Robert Kirkman to scenarzysta niezwykły. Potrafi on bowiem w swoim komiksie stosować bardzo denerwujące sinusoidy. Po tym, jak czternasty tom ”Żywych Trupów” oceniłem wysoko ze względu na sporą dawkę sprawnie poprowadzonej akcji i dużą dozę emocji, tak o piętnastym już nie mogę napisać zbyt dużo. Dlaczego? Ponieważ scenarzysta ma w zwyczaju co jakiś czas zwolnić tempo i poświęcić się rozbudowywaniu relacji pomiędzy poszczególnymi postaciami oraz ich samych. Tyle tylko, że w ”Odnajdujemy siebie” wyjątkowo mu to nie wyszło.
Po tym, jak
na Wspólnotę spadła katastrofa pod postacią ataku hordy zombie, mieszkańcy
naprawiają szkody oraz żegnają tych, którym nie udało się przetrwać. Jednym z
najbardziej zdruzgotanych jest Rick, nieprzerwanie czuwający przy znajdującym
się w stanie krytycznym Carlu. Właśnie ten moment postanawia wykorzystać
niewielka grupka osób, którym nie podoba się to, jak oficer Grimes zarządza ich
schronieniem. Czy uda im się dokonać przewrotu? Tego dowiecie się już z lektury
piętnastego tomu serii.
Lektury,
dodam, wyjątkowo niełatwej. ”Odnajdujemy siebie” stanowi wspomniany już
przerywnik, prolog do kolejnych większych wydarzeń. Scenarzysta poświęca całe
132 strony komiksu na ukazanie, po raz kolejny zresztą, poszczególnych postaci
wstrząśniętych tym, co niedawno miało miejsce. Jest to oczywiście jedna z cech
charakterystycznych cyklu ”Żywe Trupy”, lecz niestety tym razem Kirkman
nie potrafi wzbudzić nawet najmniejszych emocji. Ponad połowa tomu pokazuje
niektórych bohaterów dokładnie takich, jakich można było się spodziewać.
Element zaskoczenia został tu niestety ograniczony do minimum, ponieważ jedyna
większa rewelacja pierwszej połowy tomu, to pokazanie Abrahama jako... no,
chama, prostaka i seksistę, przynajmniej w stosunku do jednej z mieszkanek
Wspólnoty. Aczkolwiek nie zrozumcie mnie źle – ten wątek wcale nie zaliczam na
plus przy końcowej ocenie tego tomu. Kirkman próbując zmienić nieco wizerunek
pana Forda stosuje sztuczki mocno niewiarygodne. To jak zachowuje się Abraham
stoi w mocnej sprzeczności z tym, co dowiedzieliśmy się o nim w poprzednich
tomach i dlatego też większość, jeśli nie wszystkie sceny z nim komentowałem
jednym, angielskim słowem – ”bullshit”.
Na plus ”Odnajdujemy
siebie” zaliczam właściwie tylko jeden moment, o którym to nie zdradzę Wam
zbyt wiele. Powraca w niej pewien telefon i jest to tak naprawdę jedyna bardzo
klimatyczna i niepokojąca scena w tym tomie ”Żywych Trupów”.
Druga
połowa tej odsłony serii, to wspomniana już próba przewrotu i przejęcia władzy
przez kilku niezadowolonych mieszkańców Wspólnoty. Tu na jaw wychodzi kolejna
rzecz, która od jakiegoś czasu nie podoba mi się w tym komiksie. Otóż od
momentu wejścia Ricka i jego ekipy do osiedla pełnego ludzi, obsada komiksu
strasznie się rozciągnęła. Mając tyle samo czasu antenowego, Kirkman musi
znaleźć miejsce na dobre przedstawienie znacznie większej ilości bohaterów. I
nietrudno się domyśleć, że nawet on nie może dać sobie rady ze wszystkim.
Problemem jest dla mnie to, że mniej więcej od 11-12 tomu imiona części postaci
pojawiających się w ”Żywych Trupach” kompletnie przestały mi cokolwiek
mówić. I tak właśnie jest w przypadku dzisiaj opisywanego tomu. Grupa próbująca
dokonać przewrotu niezbyt mocno mnie grzała chociażby z tego powodu, że nie do
końca byłem pewien czy wcześniej w ogóle pojawiali się serii i musiałem
sprawdzić to w Internecie. Skoro tak się działo, to jasnym wydaje się być
wniosek, iż wcześniej (bo nie debiutowali w tym tomie) żadne z nich nie
wykazało na tyle dużo charyzmy, bym ich zapamiętał. Trudno jest więc oczekiwać,
bym kibicował lub życzył porażki ich działaniom, albo w jakikolwiek sposób
przejmował się tym wątkiem fabularnym. I co gorsza, Kirkman przez ponad 60
stron nie robi nic, by to się zmieniło. Sami możecie sobie więc dopowiedzieć, w
jaki sposób potoczyć się mógł dalej ten aspekt fabuły. Dopowiem, że
zdecydowanie zbyt mocno przewidywalnym.
Za rysunki
w ”Odnajdujemy siebie” jak zwykle odpowiedzialny był Charlie Adlard. Od jakiegoś
czasu jego prace zupełnie mi nie przeszkadzają w lekturze, a ponadto jestem
zdania, że artysta ten dość mocno się rozwinął, chociaż nie zawsze unika
błędów. Od dziś już chyba na zawsze będę wypominać mu niekonsekwencje w
ukazywaniu urazu Carla, który już w tym tomie bardzo mocno się zmniejszył w
stosunku do poprzedniego. Oprócz tej małej niedogodności, nie mam żadnych zastrzeżeń.
Bardzo przypadła mi do gustu okładka tego tomu. Utrzymana w fajnej, zimowej
barwie od razu sugeruje w jakim okresie czasu umieszczona jest akcja komiksu. Wcześniej
nie pamiętam, by w ”Żywych Trupach” zastosowano taki zabieg, ale jestem
całkowicie za tym, by nie był to jednorazowy wyskok.
Jak zwykle
jakość polskiego wydania stoi na bardzo dobrym poziomie. Taurus przyzwyczaił
mniej już do dobrej jakości papieru, grubszej okładki i niezłego klejenia (z
czym pewnie większość z Was się nie zgodzi), co w połączeniu z niewysoką ceną
komiksu sprawia, że nie mogę napisać jakichkolwiek zarzutów. Nawet nie chcę
zresztą. Naturalnie w tomie nie znajdziemy żadnych dodatków, ale i do tego już
przywykłem.
”Odnajdujemy
siebie” to niestety jeden ze słabszych tomów cyklu i niestety nawet jego
końcówka nie zwiastuje, by dalej było lepiej. To nieco odrzuca od dalszej
lektury, ale nie oszukujmy się – z ”Żywymi Trupami” nie jest łatwo
skończyć. Ocena to jedynie 2+/6, ale z nadziejami, że gorzej już nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz