niedziela, 9 listopada 2014

The Walking Dead vol. 15: We Find Ourselves [ Żywe Trupy #15: Odnajdujemy siebie ] (Robert Kirkman/Charlie Adlard)

Recenzja oparta na Polskim wydaniu komiksu, opublikowanym przez Taurus Media jako "Żywe Trupy #15: Odnajdujemy siebie".

Robert Kirkman to scenarzysta niezwykły. Potrafi on bowiem w swoim komiksie stosować bardzo denerwujące sinusoidy. Po tym, jak czternasty tom ”Żywych Trupów” oceniłem wysoko ze względu na sporą dawkę sprawnie poprowadzonej akcji i dużą dozę emocji, tak o piętnastym już nie mogę napisać zbyt dużo. Dlaczego? Ponieważ scenarzysta ma w zwyczaju co jakiś czas zwolnić tempo i poświęcić się rozbudowywaniu relacji pomiędzy poszczególnymi postaciami oraz ich samych. Tyle tylko, że w ”Odnajdujemy siebie” wyjątkowo mu to nie wyszło.

Po tym, jak na Wspólnotę spadła katastrofa pod postacią ataku hordy zombie, mieszkańcy naprawiają szkody oraz żegnają tych, którym nie udało się przetrwać. Jednym z najbardziej zdruzgotanych jest Rick, nieprzerwanie czuwający przy znajdującym się w stanie krytycznym Carlu. Właśnie ten moment postanawia wykorzystać niewielka grupka osób, którym nie podoba się to, jak oficer Grimes zarządza ich schronieniem. Czy uda im się dokonać przewrotu? Tego dowiecie się już z lektury piętnastego tomu serii.

Lektury, dodam, wyjątkowo niełatwej. ”Odnajdujemy siebie” stanowi wspomniany już przerywnik, prolog do kolejnych większych wydarzeń. Scenarzysta poświęca całe 132 strony komiksu na ukazanie, po raz kolejny zresztą, poszczególnych postaci wstrząśniętych tym, co niedawno miało miejsce. Jest to oczywiście jedna z cech charakterystycznych cyklu ”Żywe Trupy”, lecz niestety tym razem Kirkman nie potrafi wzbudzić nawet najmniejszych emocji. Ponad połowa tomu pokazuje niektórych bohaterów dokładnie takich, jakich można było się spodziewać. Element zaskoczenia został tu niestety ograniczony do minimum, ponieważ jedyna większa rewelacja pierwszej połowy tomu, to pokazanie Abrahama jako... no, chama, prostaka i seksistę, przynajmniej w stosunku do jednej z mieszkanek Wspólnoty. Aczkolwiek nie zrozumcie mnie źle – ten wątek wcale nie zaliczam na plus przy końcowej ocenie tego tomu. Kirkman próbując zmienić nieco wizerunek pana Forda stosuje sztuczki mocno niewiarygodne. To jak zachowuje się Abraham stoi w mocnej sprzeczności z tym, co dowiedzieliśmy się o nim w poprzednich tomach i dlatego też większość, jeśli nie wszystkie sceny z nim komentowałem jednym, angielskim słowem – ”bullshit”.

Na plus ”Odnajdujemy siebie” zaliczam właściwie tylko jeden moment, o którym to nie zdradzę Wam zbyt wiele. Powraca w niej pewien telefon i jest to tak naprawdę jedyna bardzo klimatyczna i niepokojąca scena w tym tomie ”Żywych Trupów”.

Druga połowa tej odsłony serii, to wspomniana już próba przewrotu i przejęcia władzy przez kilku niezadowolonych mieszkańców Wspólnoty. Tu na jaw wychodzi kolejna rzecz, która od jakiegoś czasu nie podoba mi się w tym komiksie. Otóż od momentu wejścia Ricka i jego ekipy do osiedla pełnego ludzi, obsada komiksu strasznie się rozciągnęła. Mając tyle samo czasu antenowego, Kirkman musi znaleźć miejsce na dobre przedstawienie znacznie większej ilości bohaterów. I nietrudno się domyśleć, że nawet on nie może dać sobie rady ze wszystkim. Problemem jest dla mnie to, że mniej więcej od 11-12 tomu imiona części postaci pojawiających się w ”Żywych Trupach” kompletnie przestały mi cokolwiek mówić. I tak właśnie jest w przypadku dzisiaj opisywanego tomu. Grupa próbująca dokonać przewrotu niezbyt mocno mnie grzała chociażby z tego powodu, że nie do końca byłem pewien czy wcześniej w ogóle pojawiali się serii i musiałem sprawdzić to w Internecie. Skoro tak się działo, to jasnym wydaje się być wniosek, iż wcześniej (bo nie debiutowali w tym tomie) żadne z nich nie wykazało na tyle dużo charyzmy, bym ich zapamiętał. Trudno jest więc oczekiwać, bym kibicował lub życzył porażki ich działaniom, albo w jakikolwiek sposób przejmował się tym wątkiem fabularnym. I co gorsza, Kirkman przez ponad 60 stron nie robi nic, by to się zmieniło. Sami możecie sobie więc dopowiedzieć, w jaki sposób potoczyć się mógł dalej ten aspekt fabuły. Dopowiem, że zdecydowanie zbyt mocno przewidywalnym.

Za rysunki w ”Odnajdujemy siebie” jak zwykle odpowiedzialny był Charlie Adlard. Od jakiegoś czasu jego prace zupełnie mi nie przeszkadzają w lekturze, a ponadto jestem zdania, że artysta ten dość mocno się rozwinął, chociaż nie zawsze unika błędów. Od dziś już chyba na zawsze będę wypominać mu niekonsekwencje w ukazywaniu urazu Carla, który już w tym tomie bardzo mocno się zmniejszył w stosunku do poprzedniego. Oprócz tej małej niedogodności, nie mam żadnych zastrzeżeń. Bardzo przypadła mi do gustu okładka tego tomu. Utrzymana w fajnej, zimowej barwie od razu sugeruje w jakim okresie czasu umieszczona jest akcja komiksu. Wcześniej nie pamiętam, by w ”Żywych Trupach” zastosowano taki zabieg, ale jestem całkowicie za tym, by nie był to jednorazowy wyskok.

Jak zwykle jakość polskiego wydania stoi na bardzo dobrym poziomie. Taurus przyzwyczaił mniej już do dobrej jakości papieru, grubszej okładki i niezłego klejenia (z czym pewnie większość z Was się nie zgodzi), co w połączeniu z niewysoką ceną komiksu sprawia, że nie mogę napisać jakichkolwiek zarzutów. Nawet nie chcę zresztą. Naturalnie w tomie nie znajdziemy żadnych dodatków, ale i do tego już przywykłem.

Odnajdujemy siebie” to niestety jeden ze słabszych tomów cyklu i niestety nawet jego końcówka nie zwiastuje, by dalej było lepiej. To nieco odrzuca od dalszej lektury, ale nie oszukujmy się – z ”Żywymi Trupami” nie jest łatwo skończyć. Ocena to jedynie 2+/6, ale z nadziejami, że gorzej już nie będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz