Jeśli pamiętacie, pod koniec listopada oceniłem pierwszy tom książkowej serii "The Walking Dead" raczej słabo. Zaznaczyłem przy okazji, że przynajmniej część moich obaw znika podczas lektury "Drogi do Woodbury" i właśnie dzisiaj chciałbym powrócić do tego wątku.
Po takim
wstępie trudno spodziewać się, bym drugi tom książkowego cyklu ”The Walking
Dead” ocenił gorzej od pierwszego, prawda? I ostatecznie tak też się nie
stanie, ponieważ jasnym jest, że przynajmniej dla mnie ”Droga do Woodbury”
jest książką delikatnie lepszą od ”Narodzin Gubernatora”. Nie znaczy to,
że jej autorzy nie ustrzegli się błędów. Ale o tym nieco później, najpierw
przyjrzyjmy się o czym w ogóle jest ta książka?
Główną
bohaterką książki jest kobieta o imieniu Lilly, która stara się przetrwać podczas
apokalipsy zombie. W obozie w którym się schroniła poznaje grupkę ludzi, którzy
z czasem staną się jej przyjaciółmi. Napotykając wiele przeciwności losu, które
nie każde z nich przetrwa, Lilly i jej towarzysze trafiają w końcu do
miasteczka Woodbury, zarządzanego przez mężczyznę każącego nazywać się
Gubernatorem. Kobieta bardzo szybko przekona się, że niemal sielankowa
atmosfera panująca w tym miejscu to zasłona dymna, a Phillip Blake wcale nie
jest mniej niebezpieczny od czających się za murami zombie. Lilly postanowi
zrobić wszystko, by odsunąć go od władzy.
Na samym
początku napiszę jeszcze małą ciekawostkę. Myślę że nie każdy z Was o tym wie,
ale postać Lilly pojawiła się w komiksowej wersji ”The Walking Dead”.
Miało to miejsce w tomie ósmym, gdzie miała małą, ale za to niebywale ważną
rolę. Więcej spoilerów nie zdradzę :) Ważny jest fakt, że Robert Kirkman
kobiety tej nie wyjął z próżni.
Przejdźmy
jednak do oceny samej książki. Właściwie cały czas będę porównywać ”Drogę do
Woodbury” z poprzednią częścią cyklu. Wobec niej moim podstawowym zarzutem
było to, że Robert Kirkman i Jay Bonansinga tak mocno chcieli namieszać w
Trupim uniwersum, że zastosowali twist tak dziwny, że aż trudno było w niego
uwierzyć. W drugiej odsłonie książkowej serii tego problemu nie ma. Pomimo tego
iż od początku wiemy jak zakończą się losy Lilly, nie mogę napisać iż powieść
czyta się obojętnie. Twórcy wprowadzili bowiem sporo innych postaci, których
próżno szukać w komiksie i to właśnie o ich los można, a w zasadzie należy
drżeć. Nie są to co prawda charaktery niezwykle oryginalne, właściwie można
stwierdzić iż są one bardzo typowe, ale właśnie o to tu chodzi. ”The Walking
Dead” opowiadać ma w końcu o zwykłych ludziach próbujących poradzić sobie w
niezwykłych okolicznościach. Część obsady nie daje się polubić, lecz autorzy ”Drogi
do Woodbury” stworzyli bohaterów wyrazistych i nie będących czytelnikowi
obojętnymi. Niemniej w pewnym momencie całe show skrada już tylko jeden
bohater.
Książka
kontynuuje wątki pierwszego tomu cyklu, lecz robi to już tak, jak można było
oczekiwać. Gdy Lilly trafia do Woodbury, szybko dowiadujemy się że nie minęło
wiele czasu od ”narodzin” Gubernatora. Postać ta jest wciąż na początku swojej
drogi i chociaż z każdą stroną na której się pojawia widać, że coraz mocniej
wpada on w ramiona szaleństwa, to jednak momentami bywa jeszcze słaby i...
ludzki. To właśnie ”Droga do Woodbury” znacznie bardziej i o wiele
lepiej pokazuje drogę, jaką przeszła ta postać do momentu, w którym poznajemy
go w komiksie. Jest to olbrzymia zaleta, ale zarazem jedna z głównych wad
książki. Dlaczego?
Ponieważ
nie podoba mi się fakt, że wraz z przybyciem do Woodbury grupki dotychczasowych
głównych bohaterów książki, niemal momentalnie zostają oni zepchnięci na nieco
dalszy plan właśnie przez Gubernatora. Kirkman i Bonansinga poświęcają
przywódcy miasteczka tyle miejsca, że zaczyna brakować go by wiarygodnie
uzasadnić działania Lilly. Wiemy, że zachodzą poważne zmiany w jej głowie, ale cały
czas czułem, że trochę zbyt mało miejsca poświęcono jej przemianie z ”kobiety w
opresji” w kogoś, kto sam bez wahania sięga po broń i wcale to nie przeciwko
trupom. To jedyny większy minus ”Drogi do Woodbury”. W tomie tym nawet
opisy zombie oraz krwawych scen nie denerwują i nie obrzydzają tak bardzo, jak
w przypadku tomu pierwszego.
Za polską
wersje ksiązki ponownie odpowiedzialne jest wydawnictwo Si Qua Non. Posiadane
przeze mnie wydanie pierwsze, którego okładkę widzicie powyżej, powinienem po
prostu spalić. Spytacie dlaczego? Otóż po naprawdę fajnie wydanym tomie
pierwszym, drugi opublikowano już na znacznie gorszej jakości papierze, przez
co na półce wygląda to po prostu fatalnie. Jest to o tyle bardziej denerwujące,
ponieważ książka ani nie jest zdecydowanie grubsza od ”Narodzin Gubernatora”
– różnica to raptem kilka stron – ani także nie jest o złotówkę tańsza. Nie
wiem jak wygląda drugie wydanie ”Drogi do Woodbury”, ale jeśli chociaż
odrobinę lepiej, to nie wahajcie się ani chwili.
Oczywiście
o ile zdecydujecie się sięgnąć po tę książkę, do czego wcale Was nie zachęcam.
Jest to z pewnością lepsza pozycja od pierwszego tomu, ale wciąż nie przekonuje
na tyle, by sięgać po nią z jakiegokolwiek innego powodu niż chęć posiadania
wszystkiego mającego w nazwie ”Żywe Trupy”. moja ocena to 4-/6,
ale delikatnie zawyża ją bardzo przyjemna okładka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz