Jak już
wspomniałem poprzednim razem, przez parę odsłon ”Nie tylko komiks” zajmować się
będzie klasycznymi animacjami komiksów z wydawnictwa Image, które niestety nie
osiągnęły pożądanego sukcesu i skończyły przedwcześnie swój żywot. Tylko czy w
przypadku ”The Maxx” na pewno można mówić o porażce?
Jak zapewne
większość z Was wie, Sam Kieth jakiś czas temu przeniósł się do wydawnictwa
IDW, gdzieś oprócz premierowych komiksów jego autorstwa, ”The Maxx” sukcesywnie
wznawiany jest zarówno w zeszytach jak i wydaniach zbiorczych. Gdy jednak dziś
omawiana animacja powstawała, twórca wygodnie siedział w fotelu z napisem
Image, tworząc serię tak bardzo inną od tego, co wówczas wszechobecne było w
ofercie wydawnictwa. Ambitny, inteligentny i niekonwencjonalnie rysowany komiks
przebił się do szerszego grona odbiorców, dzięki czemu udało mu się dotrwać do
35 numerów. No i jest jeszcze animacja.
Ta pojawiła
się na antenie MTV w roku 1995 i zebrała mnóstwo pozytywnych opinii. Mimo to,
nie doczekała się kontynuacji, lecz jej zamknięta całość sprawia, że produkcja
nie urywa się w połowie wątku. Z tym nie ma problemów. Co jednak okazało się
przeszkodą dla odbiorców?
Przede
wszystkim warto zwrócić jeszcze raz uwagę na stację, na której emitowany był
serial. MTV nie kojarzy nam się obecnie zbyt pozytywnie, głównie za sprawą ,
delikatnie pisząc, nie najmądrzejszych programów skierowanych dla równie mało
wymagającej publiczności. Legenda głosi nawet, że kiedyś puszczano tam muzykę.
Co prawda dwie dekady temu MTV nie było jeszcze stacją telewizyjną, na która
wylewa się najgorsze pomyje, lecz jej profil wciąż był podobny. Program ten
skierowany był dla osób, które bynajmniej nie chcą wysilać szarych komórek i
chcą (wówczas) posłuchać muzyki i się zrelaksować. Do takiego środowiska trafił
”The Maxx” – serial animowany, o którego fabule warto napisać właściwie
tylko tyle, że jest jakby żywcem wyjęta z komiksu. Widzowie dostali więc
produkcję niejednoznaczną, nie wyrzucającej z siebie wszystkie wprost i
zmuszającej chociażby do odrobiny refleksji. Dodatkowo, była ona skierowana dla
dojrzałego odbiorcy, którego jak sądzę, próżno szukać wśród typowych odbiorców
MTV. Efekt był jasny do przewidzenia, oglądalność nikogo chyba nie zadowalała i
po zakończeniu emisji całego sezonu podjęto oczywistą decyzję o zakończeniu
produkcji. Ukazało się jeszcze wydanie VHS, potem jeszcze DVD, a do dziś całość
”The Maxx” można obejrzeć na platformie Liquid TV. Czy warto? Jak
najbardziej.
Ta
momentami również wygląda jakby żywcem wyjęta z komiksu, co możecie sprawdzić
sobie na powyższym filmiku. Dość powszechnie artysta odpowiedzialny za
stworzenie marki ”The Maxx” uważany jest za takiego, który dzieli ludzi.
Jedni zachwycają się jego rysunkami, ale niejednokrotnie uważa się go także za
faceta bazgrolącego niedbale. Ale to nie wszystko. Sam Kieth wraz z ekipa
twórców bawili się konwencją i mieszali w poszczególnych scenach. Gdzieniegdzie
pojawia się więc prowizoryczne CGI – pamiętajmy, że w 1995 ta technika dopiero
raczkowała i wyglądała… źle – innym razem cieniowanie i szczegóły są
dopracowane pod każdym względem, zaś w kolejnej sekwencji widzimy tylko coś, co
na pierwszy rzut przypomina niedbale pokolorowany szkic. Mało tego, są nawet pojedyncze
ujęcia kręcone z udziałem prawdziwych aktorów! Zabawy konwencją jest tu mnóstwo
i cały czas możecie spodziewać się jakiejś niespodzianki, ponieważ chyba żaden
epizod nie jest utrzymany konsekwentnie w jednym stylu. Dla mnie jest to
oczywiście zaleta, lecz doskonale rozumiem że taki niby-chaos nie każdemu może
przypaść do gustu.
Nie można mieć
absolutnie żadnych zastrzeżeń do aktorów, którzy podkładali głosy poszczególnym
bohaterom ”The Maxx”. Moim zdaniem są mocno charakterystyczne i nieźle
dobrane, a już na pewno nie przeszkadzają podczas seansu.
Serial ten
zdecydowanie warto poznać, niezależnie od tego czy jest się fanem charakterystycznej
twórczości Sama Kietha czy nie. Dużo czasu Wam to nie zajmie, a pomimo upływu
lat przyjemność płynie z tego całkiem duża. Moja ocena to 5/6 z
zastrzeżeniem, że ja akurat dorobek twórcy ”The Maxx” bardzo wysoko cenię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz