem Wilsonem. Niestety warstwa graficzna nie odwraca uwagi od scenariuszowych wad, ale pozwala spojrzeć na nie odrobinę przychylniejszym okiem.

”Fandemonium” to solidnej grubości i ładnie wydany tom, który zawiera kilkanaście stron dodatków. jest tu galeria alternatywnych coverów oraz ciekawostki z cyklu ”the making of”, bardzo zresztą przyjemne dla oka. Drugi raz z rzędu polski czytelnik otrzymał także inną okładkę zbioru, niż w przypadku wydania oryginalnego. Moim zdaniem, znacznie lepszą. To kolejny mały plus komiksu, lecz i tak nie sprawi to jakiegoś znaczącego podniesienia końcowej oceny.

"The Wicked + The Divine #2: Fandemonium" dostępny jest w ofercie Mucha Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz