Żeby nie było że nie ostrzegałem - ta recenzja to kolejny dubel
Todd McFarlane potrafi zaskoczyć każdego czytelnika komiksów. Kto
bowiem mógł przypuszczać, że najważniejszy moment w historii Spawna
przypadnie nie na setny czy dwusetny numer jego solowej serii, tylko
objawi nam się w numerze sto osiemdziesiątym piątym? Przecież to nie
jest odpowiedni moment na takie zabiegi jak... ponowne uśmiercenie
głównego bohatera. Tak, dobrze czytacie. SPAWN: ENDGAME COLLECTION to
pożegnanie Ala Simmonsa, które trwa dokładnie... cztery strony. Potem
rozpoczyna się zupełnie nowa era.
Po ostatnich wydarzeniach,
które dziwnym zbiegiem okoliczności nie zostały jeszcze zebrane w formie
wydania zbiorczego, Al Simmons nie chce już dłużej pełnić roli Spawna.
Mężczyzna zdaje sobie sprawę, że uwolni się od klątwy tylko w momencie, w
którym popełni samobójstwo. Chwilę później tak właśnie się dzieje.
Dokładnie w tym samym momencie, w pewnym szpitalu, ze śpiączki budzi się
tajemniczy Pacjent 47. Blondwłosy, białoskóry mężczyzna stał się
właśnie kolejną osobą, na którą spadła piekielna klątwa Spawna. Czy
odnajdzie się on w nowej roli? Co zrobi wiedząc, że jego tropem podążają
nie tylko stary wrogowie, ale także rzesza zupełnie nowych
przeciwników? I to takich z piekła rodem.
Tak w skrócie
przedstawia się fabuła SPAWN: ENDGAME COLLECTION. Historia ta zebrana
była już w postaci dwóch zbiorów, lecz z powodu jej ogromnej
popularności, Image Comics postanowiło połączyć je oba, uzupełnić
dodatkami o których wspomnę później i zarobić na dobrej sprzedaży tej
pozycji. Nie odkryję Ameryki jeśli napiszę, że się nie pomylono.
Cała
historia ENDGAME to bardzo udany powrót Todda McFarlane’a do pisania
przygód Spawna. Co prawda w pierwszej połowie zbioru towarzyszy mu
jeszcze Brian Holguin – wieloletni, regularny scenarzysta serii SPAWN,
lecz druga część to już solowy popis twórcy postaci Ala Simmonsa i Jima
Downinga. Holguin, chociaż miał spory kredyt zaufania, nigdy nie
osiągnął takiego poziomu pisanych przez siebie historii, żeby chociaż
zbliżyć się do swoich poprzedników. ENDGAME wyjątkowo przykuwa uwagę,
pomimo tego, że jest w swojej konstrukcji bardzo podobne do pierwszych
numerów serii. Gdy Jim zostaje Spawnem, zaczyna odkrywać dziedzictwo Ala
Simmonsa, które stali czytelnicy przygód tego szczególnego
superbohatera dokładnie znają. Nic więc dziwnego, że ENDGAME jest
idealnym momentem, by rozpocząć swoją znajomość z Spawnem. Tu zwracam
się do panów z Marvela i DC – jak widać nie potrzeba wciąż restartować
serie z poszczególnymi bohaterami, by odnieść pożądany sukces.
Scenarzyści
zadbali jednak o to, by stali czytelnicy nie czuli się pominięci i
zagubieni. Dlatego też nowy Spawn napotyka na swojej drodze znanych i
lubianych: detektywów Sama i Twitcha, klauna Violatora, a swój mały
epizod zalicza także Wanda Fitzgerald. Zwłaszcza scena z nią szczególnie
zapada w pamięć, ponieważ to właśnie wtedy stali czytelnicy przygód
Spawna uświadamiają sobie, że widzieli już twarz Jima Downinga w
oryginalnym SPAWN #2! Jest to bardzo ciekawy zabieg ze strony
scenarzystów, ale po więcej szczegółów zapraszam już bezpośrednio do
lektury SPAWN: ENDGAME COLLECTION.
Zeszytowe ENDGAME
charakteryzowało się tym, do czego fani wydawnictwa Image mogli się już
przyzwyczaić. Chodzi mi oczywiście o potężne opóźnienia. 12 zeszytów
składających się na całość historii ukazywało się przez blisko półtorej
roku, co teoretycznie jeszcze nie jest tak złym wynikiem. Warto jednak
wspomnieć o fakcie, że rysunki do zbioru wykonywać musiało aż czterech
rysowników, ponieważ niemal każdy z nich miał spore kłopoty z
wyrobieniem się w terminie. Pod tym względem nie zawiódł jedynie, znany
ze swojej ekspresowej pracy, Rob Liefeld. No ale wszyscy doskonale
wiemy, że jest to artysta strasznie kontrowersyjny i albo się go kocha,
albo nienawidzi. Ja osobiście należę do tej drugiej grupy. Jednak gdyby
nie zwracać uwagę na opóźnienia, które w końcu zbioru nie dotyczyły, to
nie sposób nie zauważyć, że zarówno Liefield, Whilce Portacio jak i Greg
Capullo, starali się jak najbardziej zbliżyć się do siebie stylowo,
dzięki czemu przejścia od jednego rysownika do drugiego obywało się
czasem nawet niezauważalnie. Najmocniej kłuło to w oczy w przypadku
Whilce’a Portacio, który na przestrzeni ostatnich kilku lat mocno
obniżył loty i gdzieś zatracił swój własny, niepowtarzalny styl.
Oprócz
dwunastu zeszytów serii SPAWN, zbiór zawiera całkiem pokaźną liczbę
dodatków, chociaż zupełnie standardowych. Oprócz galerii okładek do
poszczególnych rozdziałów historii ENDGAME, dostaliśmy też kilkanaście
szkiców autorstwa poszczególnych rysowników, a także krótki komentarz
samego Todda McFarlane’a. W sumie pojawiło się blisko 30 stron dodatków,
które cieszą oczy w nie mniejszym stopniu niż sama historia.
SPAWN:
ENDGAME COLLECTION to historia monumentalna dla każdego fana tej
postaci oraz doskonały moment na wskoczenie nowych czytelników.
Wystawiam mu mocną czwórkę i zachęcam do kupna, ponieważ przedstawiona w
zbiorze historia stanowi w prostej linii wstęp do numeru 201
oryginalnej serii, gdzie na stanowisku stałego artysty zawitał nasz
rodak – Szymon Kudrański. Ale to jak się tam zadomowił, dowiecie się z
kolejnych recenzji.
Masz literówkę w tytule posta.
OdpowiedzUsuń