Nietypowo nieco zaczynam listopadowe recenzowanie, ponieważ pierwszy raz od dłuższego czasu jakiejś pozycji udało się wyprzeć ”Żywe Trupy”, a więc serii której kolejnymi tomami zajmuję się na początku każdego miesiąca. Nie obawiajcie się, Rick i spółka powrócą już wkrótce, ale dziś zajmę się tytułem przesuniętym z września, a mającym szanse być wielkim hitem sprzedażowym na MFKiG w Łodzi. Chodzi oczywiście o czwarty już w tym roku komiks Image od Muchy, a więc oczywiście o pierwszy tom ”Chew”.
Tony Chu
nie ma łatwego życia. Ten młody detektyw jest cybopatą. Oznacza to, że niemal
wszystko co zjada, przekazuje mu mentalne wrażenia. I tak jedząc świnię może
zobaczyć moment jej śmierci, co jest średnio przyjemnym doświadczeniem.
Niestety, dokładnie to samo dotyczy ludzi. I tu pojawia się prawdziwy kłopot –
Tony może bowiem rozwiązać każdą sprawę kryminalną, o ile skosztuje kawałek
ciała denata. Jego niezwykła zdolność przysparza mu mnóstwo problemów, ale też
staje się szansą. Chu trafia do FDA – specjalnego departamentu do spraw
żywności i leków. Tam przyjdzie mu zajmować się z naprawdę pokręconymi sprawami
w świecie, gdzie spożywanie drobiu jest jednym z najcięższych przestępstw.
”Chew”
jest komiksem który od zawsze chciałem zbierać w wydaniach zbiorczych, ale gdy
naprawdę mocno się w nią wkręciłem, na rynku było już sześć trendów. To właśnie
mnie mocno zniechęciło i zapał wrócił dopiero wraz z zapowiedzią Muchy,
dotyczącej wydania komiksu w Polsce. Nie zdziwi Was więc zapewne to, że o serii
tej mam jak najlepsze zdanie, chociaż... naturalnie musi być jakieś ”ale”.
Zacznę oczywiście od tego, co moim zdaniem jest ogromną zaletą ”Chew”.
Przede
wszystkim dzieło Johna Laymana ciężko jest do czegokolwiek porównać.
Scenarzysta stworzył fabułę nie tylko niebywale zabawną, ale także niesamowicie
oryginalną. Jest to o tyle ciekawsze, że chociaż praktycznie co piątą stronę
mamy do czynienia z aktami kanibalizmu, wszystko utrzymane jest w stosunkowo
lekkim klimacie, co zawdzięczamy wspomnianym już humorem zarówno słownym jak i
sytuacyjnym. Scenarzysta ”Chew” stworzył cała masę wyrazistych postaci i
w przeciwieństwie do opisywanych niedawno premierowych odsłon ”Fatale”
czy ”Sex”, w przypadku dzisiaj recenzowanego komiksu najbardziej barwny i
przyjemnie dający się czytać jest główny heros. Tony Chu ma wszystko to, co
sprawia że możemy go polubić – jest nieco roztrzepany, nieśmiały, ale przy tym
zabawny i odważny. Niektóre sceny pierwszego tomu ”Chew” potrafią
sprawić, że przez Tony’ego śmiejemy się do rozpuku, a niekiedy jest nam go
autentycznie żal. Na szczęście na drugim planie nie jest wcale gorzej. Pierwszy
tom składa się z pięciu rozdziałów i w każdym z nich znaleźć można dobrze
rozpisane charaktery. Naturalnie, zdecydowanie najmocniej wyróżnia się partner
Tony’ego w FDA, czyli olbrzymi Mason. Pamiętam wyraźnie, że gdy pierwszy raz
czytałem pierwszy tom ”Chew” to dałem się złapać na fabularny twist z
nim związany. Żywiołowy mężczyzna z wielkim brzuchem to kolejna siła napędowa
komiksu, gdyż od początku czytelnikowi wydaje się, że nie wszystko jeszcze o
nim wiemy. A co w tle? Kobieta sprawiająca że czujemy smak tego co opisuje,
brat głównego bohatera i szajka handlująca nielegalnym drobiem...
No właśnie,
kolejną wielką zaletą ”Chew” jest potężny opar absurdu w jakim się
poruszamy podczas lektury tomu. Co prawda najlepsze i najbardziej zakręcone
rzezy dopiero przed nami, ale już w tym tomie doskonale widać, że twórcy
komiksu naprawdę mocno postarali się i udało im się raz za razem nas zaskakiwać.
Nie wiem jak Wy się w tym czujecie, ale dla mnie klimat panujący w pierwszym
tomie serii jest idealny. Jedyne co mi odrobinę przeszkadzało to rysunki.
Warto wspomnieć
o ciekawym zabiegu zastosowanym przez twórców, polegającym na otwieraniu każdego
zeszytu króciutkim prologiem, a także zamykaniu tychże, naturalnie, równie
błyskawicznym epilogiem. W udany i właściwie naturalny sposób jeszcze mocniej nakręca
to czytelnika do wertowania kolejnych stron ”Chew”.
Rob Guillory
ma charakterystyczny, mocno kreskówkowy styl. Teoretycznie powinien więc do
wypełnionego absurdem ”Chew” pasować idealnie. I przez znaczącą większość
tomu tak właśnie jest, ale... niekoniecznie podoba mi się sposób rysowania
twarzy, jaki preferuje Guillory. Nie wypomnę mu tu i ówdzie zmieniających się proporcji
ciała, ponieważ akurat ta seria pozwala na takie zabiegi, ale twarze na
niektórych kadrach wołają o pomstę do nieba. Najmocniej widać to na postaciach
kobiecych, bo których Guillory niestety nie ma najlepszej ręki.
Kilka słów
należy się jakości wydania. Tutaj jak zwykle zresztą nie możemy narzekać. Mucha
wydała pierwszy tom ”Chew” w swoim standardzie, a więc na przyjemnej
kredzie oraz w twardej oprawie. Komiks posiada raptem kilka stron dodatków, więc
wielbiciele bonusowych materiałów mogą się czuć zawiedzeni. Wynagrodzi im to
zapewne lektura komiksu, który jest po prostu świetny. Warto też wspomnieć, że cena
okładkowa ”Chew” zatrzymała się na 49zł, co w połączeniu z licznymi
rabatami oznacza, że możecie nabyć ten komiks naprawdę tanio.
Naprawdę
mocno trzymam kciuki, by dość odważne decyzje wydawnicze Muchy wyszły jej na
zdrowe, ponieważ pokazują oni, że nie samym superhero komiks amerykański stoi. ”Chew”
to obok ”Fatale”, ”Sagi” oraz ”Batman: Mroczne Zwycięstwo”
zdecydowanie najlepszy komiks wydany przez to wydawnictwo w tym roku. Sami więc
widzicie, że macie w czym wybierać. Osobiście polecam każdy z wymienionych
tytułów. ”Chew” nie polecam od nich ani mniej, ani bardziej. Moja ocena
to 5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz