Komiks oryginalnie opublikowano jako "The Walking Dead vol. 17: Something to Fear". Recenzja jest oparta na wydaniu Taurus Media.
Zapewne
każde z Was ma coś takiego, co bardzo lubi oglądać/czytać/zbierać, pomimo tego
iż w pewnym momencie zaczyna popadać to w przeciętność czy nawet miernotę.
Jeśli pamiętacie moje recenzje dwóch poprzednich tomów ”Żywych Trupów”,
to pewnie kojarzycie także, że oceniłem je potwornie nisko, lecz nie miałem
zamiaru rezygnować z dalszych zakupów. Zawsze gdzieś tam z tyłu głowy tli się
nadzieja, że jednak będzie lepiej, że twórcy danej rzeczy ponownie wskoczą na
właściwe tory. I właśnie z takim nastawieniem zasiadłem do lektury
siedemnastego już tomu trupiej epopei. Jakie są wrażenia po lekturze?
Po tym jak
w poprzednim tomie Rick i jego ludzie dowiedzieli się o istnieniu innych
skupisk ludzkich, w szeregach głównych bohaterów powiało niebywałym optymizmem,
potęgowanym wspaniałą wieścią o ciąży jednej z bohaterek. Ten dobry nastrój oczywiście
nie miał prawa potrwać zbyt długo, ponieważ kompletnie zignorowano gang
niejakiego Negana. Najpierw na drodze szeryfa Grimesa pojawia się kilku jego
ludzi, a następnie sam dowódca grupy zakapiorów o rozmiarach znacznie większych
niż ktokolwiek się spodziewał. Uzbrojony z kij bejsbolowy owinięty drutem
kolczastym szaleniec szybko i boleśnie pokazuje ekipie Ricka, że byli w
ogromnym błędzie sądząc, iż mogą mu podskoczyć. Nie każdy przeżyje to
spotkanie.
Siedemnasty
tom ”Żywych Trupów” zawiera to, z czego seria ta zasłynęła i spełnia
nadzieje, o których wspomniałem na początku. Po dwóch odsłonach wypełnionych
nudnymi i ciągnącymi się jak trupie flaki scenami czy jawnie głupimi
rozwiązaniami fabularnymi, ”Powód do Strachu” oferuje czytelnikowi dokładnie
to, co Taurus Media zawarło w tytule tomu. Robert Kirkman umiejętnie potęguje
napięcie, by w kulminacyjnych momentach, a były takie dwa, bezceremonialnie uderzyć
nas obuchem w twarz. Świetnie bowiem wypadło pierwsze spotkanie Ricka z ludźmi
Negana, które dość mocno sugerowało, iż nie stanowią oni żadnego zagrożenia.
Przyznaję, że sam dałem na to złapać, by już kilkanaście stron dalej wiedzieć,
że srogo się pomyliłem. Od tego czasu właściwie każda kolejna strona czytana
była przeze mnie z wielkim napięciem. Druga kulminacja przypadła na moment, w
którym pierwszy raz spotykamy Negana.
I trudno
nie być pod wrażeniem sposobu, w jaki Robert Kirkman wykreował nieformalnego
następcę Gubernatora. O ile w przypadku Phillipa Blake’a mieliśmy do czynienia
z szaleńcem, który mimo wszystko kierował się pewnymi zasadami, a jego knowania
były dość logiczne, pomimo tego iż jednocześnie można było nazwać je
makabrycznymi. Tymczasem pierwsze spotkanie Negana ujawnia nam nie tylko
wielkiego zakapiora, który rzuca schabem w każdym zdaniu, ale przede wszystkim
faceta, którego następnego ruchu zwyczajnie nie da się przewidzieć. Można mieć
nieco zastrzeżeń do Roberta Kirkmana z powodu tego, że odpowiednio
zaspoilerował śmierć ważnej postaci podczas tej sceny i bez trudu zgadłem o
kogo chodzi, lecz wykonanie tej sceny i tak sprawiło, że przez dłuższą chwilę
byłem w sporym szoku. I właśnie tego brakowało mi od dłuższego czasu w ”Żywych
Trupach” – nieustannej obawy o los najważniejszych postaci. Ostatni zgon
pierwszoplanowej postaci mieliśmy w jedenastym tomie i każdy czytelnik miał
prawo pomyśleć, że ci co zostali są nietykalni. Zwłaszcza po tym, jak Carl
przetrwał odstrzelenie połowy głowy :P
Ale żeby
nie było zbyt kolorowo. Ten tom także posiada łatwo dostrzegalne wady. Chodzi o
wątki poboczne, nastawione na rozwój postaci i relacji między nimi. Siedemnasta
odsłona ”Żywych Trupów” oferuje takie trzy i wszystkie, zupełnie
nieprzypadkowo dotyczą osób, które albo nie dotrwają do końca tomu, albo też
mocno ucierpią. Nie będzie wielkim spoilerem, że jeden z nich dotyczy Ricka i
tylko o jego los nie musimy się bać. W końcu sam Negan jest pod wrażeniem
szeryfa, mówiąc w jednej ze scen ”cholera, nie masz ręki a i tak rządzisz tymi
ludźmi”. Dotychczas Robert Kirkman potrafił zaskoczyć i zabić jakąś postać bez
wcześniejszego zwracania na nią większej uwagi, niestety ”Powód do Strachu” nie
podtrzymuje tej tendencji. Jeśli dotąd nie czytaliście tego tomu, to z
pewnością z czasem zgadniecie, kto jest na liście do odstrzału.
Na szczęście
to jedyna wada tej wreszcie dobrej odsłony ”Żywych Trupów”. Podobnie jak
miało to miejsce w przypadku wcześniejszych tomów, rysunkowo jest przyzwoicie,
a momentami nawet nieźle. Charlie Adlard najpierw był dla mnie tylko i
wyłącznie artystą terminowym, a teraz doceniam go znacznie bardziej, ponieważ
dzięki niemu seria nie tylko wychodzi wtedy gdy powinna, ale także wcale nie
wygląda źle. Rysownik dał bardzo fajny popis swoich umiejętności podczas sceny pojawienia
się Negana, nie tylko rysując dokładnie i szczegółowo, ale także z dużą dozą chyba
niespotykanej dotąd makabry.
Polskie wydanie
od Taurusa standardowo niczym nie różni się od oryginałów. Dodatków tu nie
uświadczymy, za to możemy spodziewać się solidnie wydanego i wcale niedużo
kosztującego komiksu.
Na taką
odsłonę ”Żywych Trupów” czekałem od dawna. Mam nadzieję, że wraz z
pojawieniem się Negana cykl zyska nową świeżość, której wyraźny powiew
przyniósł właśnie ”Powód do Strachu”. Dużo akcji, sporo emocji i mnóstwo
napięcia. Oby tak dalej panie Kirkman. Ocena to 4+/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz