Drugi i niestety ostatni w styczniu tekst gościnny trafia na łamy Image Comics Journal. Jego autorem jest Jakub Górecki z Pulp Warsaw, który wziął na tapetę najnowszą serię Jasona Aarona. Ale w dość nietypowym sensie. Zresztą, oddaję głos autorowi.
----------------------------------------------
Komiksy Aarona (głównie te autorskie, ale i
w pracach na zlecenie da się to wyczuć) są jednym z tych współczesnych tworów komiksowych,
które są wdzięcznym tematem do szukania inspiracji i dialogów z rozmaitymi
tekstami kultury. W nie mniejszym stopniu niż serwuje nam to obecnie Ed
Brubaker uparcie tkwi w swoim pościgu za powiedzeniem kilku słów w każdej noir
niszy jaka istnieje. Tak jak The Other Side rozliczało
się z traumą Wietnamu przez pryzmat jego kulturowego i literackiego dorobku (do
tego komiksu wrócimy kiedyś w oddzielnym wpisie), tak Scalped było
historią, która na raz brała na siebie problem akceptowania własnej tożsamości,
wymieszanej z trybutem dla twórczości Jamesa Ellroya i przede wszystkim
Elmore'a Leonarda... Wszystko oczywiście podlane specyficzną dozą brutalności i
niewybrednego języka, przez który Jason Aaron, trochę niesłusznie, dorobił się
przydomku "nowego Gartha Ennisa".
I tak przechodzimy do Southern
Bastards.
Aaron postawił sobie dość klarowne zadanie
(czego nie ukrywa, można to wyczytać już we wpisie w pierwszym numerze
Southern Bastards jak i w pierwszym wydaniu zbiorczym "Here Was A
Man") - pokazać południe takie jakie zna i kocha, takie którego
nienawidzi i takie, którego się boi. Wypisz wymaluj próba pójścia w ślady
takich tuzów jak Steinbeck, czy Faulkner i całego pokolenia westernów, tam
gdzie dziś literaturą zapuszcza się Daniel Woodrell, a kinem - Jeff Nichols. Wchodząc w temat amerykańskiej twórczości
skupiającej się wokół małomiasteczkowego, czy wręcz wiejskiego życia, dochodzę
do wniosku, że nie ma utworu częściej parafrazowanego, częściej cytowanego
niż "Kiedy umieram" Willama Faulknera. Od oczywistości w
postaci Cormaca McCarthyego, przez Nica Pizzolatto (chociażby w opisywanym
przeze mnie nie tak dawno "Galveston"), po filmy takie jak "Trzy
pogrzeby Melquiadesa Estrady" (debiut reżyserski Tommy Lee Jonesa) czy...
nasze komiksowe Southern Bastards, gdzie powrót do Craw County,
jest właśnie jak podróż do Jefferson.
"Kiedy umieram", opowiada
historię rodziny Bundrenów i ich starań by spełnić życzenie zmarłej matki
A(ddie Bundren), która chciała spocząć w grobie obok swoich bliskich i
przodków, w miejscowości Jefferson (stan Missisipi). Historia w "Kiedy
umieram" ma swoich 15 narratorów, przyporządkowanych swoim własnym
rozdziałom (coś co powoli obserwujemy też w Southern Bastards gdzie pierwszy
tom prowadzi Earl Tubb, a drugi właśnie rozpoczęty tom to główna rola jego
swoistego nemezis w postaci trenera Bossa) wszystko w formie joyceowego
strumienia świadomości.
Historia w pierwszym tomie
"Southern Bastards" opiera się na tym pomyśle prostym jak budowa cepa
i finezyjnym jak uderzenie kijem bejsbolowym (a to będzie w komiksie odgrywało
dużą rolę). Earl Tubb wraca po latach do swojego rodzinnego miasta Craw County,
żeby zająć się sprawami zmarłego wuja. Powrót jest wymuszony i motywowany
tylko przyzwoitością wobec zmarłego członka rodziny. Po powrocie zastaje miasto inne niż znał,
choć dalej pełne patologii i brudu, traktujące go już jak obcego...
Earl Tubb, jednoosobowy komentarz do całego
spektrum mitów południa, zmęczony uciekinier, który próbował wyprzeć się swoich
korzeni staje się postacią zawieszoną między swoją przeszłością a
teraźniejszością (podobny motyw obserwowaliśmy w Scalped). Jego historia
parafrazując amerykańską klasykę literatury, staje się też (ważne)
dekonstrukcją (już bardziej współczesnej) amerykańskiej legendy - Budforda
Pussera.
Budford Pusser, dla tych, którzy nigdy nie spotkali się z tą postacią, był amerykańskim
szeryfem McNairy County, którego jednoosobowa walka z dosłownie każdym
przejawem życia przestępczego w podległym mu hrabstwie stała się tematem
legend. Jego mit został uwieczniony w tanich książkach, piosenkach country (np.
Drive-by Truckers) i kultowym dziś filmie Walking Tall (1972),
który najłatwiej określić jako Shafta dla rednecków.
Tu postać Budforda w komiksie jest ukazana
przez wspomnienie ojca Erla, lokalnego szeryfa, którego obecność trzymała w
ryzach całe miasto (komiks bezpośrednio odwołuje się do obrazów, które pojawiły
się w Walking Tall, nieudolna próba zamachu zlecona przez lokalnych bosów, czy
wspomniany wcześniej kij bejsbolowy).
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie ma
prostszego porównania niż zestawić pierwszy tom Southern Bastards z Walking
Tall i szukać wszelkich odnośników do "redneck cinema" lat 70
(ogólnie lata 70 to wysyp dość specyficznych nisz w amerykańskim kinie). Nie
zmienia to faktu, że ten pozorny banał jest bardzo istotnie parafrazowany w
komiksie i to on kształtuje fundamenty całej serii.
Jeżeli patrzymy na Southern Bastards w
oderwaniu od jego inspiracji (południowa klasyka, redneck cinema i Elmore
Leonard, którego trochę pomijam gdyż do niego wróćę na pewno zabierając się do
dużo większego tekstu o Aaronowym Scalped), możemy go określić jako tragiczną
historię zemsty w małomiasteczkowym wydaniu. Podlany kryminałem i czarnym
humorem dramat, który nie boi się odważniejszych rozwiązań (pojawiający się
znikąd wątek nadnaturalny, czy zakończenie, które wiem, że zaskoczyło wiele
osób). Dostajemy rzetelną historię, która przez swoje umiejscowienie nie ma
odpowiedników w innych współcześnie wychodzących komiksach. Ubarwiona
została charakterystyczną chropowatą (mi bardzo odpowiadającą) kreską
Latoura i świetnymi minimalistycznymi kolorami. Natomiast gdy spojrzymy na Southern
Bastards szerzej, z perspektywy gatunków, w którym się obraca, dostrzegamy
niesamowitą ilość dialogu z innymi tworami kultury, przez co w swojej
dojrzałości mogę ten komiks porównać głównie z filmami braci Coen, które tak
samo dobrze bronią się jako swoiste dzieła jak i twory w pełni świadomie
istniejące w swoich konwencjach i inspiracjach. Może to snobizm, może choroba,
ale naprawdę uwielbiam doszukiwać się takich rzeczy w czytanych i oglądanych
przez siebie tekstach kultury.
Dlatego nie mam żadnych obiekcji, żeby to
debiut Southern Bastards uważać za najlepszy komiks jaki dostałem w roku 2014.
Może inne komiksy miały bardziej złożoną intrygę (The Fade Out, Dead Letters),
inne oferowały mocniejsze dialogi (The Wicked & The Divine, The United
States Of Murder Inc.) i może były też takie z zapierającą dech oprawą
graficzną (Drifter, Elektra), jednak mnie najbardziej poruszyła ta smutna
ballada o amerykańskim południu.
PS: A przed nami jeszcze Aaronowa miniseria
Men Of Wrath, która wcale nie ustępuje Southern Bastards w mnogości inspiracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz