Tuż po zakończeniu II Wojny Światowej Geoffrey Warner, Reginald Davis oraz Paul Braddock postanowili zebrać w Chicago grupę superbohaterów i założyli tytułowe C.O.W.L. – organizację, która zajmowała się walką z przestępczością, odpłatnie dodajmy. Nastaje rok 1962. Herosi stawiają czoła ostatniemu superzłoczyńcy, który dręczył miasto. Następnego dnia wszyscy budzą się w świecie, w którym nie ma żadnych zagrożeń. Czy więc C.O.W.L. jest jeszcze potrzebne miastu? Czy członkowie organizacji znajdą jakiś cel w swoich życiach? Czy Geoffrey Warner na pewno jest tak krystalicznie uczciwy za jakiego uchodzi? Czas pokaże, że na każde z tych pytań odpowiedź stanie się mocno niejednoznaczna.
Przymierzałem
się do lektury ”C.O.W.L.” już od dłuższego czasu. Nie sięgnąłem po
pierwszy numer, jak mam to w zwyczaju, ponieważ nie do końca ufałem
dotychczasowemu dorobkowi twórców. Aleca Siegela nie potrafiłem przypisać
kompletnie do żadnego komiksu, chociaż nazwisko to coś mi mówiło. Z kolei Kyle
Higgins kojarzył mi się jedynie z serią ”Nightwing” z DC New 52, którą
przestałem czytać gdzieś w okolicach drugiego czy trzeciego numeru. Zapowiedź ”C.O.W.L.”
oraz bardzo pozytywne recenzje paru osób, których opinie są dla mnie wiążące
sprawiły, że zdecydowałem się kupić pierwszy tom w ciemno. Co zatem otrzymałem?
Kawałek wciągającej lektury.
Gdy seria
pisana jest przez więcej niż jednego scenarzystę, najczęściej nie jest możliwe
określenie który za co odpowiadał. Dlatego też będę oceniał Higginsa i Siegela
wspólnie. Ich ”C.O.W.L.” początkowo może nie wyglądać zachęcająco.
Powiem więcej, do samego końca pierwszego rozdziału byłem wręcz przekonany, że
zakup ten okaże się nieudany. Komiks otwiera dość typowa, superbohaterska
nawalanka, a następnie scenarzyści pokrótce przedstawiają poszczególne
postacie. Naturalnie każde z nich czymś się wyróżnia i ma swoje problemy. To
jest akurat coś, co widzimy właściwie w każdym komiksie z trykociarzami. Na
szczęście w pewnym momencie, ”C.O.W.L.” zaczyna oferować coś więcej.
Pojawiają się trzy rzeczy, które nie tyle ratują ten komiks, co wręcz sprawiają
iż jego lektura staje się bardzo przyjemna.
Po
pierwsze, bardzo fajnie wypadło przedstawienie C.O.W.L. jako dość typowej
korporacji świadczącej usługi dla miasta. Spotkania biznesowe, negocjacje
kontraktów, wywiady, sesje zdjęciowe – to wszystko codzienność dla każdego
pracownika grupy. Twórcom udało się sprawnie poprowadzić wątki, nazwijmy to
polityczno-finansowe w taki sposób, by nie przesłoniły one pozostałych aspektów
fabuły, a przy tym nie nudziły. Dominuje tu postać Warnera, który z czasem
zaczął wyrastać na twardego i skutecznego biznesmena, tak bardzo innego od
chociażby głównego bohatera serii ”Sex”. Geoffrey jest bezkompromisowy,
wydaje się być wyjątkowym wrzodem na tyłku, ale trudno odmówić mu skuteczności.
Wszystko to zostało przedstawione przez scenarzystów bez używania wielu
skomplikowanych terminów, a i sam Warner z czasem staje się postacią, obok
której trudno przejść obojętnie. Nie jest to może poziom ”Ex Machiny” Briana K.
Vaughana – zdecydowanie najlepszego komiksu mieszającego politykę i trykoty,
ale naprawdę przyjemnie wyszło ukazanie maszynerii stojącej za grupą
popularnych herosów i dodanie szczypty polityki do komiksu o superbohaterach.
Oni sami
zresztą okazali się pełnokrwistymi, intrygującymi postaciami. Jak już wcześniej
wspomniałem, właściwie cały pierwszy numer scenarzyści spędzają na pobieżnym
dość przedstawieniu poszczególnych członków C.O.W.L. czytelnikowi. Wypada to tak
sobie, dopóki każde z nich nie dostaje swoich pięciu minut. Twórcy nieźle
poradzili sobie pokazując potężne osoby, które szukają sobie celu w czasach,
gdy nie ma już superzłoczyńców. Ich cele i przemyślenia są wiarygodne i
właściwie nic nie wydaje być ciągnięte na siłę ani wzięte znikąd. Widać przy
tym mocno, że Higgins i Siegel mają jeszcze ukryte asy w rękawach, o czym
świadczy dość niespodziewana końcówka tomu, która przynajmniej mnie mocno
zaskoczyła.
Po trzecie
wreszcie, dawno nie czytałem komiksu, który był tak dobrze wyważony. Pierwszy
tom ”C.O.W.L.” podejmuje kilka wątków i każdy z nich scenarzyści
prowadzą równorzędnie. Oczywiście daje się odczuć, które z nich są ważniejsze
dla całości fabuły, ale podobało mi się to, że nic z tego co pojawiło się na
kartach zbioru nie zostało potraktowane po macoszemu.
Całość
pierwszego tomu zilustrował Rod Reis i wywiązał się ze swojego zadania
poprawnie. Artysta bardzo dobrze przedstawił realia Chicago 1962 roku, ale właściwie
ponadto niczym nie rzucił mnie na kolana. O ile rysunki same w sobie są
poprawne, o tyle już do użytych przez Reisa kolorów mam spore zastrzeżenia. ”C.O.W.L.”
jest bowiem komiksem, w którym moim zdaniem niepotrzebnie dominuje przesadzony
mrok. Nawet w scenach, które dzieją się za dnia. Artysta postawił na
ograniczoną paletę barw, w której dominują rozmaite odcienie szarości oraz
beżu. Nie w każdym miejscu się to sprawdza, a momentami wręcz prosi się o to,
by pojawiło się więcej żywych barw, niestety bezskutecznie. W mojej ocenie, Rod
Reis okazał się najsłabszym ogniwem komiksu.
Pierwszy
tom ”C.O.W.L.” ukazał się w cenie dziesięciu dolarów. Komiks wydano
dobrze, a w środku znaleźć można dodatek w postaci akt poszczególnych postaci
pojawiających się komiksie. Część z nich jest ocenzurowana, dzięki czemu nie
dowiadujemy się wszystkiego o członkach organizacji. Oprócz tego otrzymujemy
dwa bonusowe warianty okładek do pierwszego numeru i na tym kończą się dodatki.
Niewiele, ale plusik należy się za sam fakt że są.
Recenzowany
dziś komiks to pozycja solidna, wciągająca i wnosząca odrobinę świeżości do
tematyki superbohaterskiej. Zarazem nie jest to pozycja, po której można oczekiwać
iż stanie się jednym z klasyków gatunku. Premierowy zbiór ”C.O.W.L.” nie
odmieni Waszego świata, ale z pewnością jest pozycją godną uwagi. Uważam, że
najbardziej adekwatną oceną będzie 4/6.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz