Whilce Portacio był jednym z renegatów, którzy odeszli z wydawnictwa Marvel by założyć Image Comics. Artysta ten miał podobnie jak Jim Lee czy Todd McFarlane otworzyć własne studio, gdzie tworzyłby komiksy sygnowane własnym nazwiskiem. Image wystartowało w 1992 roku, lecz wśród wydawanych przez nie pozycji próżno było szukać czegokolwiek autorstwa Portacio. Tak było aż do 1994, gdy do sklepów trafił pierwszy numer ”Wetworks”. Ku zdziwieniu wielu czytelników, należał on do studia WildStorm. Dziś od razu dowiedzielibyśmy się dlaczego tak się stało. W czasach gdy Internet dopiero raczkował, o powodach nieobecności Portacio dowiedzieliśmy się dopiero wtedy, gdy kupiliśmy wyżej wspomniany komiks.
”Wetworks
#1” szykowany był na wielki hit WildStormu i dlatego wiele wysiłku włożono
w jego jakość edytorską. Jak widzicie na zdjęciu poniżej, zeszyt ten
przyozdobiony został przez Portacio w specjalną, składającą się aż z trzech
plansz okładkę. No cóż, trudno się oszukiwać i piać nad nią – jest to typowa
okładka komiksu z wczesnego okresu działalności Image Comics, tyle tylko że
trzykrotnie szersza od innych. Widzimy na niej pięciu napakowanych do granic
rozsądku facetów oraz jedną, półnagą kobietę. Oczywiście wszyscy uzbrojeni i
groźni. Ponury, oczywisty standard tamtego okresu.
Jeśli
jednak odwrócicie okładkę na drugą stronę, traficie na coś zupełnie
niespodziewanego. Otóż ”Wetworks #1” posiada wstęp autorstwa samego
Portacio, który wyjaśnia powód swojej nieobecności. Jest to przejmujący, a
nawet wzruszający tekst, w którym artysta wspomina swoją zmarłą w wyniku
nieuleczalnej choroby siostrę, a następnie dziękuje dziesiątkom ludzi, którzy
okazali mu swoje wsparcie w czasie, gdy nie umiał się pozbierać. Musicie
przyznać, że coś takiego na kartach komiksu nie jest codziennością. Artysta
pozwolił każdemu czytelnikowi zanurzyć się w jego prywatnym życiu, chociaż
złośliwi pewnie dorzucą tu swoje teorie o drugim dnie tego czynu. Dla mnie było
to coś na tyle niezwykłego, że później trudno było mi ocenić trzeźwo zawartość
”Wetworks #1”.
Niestety,
im dalej w las tym ciemniej. Gdy zacząłem wczytywać się w premierowy zeszyt
serii autorstwa Portacio, zaczęły pojawiać się zgrzyty towarzyszące niemal
każdemu komiksowi, który ukazywał się na początku istnienia studia WildStorm.
Szybko też zlokalizowałem problem – współscenarzystą ”Wetworks #1” był
Brandon Choi. O twórcy tym można napisać naprawdę wiele, ale na pewno nie to,
że pisał solidne historie. Do dziś aktualna jest opinia mówiąca o tym, że
scenarzysta ten zatrudnienie znalazł w WildStormie tylko dlatego, bo był dobrym
kumplem Jima Lee. I tu znów na jaw wyszły jego największe grzeszki, a więc
suche jak piasek na pustyni dialogi. Co moment pojawiają się tak lubiane przez
Choia terminy wojskowe, a rzucane tu i ówdzie żarty na pewno nie śmieszą, lecz
zwyczajnie żenują. Na szczęście, ”Wetworks #1” zawiera też te aspekty,
dzięki którym postanowiłem czytać tę serię do samego końca i przypuszczam, że
jest to efekt pracy Portacio.
Dziś
opisywany komiks jest oczywiście zawiązaniem akcji i opowiada o grupie
wojskowych dowodzonych przez znanego z Team7 Jacksona Dane. Podczas jednej z
misji natrafiają oni na niezwykłe symbioty, które chwilę potem ratują im życie.
Niestety, nie mogą oni się od nich oddzielić i od tego czasu ekipa Wetworks –
polująca na wampiry i inne stworzenia nocy, zyskuje kolejną broń w walce ze
swoimi wrogami. To co odróżnia ”Wetworks #1” od innego komiksu
drużynowego pisanego przez Choia – a więc ”WildC.A.T.S.” – to fakt, że
już od samego początku widać iż mamy do czynienia z drużyną, a nie zlepkiem denerwujących
indywidualności tkwiących w swoim towarzystwie nie do końca wiadomo dlaczego. Dane
i jego ekipa już od pierwszego numeru pokazują zgranie i dbanie o własne tyłki,
nawet pomimo trochę sztucznie narzuconej wojskowej hierarchii. Wszystko jednak
trzeba przesiać przez sito o nazwie ”wczesne Image”. Fabuła nieco się pozytywnie
wyróżnia, ale tylko na tle innych komiksów z Image Comics. Gdy zestawicie ”Wetworks
#1” z dowolnym numerem ”Batmana” czy ”Supermana” z tego okresu, ocena już
nie wygląda dobrze. Może więc rysunki nieco ratują sytuację?
Nope.
Pewnie nieraz już to wspominałem, ale jednak przypomnę że Whilce Portacio to
jeden z tych artystów, których bardzo lubię. Pokazałem to przy okazji recenzji
”Non-Humans vol. 1”, chociaż zdarzyło mi się też go skrytykować, jak
przy okazji ”Artifacts vol. 2”. Do dziś uważam jego prace przy
wydawanych i w Polsce przygód X-Men za kawał cudownie narysowanego komiksu, a
ponieważ powstawały one 2-3 lata przed startem ”Wetworks”, byłem przekonany,
że na warstwie graficznej się nie zawiodę. Niestety, myliłem się. Znowu
zadziałało wspomniane wyżej sitko, ponieważ część komiksu wyraźnie pokazuje, że
Portacio chciał rysować to, co potrafi najlepiej, ale dostał jakby przykaz od
góry, by całość jak najmocniej przypominała to, co wówczas publikowało Image
Comics. Przykłady widzicie zarówno wyżej jak i niżej. Zdaję sobie sprawę z
tego, że zdjęcia są mocno niewyraźne, ale chciałem zawrzeć na nich to, co
uważam za wielki minus warstwy graficznej (powyżej) jak i momenty, gdzie widać
tego Portacio, którego lubię (poniżej).
Co ciekawe,
”Wetworks #1” zawiera dodatki. Jest to siedmiostronicowy artykulik o
powstającej w 1994 roku kreskówce ”WildC.A.T.S.”. Jest to o tyle bardziej interesujące, gdyż posiadam
niemal wszystkie zeszyty pierwszej serii przygód Dzikich Kotów i nie znalazłem
tam niczego podobnego. Dlaczego więc taki dodatek trafił do premierowej odsłony
komiksu Whilce’a Portacio? Nie mam pojęcia. Na pewno jednak jest to odrobinę
przyjemniejsze, niż z reguły paskudne pin-upy czy przedzieranie się przez
dziesiątki reklam. O właśnie, skoro o tym mowa – komiks jest zwarty i liczy 22
strony historii, która w żadnym miejscu nie była przedzielona reklamami. Kolejny
mały plus.
Dla mnie ”Wetworks
#1” jest jednym z lepszych komiksów, które ukazały się na początku
istnienia Image Comics, przynajmniej spośród tych należących do wspólnego
uniwersum. Nie jest to w żadnym przypadku duże osiągnięcie, ale w zalewie
ścierwa, któremu poświęcę niejedną z przyszłych odsłon cyklu, pozycja ta wyróżnia
się na plus. Moja ocena to 3+/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz