czwartek, 22 stycznia 2015

Black Science #1: Zasada nieskończonego spadania (Rick Remender/Matteo Scalera)

Komiks oryginalnie opublikowano jako "Black Science vol. 1: How to Fall Forever". Poniższa recenzja jest oparta na wydaniu Taurus Media.

Są komiksy wybitne, są komiksy kiepskie, to żadne odkrycie. Są także pozycje, które nie dają się łatwo sklasyfikować i dziś właśnie weźmiemy na tapetę taką właśnie pozycję. Jest nim opublikowany w poniedziałek przez Taurus Media premierowy tom ”Black Science”, do którego lektury podszedłem nieco rozbawiony ze względu na sympatyczną literówkę we wstępie Jamesa Robinsona. O jaką mi chodzi? Myślę że znajdziecie ją sami bez problemu, gdy kupicie komiks. Tylko czy aby warto wydawać na niego swoje ciężko zarobione pieniądze?

Historia skupia się na postaci Granta McKay’a, który wraz ze swoim zespołem stworzył urządzenie umożliwiające podróże do alternatywnych rzeczywistości, nazwane z czasem Latarnią. Mężczyznę poznajemy jednak w momencie dość trudnym, ponieważ ściganym przez żabopodobne stworzenia. Oto bowiem okazuje się, że nie tylko równoległe światy nie są zbyt przyjazne dla ludzi, ale także Latarnia uległa uszkodzeniu i Grant wraz z ekipą towarzyszących mu ludzi muszą znaleźć sposób na jej naprawienie. Nie wszyscy ujdą z tej próby z życiem.

Zarówno wspomniany już wstęp, jak i zamieszczone na tylnej części okładki cytowane opinie jasno określają ”Black Science” jako komiks totalnie zwariowany, pędzący przed siebie i dający sporo dobrej zabawy. Jeśli tak się nastawicie do lektury tej pozycji, z pewnością się nie zawiedziecie. Debiutujący na polskim rynku Rick Remender w ”Zasadzie nieskończonego spadania” postawił przede wszystkim na pędzącą bez opamiętania akcję, ze sporadycznymi momentami względnego spokoju. Naprawdę trudno mu przy tym odmówić fantazji, która jest największą zaletą ”Black Science”. W pierwszym tomie tej serii odwiedzamy kilka równoległych wszechświatów i muszę przyznać, że byłem zdziwiony ich różnorodnością. Co prawda do pewnych rzeczy można się przyczepić, co zresztą zrobię w dalszej części recenzji, ale generalnie scenarzysta dał popis niczym nie skrępowanej fantazji, świetnie sprawdzającej się zwłaszcza w świecie, gdzie walczą ze sobą Niemcy i... Indianie.

Dużym plusem ”Black Science” są moim zdaniem również postacie. Obsada komiksu jest dość liczna, co oczywiście z czasem nieco ulega zmianie, jednakże każdy bohater otrzymuje swoje pięć minut i wyraźnie widać, że otrzymali oni wyrazisty, łatwo dający się zapamiętać charakter. Co więcej, obsadzenie w pierwszoplanowych rolach chodzących stereotypów takich jak złowrogi pracownik korporacji, nie grzeszący inteligencją ochroniarz, ojciec bezgranicznie kochający swoje dzieci które i tak zaniedbywał czy ktoś, kto zachowuje się mnie poważnie niż wskazywałyby na to okoliczności daje bardzo przyjemne efekty. Pomiędzy poszczególnymi postaciami czuć chemię i emocje, a niektóre dialogi czyta się z prawdziwą przyjemnością. Warto zaznaczyć pewien ciekawy fakt, że ”Black Science” nie ma jednego narratora. Ten zmienia się w zależności od tego, który z bohaterów akurat ma jakąś ważną misje do wykonania.

Zresztą nie tylko czyta, także i ogląda. Matteo Scalera – rysownik ”Black Science” – swoimi pracami przyćmiła całkiem niezły w końcu scenariusz. Włoski artysta znany był mi dotąd z ”Dead Body Road”, które graficznie jakoś nie rzuciło mnie na kolana. W ”Zasadzie nieskończonego spadania” jest zupełnie inaczej, ponieważ tutaj dość charakterystyczna kreska rysownika sprawdza się znakomicie. Scalera idealnie potrafi przekazać czytelnikowi dynamikę scen pisanych przez Remendera, natomiast ciekawie udające akwarele kolory nakładane przez Deana White’a świetnie się uzupełniają z dziełami rysownika. Pod względem graficznym, ”Black Science” jest komiksem wartym każdych pieniędzy.

Niestety, jak już wspomniałem powyżej, pierwszy tom ”Black Science” nie jest krystalicznie dobrym komiksem, ponieważ posiada sporo wad, które czasem nie są widoczne na pierwszy rzut oka. Większość z nich to szczegóły, takie jak zachowanie gatunków, które napotykają bohaterowie. Co prawda Rick Remender wykreował bardzo ciekawe miejsca, ale jednak trudno było nie zauważyć, że każda z ras, nawet najdziwniejsza z nich, ma typowo ludzkie zachowania społeczne. Właściwie najmocniej kłuje to w oczy już na pierwszym świecie, który zwiedzamy z bohaterami. Żabopodobne stworzenia są strasznie ludzkie i to nie tylko z zachowania, a dodatkowo z wyglądu. Porwana przez niebieskie żaby żeńska przedstawicielka rasy (?) żółtej, żebyśmy mieli pewność że jest samicą, została przyozdobiona biustem mogącym zawstydzić niejedną gwiazdkę filmów dla dorosłych. Nie wygląda to zbyt dobrze. Razić może także typowo ”filmowa” głupota niektórych postaci, które potrafią rzucić się z wysokiej skarpy totalnie bez sensu czy też ruszyć samemu w ciemny tunel pełen niebezpieczeństw, bo tak nakazuje konwencja.

Wydanie Taurusa wzbogacone zostało o galerię okładek. Każdy z rozdziałów komiksu otwiera cover regularny, natomiast po zakończeniu lektury nasze oczy rozkoszują jeszcze warianty innych autorów oraz te zdobiące drugie i trzecie druki. Ponadto znalazło się miejsce dla sześciu stron szkiców autorstwa Scalery, równie przyjemnych dla oka jak reszta jego prac. Cena okładkowa wynosi 67zł i dostajemy za to solidnie wydany komiks w kolorze i na papierze kredowym. Jeśli załapiecie się na zniżki, cena wydaje się całkiem dobra.

Black Science” to w mojej opinii świetny komiks rozrywkowy, ale nic ponadto. Jeśli oczekujecie po komiksie Remendera historii ambitnej, to tu jej nie znajdziecie. Natomiast jeśli chcecie wsiąść do wagonika i przejechać się bez trzymanki, nie wahajcie się nawet przez chwilę. Z pewnością nie pożałujecie, zwłaszcza że jest to jeden z lepszych graficznie komiksów, który do nas ostatnio zawitał z USA. Moja ocena to 4+/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz