poniedziałek, 16 marca 2015

Gościniec: East of West vol. 1: The Promise (Jonathan Hickman/Nick Dragotta)

Autorem poniższej recenzji jest Dominik Jakubiak - twórca bloga "Cyganie w Kosmosie". Mam nadzieję, że trwający tam obecnie przestój jest tylko czasowy :)
Jonathan Hickman święci w tej chwili triumfy w swojej historii o Avengers w Marvelu. Konsekwentnie buduje intrygę na przestrzeni dwóch serii: Avengers i New Avengers, a wszystko to dąży do ogromnego eventu Secret Wars, który podobno ma całkowicie zmienić uniwersum Marvela. Siła Hickmana jako scenarzysty leży w ciekawie skonstruowanej, wielopoziomowej fabule oraz w ogromnej konsekwencji w kreowaniu zachowań bohaterów. Podobnie ma się sprawa z East of West, jego autorskim komiksem wydawanym przez Image Comics. Wydarzenia w East of West mogą przyczynić się do zniszczenia całego świata. Jak zatem radzi sobie Hickman tym razem?

Na początku trochę o fabule: Śmierć, jeden z Jeźdźców Apokalipsy, postanawia odpokutować wszystkie popełnione zbrodnie. Zamierza powstrzymać innych Jeźdźców by nie ziściła się Przepowiednia i nie nastąpił koniec świata. Gdy dowiaduje się prawdy o swojej przeszłości cała sprawa staje się dla niego bardzo osobista…

Po powyższym opisie z łatwością można stwierdzić, że fabuła nie brzmi zbyt oryginalnie. Hickman wybiera z jednak z kilku wielokrotnie powielanych schematów to co najlepsze, następnie miesza je tworząc naprawdę ciekawą opowieść.

Powoli, ale konsekwentnie stwarza świat od podstaw i na wielu poziomach: przedstawianiu przeszłości, zdarzeń które doprowadziły do tego co teraz dzieje się w komiksie, technologii, magii oraz religii uniwersum. Dużą wagę przykłada również do działań politycznych państw biorących udział w konflikcie (będących za albo przeciw Przepowiedni). Daje to doskonały, wielowątkowy obraz z zaznaczonymi wszystkimi istotnymi zdarzeniami – a jest ich naprawdę sporo.

Jak w takim ogromie zdarzeń i tak wielkiej historii przedstawiają się poszczególni bohaterowie i ich charakterystyka? Niestety nie najlepiej. Najłatwiej zapamiętać wygląd poszczególnych bohaterów. I tutaj muszę przyznać, że twórcy się postarali – design jest oryginalny, charakterystyczny i często związany z miejscem pochodzenia postaci. Gorzej za to wypada różnorodność w wypowiedziach, psychologii postaci czy ich historiach – im właśnie poświęcono najmniej miejsca. Skutkuje to brakiem zainteresowania wypowiedziami bohaterów, w szczególności kiedy scenarzysta wkłada w usta swoich postaci dysputy na tematy społeczne czy polityczne. Zamiast pełnokrwistych bohaterów wcielających się w polityków czytamy zdania wypowiedziane przez ludzi z kartonu, wypraną z emocji szarą masę, która próbuje przekazać swoje zdanie. Skutkuje to brakiem jakiegokolwiek zaangażowania czytelnika w słowa bohaterów, co przelewa się też na odbiór ważności słów – skoro wszyscy mówią podobnie, to kto ma rację, komu wierzyć? W niektórych przypadkach można to uznać za plus, ale tutaj wyszło zbyt sztucznie. Co najdziwniejsze najlepiej Hickmanowi wypada ukazanie bohaterów drugoplanowych, w szczególności Ezry i jednego ze Strażników. Na kilku stronach poznajemy ich motywacje, emocje i konkretne cele. Najlepiej przedstawioną postacią jest Śmierć, główny motor serii, którego motywacje znamy od podszewki i śledzimy każdy jego ruch.

Jeżeli chodzi o rysownika, Nicka Dragotte, to nie mam żadnych zastrzeżeń. Wcześniej wspomniany design postaci bardzo dobrze odzwierciedla konwencję komiksu – jest lekko przerysowany, dostosowany do nacji bohaterów. Jego rysunki są dynamiczne w czasie pojedynków i statyczne w chwilach rozmów, odpoczynku. Odpowiednio dopracowane przez kolorystę, nadają umownej „filmowości” i płynności komiksowi – mamy zbliżenia na twarze bohaterów w czasie ważnych wypowiedzi czy rozmycie tła w emocjonalnych momentach.

East of West jest dla mnie komiksową odpowiedzią na Grę o tron w klimatach science-fiction. Mamy tu ogrom bohaterów, polityczne machinacje, ogromne zagrożenie. Co dziwne, siadając do tego tekstu miałem bardziej negatywne odczucia do tej serii: miałkość charakterów wykreowanych postaci bądź ich całkowity brak były wystarczająco mocnym argumentem na „nie” w stosunku do dzieła Hickmana. W miarę czytania i powtórzenia sobie serii okazało się, że nie wpływa to, w przypadku tego tytułu, na minus i nie zabiera frajdy z jej odbioru. Ba! Klimat z tomu na tom się zagęszcza poprzez zwiększenie nacisku na aspekt polityczny i społeczny uniwersum. Nadaje to serii oryginalności i wyróżnia na tle innych. Jak wspomniałem na wstępie, Hickman potrafi uknuć długą i zawiłą intrygę, widać to po trzecim tomie serii – jego zakończenie sugeruje, że jeszcze wiele może się zdarzyć, że poznaliśmy dopiero prolog całej historii. Rozstawiono pionki i gra się dopiero rozpoczyna; możemy spodziewać się, że będzie już tylko lepiej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz