piątek, 30 stycznia 2015

Gościniec/Felieton: Southern Bastards - Budford Pusser w Faulknerowskim Jefferson, czyli dlaczego Jason Aaron to taki komiksowy odpowiednik braci Coen?

Drugi i niestety ostatni w styczniu tekst gościnny trafia na łamy Image Comics Journal. Jego autorem jest Jakub Górecki z Pulp Warsaw, który wziął na tapetę najnowszą serię Jasona Aarona. Ale w dość nietypowym sensie. Zresztą, oddaję głos autorowi.
----------------------------------------------
Komiksy Aarona (głównie te autorskie, ale i w pracach na zlecenie da się to wyczuć) są jednym z tych współczesnych tworów komiksowych, które są wdzięcznym tematem do szukania inspiracji i dialogów z rozmaitymi tekstami kultury. W nie mniejszym stopniu niż serwuje nam to obecnie Ed Brubaker uparcie tkwi w swoim pościgu za powiedzeniem kilku słów w każdej noir niszy jaka istnieje. Tak jak The Other Side rozliczało się z traumą Wietnamu przez pryzmat jego kulturowego i literackiego dorobku (do tego komiksu wrócimy kiedyś w oddzielnym wpisie), tak Scalped było historią, która na raz brała na siebie problem akceptowania własnej tożsamości, wymieszanej z trybutem dla twórczości Jamesa Ellroya i przede wszystkim Elmore'a Leonarda... Wszystko oczywiście podlane specyficzną dozą brutalności i niewybrednego języka, przez który Jason Aaron, trochę niesłusznie, dorobił się przydomku "nowego Gartha Ennisa".

I tak przechodzimy do Southern Bastards.

Aaron postawił sobie dość klarowne zadanie (czego nie ukrywa, można to wyczytać już we wpisie w pierwszym numerze Southern Bastards jak i w pierwszym wydaniu zbiorczym "Here Was A Man") - pokazać południe takie jakie zna i kocha, takie którego nienawidzi i takie, którego się boi. Wypisz wymaluj próba pójścia w ślady takich tuzów jak Steinbeck, czy Faulkner i całego pokolenia westernów, tam gdzie dziś literaturą zapuszcza się Daniel Woodrell, a kinem - Jeff Nichols. Wchodząc w temat amerykańskiej twórczości skupiającej się wokół małomiasteczkowego, czy wręcz wiejskiego życia, dochodzę do wniosku, że nie ma utworu częściej parafrazowanego, częściej cytowanego niż "Kiedy umieram" Willama Faulknera. Od oczywistości w postaci Cormaca McCarthyego, przez Nica Pizzolatto (chociażby w opisywanym przeze mnie nie tak dawno "Galveston"), po filmy takie jak "Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady" (debiut reżyserski Tommy Lee Jonesa) czy... nasze komiksowe Southern Bastards, gdzie powrót do Craw County, jest właśnie jak podróż do Jefferson.

"Kiedy umieram", opowiada historię rodziny Bundrenów i ich starań by spełnić życzenie zmarłej matki A(ddie Bundren), która chciała spocząć w grobie obok swoich bliskich i przodków, w miejscowości Jefferson (stan Missisipi). Historia w "Kiedy umieram" ma swoich 15 narratorów, przyporządkowanych swoim własnym rozdziałom (coś co powoli obserwujemy też w Southern Bastards gdzie pierwszy tom prowadzi Earl Tubb, a drugi właśnie rozpoczęty tom to główna rola jego swoistego nemezis w postaci trenera Bossa) wszystko w formie joyceowego strumienia świadomości.
Historia w pierwszym tomie "Southern Bastards" opiera się na tym pomyśle prostym jak budowa cepa i finezyjnym jak uderzenie kijem bejsbolowym (a to będzie w komiksie odgrywało dużą rolę). Earl Tubb wraca po latach do swojego rodzinnego miasta Craw County, żeby zająć się sprawami zmarłego wuja. Powrót jest wymuszony i motywowany tylko przyzwoitością wobec zmarłego członka rodziny. Po powrocie zastaje miasto inne niż znał, choć dalej pełne patologii i brudu, traktujące go już jak obcego...

Earl Tubb, jednoosobowy komentarz do całego spektrum mitów południa, zmęczony uciekinier, który próbował wyprzeć się swoich korzeni staje się postacią zawieszoną między swoją przeszłością a teraźniejszością (podobny motyw obserwowaliśmy w Scalped). Jego historia parafrazując amerykańską klasykę literatury, staje się też (ważne) dekonstrukcją (już bardziej współczesnej) amerykańskiej legendy - Budforda Pussera.

Budford Pusser, dla tych, którzy nigdy nie spotkali się z tą postacią, był amerykańskim szeryfem McNairy County, którego jednoosobowa walka z dosłownie każdym przejawem życia przestępczego w podległym mu hrabstwie stała się tematem legend. Jego mit został uwieczniony w tanich książkach, piosenkach country (np. Drive-by Truckers) i kultowym dziś filmie Walking Tall (1972), który najłatwiej określić jako Shafta dla rednecków.

Tu postać Budforda w komiksie jest ukazana przez wspomnienie ojca Erla, lokalnego szeryfa, którego obecność trzymała w ryzach całe miasto (komiks bezpośrednio odwołuje się do obrazów, które pojawiły się w Walking Tall, nieudolna próba zamachu zlecona przez lokalnych bosów, czy wspomniany wcześniej kij bejsbolowy).
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie ma prostszego porównania niż zestawić pierwszy tom Southern Bastards z Walking Tall i szukać wszelkich odnośników do "redneck cinema" lat 70 (ogólnie lata 70 to wysyp dość specyficznych nisz w amerykańskim kinie). Nie zmienia to faktu, że ten pozorny banał jest bardzo istotnie parafrazowany w komiksie i to on kształtuje fundamenty całej serii.

Jeżeli patrzymy na Southern Bastards w oderwaniu od jego inspiracji (południowa klasyka, redneck cinema i Elmore Leonard, którego trochę pomijam gdyż do niego wróćę na pewno zabierając się do dużo większego tekstu o Aaronowym Scalped), możemy go określić jako tragiczną historię zemsty w małomiasteczkowym wydaniu. Podlany kryminałem i czarnym humorem dramat, który nie boi się odważniejszych rozwiązań (pojawiający się znikąd wątek nadnaturalny, czy zakończenie, które wiem, że zaskoczyło wiele osób). Dostajemy rzetelną historię, która przez swoje umiejscowienie nie ma odpowiedników w innych współcześnie wychodzących komiksach. Ubarwiona została charakterystyczną chropowatą (mi bardzo odpowiadającą) kreską Latoura i świetnymi minimalistycznymi kolorami. Natomiast gdy spojrzymy na Southern Bastards szerzej, z perspektywy gatunków, w którym się obraca, dostrzegamy niesamowitą ilość dialogu z innymi tworami kultury, przez co w swojej dojrzałości mogę ten komiks porównać głównie z filmami braci Coen, które tak samo dobrze bronią się jako swoiste dzieła jak i twory w pełni świadomie istniejące w swoich konwencjach i inspiracjach. Może to snobizm, może choroba, ale naprawdę uwielbiam doszukiwać się takich rzeczy w czytanych i oglądanych przez siebie tekstach kultury.

Dlatego nie mam żadnych obiekcji, żeby to debiut Southern Bastards uważać za najlepszy komiks jaki dostałem w roku 2014. Może inne komiksy miały bardziej złożoną intrygę (The Fade Out, Dead Letters), inne oferowały mocniejsze dialogi (The Wicked & The Divine, The United States Of Murder Inc.) i może były też takie z zapierającą dech oprawą graficzną (Drifter, Elektra), jednak mnie najbardziej poruszyła ta smutna ballada o amerykańskim południu.

PS: A przed nami jeszcze Aaronowa miniseria Men Of Wrath, która wcale nie ustępuje Southern Bastards w mnogości inspiracji.

Jakub Górecki (pulpwarsaw.tumblr.com)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz