wtorek, 27 stycznia 2015

The Manhattan Projects vol. 5: The Cold War (Jonathan Hickman/Nick Pitarra)

Seria ”The Manhattan Projects” od samego początku kupiła mnie niebanalnymi pomysłami, świetnie pisanymi postaciami oraz twistami fabularnymi, których w żaden sposób nie umiałem przewidzieć. Długo czekałem na premierę piątego tomu, który nosi tytuł ”The Cold War” i jasno dawał do zrozumienia okres, w którym zostały osadzone wydarzenia przedstawione w komiksie. To po prostu nie mogło się nie udać. Ale czy tak jest na pewno? Zapraszam do lektury poniższej recenzji.

Po rozwiązaniu kwestii Oppenheimera, która nastąpiła pod koniec czwartej odsłony serii, ekipa wojskowych i naukowców skupiona wokół Projektów Manhattan rozpierzchła się we wszystkich kierunkach światów. Tak, liczba mnoga jest nieprzypadkowa. Dlatego też opisywany dziś komiks nie ma jednej, zwartej fabuły. Obserwujemy bowiem prawdziwe oblicze Kryzysu Kubańskiego, niezwykłe okoliczności morderstwa Johna Kennedy’ego, sposób zerwania sojuszu między Manhattan Projects i Star City czy podróż obu Einsteinów po innym wymiarze. Wszystko zaczyna się niepozornie, od wizyty Łajki na statku obcej cywilizacji, który bardzo mocno zmienia pieska. Dzieje się naprawdę sporo, a wszystko w zaledwie pięciu zeszytach.

Jonathana Hickmana naprawdę trudno nie podziwiać. Zarówno ”The Manhattan Projects” jak i ”East of West” oraz nawet jego komiksy spod znaku Avengers charakteryzują się ogromnym, rozbudowanym i przede wszystkim przemyślanym światem, w którym osadzona jest dana historia. O ile w przypadku pracy dla Domu Pomysłów oraz wspomnianego westernu w klimatach sci-fi nie jest to moim zdaniem aż tak duże osiągnięcie, ponieważ wystarczyło że scenarzysta popuścił wodze swojej ogromnej fantazji, tak przebudować świat znany nam z kart historii, a dla niektórych wciąż stanowiący prawdziwe wspomnienia, jest już chyba o wiele trudniej. Piąty tom ”The Manhattan Projects” jak żaden z poprzednich jest bardzo mocno osadzony w konkretnym przedziale czasowym, a na co drugiej stronie pojawiają się postacie historyczne pokroju Johna Kennedy’ego, Leonida Breżniewa czy Fidela Castro i Che Guevary. Mimo to, Hickmanowi udało się wszystko to wbudować w fabułę nie tylko umiejętnie, ale także w sposób bardzo charakterystyczny dla tej zakręconej do granic możliwości serii. Absurd goni tu absurd, ale w żaden sposób nie psuje to przyjemności z czytania, ponieważ cykl ten jest taki od samego początku.

Jest jednak coś, co odróżnia ten tom ”The Manhattan Projects” od poprzednich. Nie jest to bynajmniej rozbicie komiksu na kilka mniejszych fabuł, ponieważ to akurat wyszło całkiem nieźle, a każdy z wątków dostał tyle miejsca, by żaden z nich nie mógł zostać uznany za potraktowany po macoszemu. Mnie jednak w ”The Cold War” zabrakło efektu WOW, który był wszechobecny w poprzednich odsłonach cyklu. Nie wiem czy wynika to z faktu, że w komiksie zabrakło totalnie nieprzewidywalnego Oppenheimera, ale faktem jest że podczas lektury całego tomu czekałem na TEN MOMENT, który wbije mi szczękę w podłogę i niestety takowego się nie doczekałem. Pojawia się tu mnóstwo fragmentów, przy których można się uśmiechnąć, a fabuła jako całość jest mocno popchnięta do przodu. Brakuje tylko tej przysłowiowej ”kropki nad i”, która sprawiłaby, że piąty tom ”The Manhattan Projects” zapadałby w pamięć równie mocno co np widok Alberta Einsteina wybijającego w pień Japońskie roboty, który jako pierwszy przychodzi mi do głowy, gdy pomyślę o serii Jonathana Hickmana. Być może coś takiego znajdzie się w kolejnym tomie, ponieważ wątek Łajki i zakochanego w niej Yuriego Gagarina zmierza w kierunku, który absurd pojawiający się na łamach serii ”The Manhattan Projects” może przenieść na nowy, niespotykany jeszcze poziom. Już się zaczynam obawiać.

Osobnych kilka zdań należy się warstwie graficznej. Jak za każdym razem, tak i teraz za rysunki odpowiedzialni są Nick Pitarra oraz Ryan Browne. Ten drugi jak zwykle wziął na siebie jeden zeszyt, lecz w przeciwieństwie do poprzednich tomów, tym razem nie był to ten zamykający, lecz otwierający tom. Artysta ilustrując przygodę Łajki pokazał to, z czego jest najbardziej znany – podobnie jak na łamach ”God Hates Astronauts”, stworzył kilkanaście niesamowicie wyglądających przedstawicieli obcych ras. Moim zdaniem spisał się tym razem nawet lepiej, niż podczas prac nad numerami z akcją osadzoną w głowie Oppenheimera. Cała reszta tomu to popis jakże charakterystycznego Nicka Pitarry, dla którego jest to chyba najlepsza praca w całym dorobku. Wysiłek jaki włożył w każdą stronę jest doskonale widoczny i w pewien sposób rekompensuje czytelnikowi fakt przedłużonego oczekiwania na każdy zeszyt. Każda kreska jest tu przemyślana, a dokładne i szczegółowe rysunki momentami robią piorunujące wrażenie. Wszystko to świetnie podkreśla po raz kolejny Jordie Bellaire, która bawi się konwencją podczas nakładania bladych, ale jakże pasujących do opowiadanej historii, kolorów. Warstwa graficzna tego tomu ”The Manhattan Projects” jest po prostu fenomenalna.

Jak zwykle próżno szukać w komiksie jakichkolwiek dodatków. na samym końcu dostajemy tylko krótkie i zdawkowe biogramy obu twórców, ale jest to dokładnie ten sam tekst co w każdym z dotychczasowych tomów i właściwie nie ma co pisać o tych trzech zdaniach na krzyż.

Piąty tom ”The Manhattan Projects” urzeka pod względem graficznym, a także dostarcza podczas lektury standardowej dawki dobrej zabawy. Nie jest to jednak tom, który sprawiłby, że zapamiętamy go na długo i podczas lektury cały czas odnosiłem wrażenie, że jest to bardzo przedłużony wstęp do tego, co Hickman szykuje na szóstą odsłonę cyklu. Oby tak też było. Moja ocena to 4/6.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz