Drugi dubel dziś. Tekst ten powstał na potrzeby mojego jednorazowego zlecenia dla KZetu. Wersja tu opublikowana jest delikatnie zmieniona i zaktualizowana w listopadzie 2019 roku.
Jest druga
połowa września 2010 roku, gdy Dan DiDio, szef wydawnictwa DC Comics, ogłasza,
że wraz z końcem roku przestaje istnieć WildStorm Productions. Tym samym kończy
się historia imprintu, który przeżył dokładnie 18 lat i wydał pod swoim szyldem
wiele ciekawych komiksów. A to, że te niemal dwie dekady obfitowały w wiele
dobrych tytułów i udanych inicjatyw, postaram się udowodnić opowiadając
historię Wildstormu.
Lata w
Image
Omawiane
wydawnictwo zostaje zamknięte przez szefa DC, ale do życia powołano go wraz z
uruchomieniem pięciu innych studiów, wchodzących w skład Image Comics – nowego
gracza na komiksowym rynku. Za jego powstanie odpowiedzialny jest zwłaszcza
jeden człowiek: Jim Lee – wówczas świetny rysownik, który do dziś dzierży
rekord sprzedanych egzemplarzy pojedynczego komiksu. Skłócony z poprzednim
szefostwem, Lee przyjął ofertę Todda McFarlane’a oraz kilku innych uznanych
twórców i rozpoczął pracę polegającą na stworzeniem nowych postaci, które
mogłyby konkurować z tytułami wydawanymi przez amerykańską wydawniczą „wielką
dwójkę”. Jim Lee ochoczo zabrał się do pracy, a ponieważ miał także talent do
wyszukiwania młodych i uzdolnionych komiksowych twórców, jego ekipa zaczęła się
rozrastać. W końcu Lee nawiązał bliską współpracę z takimi osobami jak Brandon
Choi, Scott Campbell czy niedoszły właściciel własnego studia w Image – Whilce
Portacio. To właśnie oni stoją za wielkim sukcesem, który wkrótce potem
odniosły tytuły z Wildstormu.
Za
oficjalny początek życia Wildstormu należy uznać rok 1992, gdy na półki
sklepowe trafiły pierwsze numery „WildC.A.T.S. v1” i „Gen13 v1”. Były to
pierwsze, ale jednocześnie najważniejsze wyniki współpracy Jima Lee i Brandona
Choia. Oba te tytuły odniosły sukces, ale także oba wywołały spory szum.
Kontrowersje dotyczyły przede wszystkim zawartych w komiksach postaci
kobiecych. Rysowane przez Jima Lee bohaterki „WildC.A.T.S.” charakteryzowały
się tym, iż były możliwie minimalnie odziane i prezentowane były w pozach,
które eksponowały najbardziej ich „atuty”. Niemal te same oskarżenia dotykały
serię „Gen13”, lecz tu sprawa była znacznie poważniejsza. Tytuł ten opowiadał o
grupie kilkunastolatków obdarzonych supermocami, a tymczasem kolejni rysownicy
uparcie odbierali im kolejne części garderoby. Oberwało się również Choiowi,
który napisał do jednego z zeszytów dość „mocną” jak na ówczesny komiks dla
nastolatków, scenę miłosną pomiędzy dwoma dziewczynami.
Jak
nietrudno się domyślić, kontrowersje te nie zaszkodziły wspomnianym tytułom,
lecz znacznie wywindowały je w górę w comiesięcznej liście sprzedaży. Sukces
ten nie mógł przejść niezauważony i dlatego Lee i jego ekipa poszli za ciosem.
W latach 1993-95 powstają takie tytuły jak „StormWatch”, „Deathblow” czy
„Wetworks” (którego współtwórcą był Whilce Portacio), a „WildC.A.T.S.” i Gen13”
są z powodzeniem kontynuowane.
Aby
wykorzystać niewątpliwy sukces przedsięwzięcia, Lee postanawia oddzielić swoje
tytuły od reszty Imageverse. Tak powstaje projekt o nazwie „Wildstorm Rising”,
który okazuje się pierwszym w historii wydawcy crossoverem i skupiał jedynie
tytuły, jakich twórcą był Jim lub jego najbliżsi współpracownicy. Po jego
zakończeniu, Wildstorm staje się już oficjalnie oddzielnym tworem w
wydawnictwie Image. By zdobyć jak najwięcej nowych odbiorców, wkrótce powstają
dwa animowane projekty. Niestety, kreskówkowe „WildC.A.T.S.” zostaje szybko
skasowane, a „Gen13” nie doczekuje nawet emisji pierwszego odcinka. Porażkę w
tym polu wydawnictwo powetowało sobie dość dużą i na pewno bardzo
niespodziewaną popularnością fabularnej gry karcianej osadzonej w realiach
Wildstorm Universe.
Rok 1995
przynosi debiut pierwszego imprintu wydawnictwa – Homage Comics skupia się na
autorskich projektach wielu uznanych, komiksowych twórców, nie mających jednak
nic wspólnego z głównym uniwersum Wildstormu. I projekt ten okazuje się być
kolejnym strzałem w przysłowiową dziesiątkę, gdyż przynosi wiele doskonałych
tytułów. To właśnie pod szyldem Homage wydane zostają takie komiksy jak „Astro
City” Kurta Busieka, „Strangers In the Paradise” Terry’ego Moore’a, „Red”
Warrena Ellisa czy „The Maxx” i „Zero Girl” Sama Kietha. Imprint ten przetrwał
do roku 2004, gdy tytuły wchodzące w jego skład zostały włączone do tworu
zwanego Wildstorm Signature Series.
Niemal
dokładnie dwa lata później Wildstorm Productions sprowadza na świat swoje
drugie dziecko. Cliffhanger, bo o tym malutkim wydawnictwie mowa, założony
został przez Joego Madureirę, J. Scotta Campbella i Humberto Ramosa. Panowie ci
również stworzyli kilka udanych tytułów, takich jak „Battle Chasers”, „Steampunk”
czy wydany i w naszym kraju „Arrowsmith”. Podobnie jak Homage, również i
Cliffhanger przetrwał do 2004 roku i stał się częścią Wildstorm Signature
Series, które połączyło oba te imprinty w jeden.
Rok 1997
był przełomowym dla Wildstormu. To właśnie wtedy zdecydowano się oddać
wszystkie główne serie wydawcy w ręce nowych, pierwszoligowych scenarzystów i
rysowników. Przykładowo, Alan Moore dostał za zadanie zakończyć z klasą
pierwszy wolumin „WildC.A.T.S.”, a Joe Casey i Sean Phillips rozpoczęli pracę
nad drugim, który zadebiutował dopiero w 1999 roku. Adam Warren przejął pisanie „Gen13 v2” i całkowicie zmienił oblicze
tej serii. Największe i najważniejsze były jednak zmiany, których sprawcą
został Warren Ellis. Scenarzysta ten zajął się odświeżeniem nieco podupadłej
serii „StormWatch v1”, a także wprowadził do WildStorm Universe grupę bohaterów
nazywających się DV8. Z obu tych zadań wyszedł nawet bardziej niż z obronną
ręką, bo oba te tytuły zostały rynkowymi przebojami i
każdy z nich sprzedawał się bardzo dobrze.
Niestety,
pod koniec XX wieku rozpoczął się kryzys na amerykańskim rynku komiksowym,
który uderzył zwłaszcza w mniejszych edytorów. Zauważając malejące słupki
sprzedaży, Jim Lee rozpoczął szukać sposobu, który sprawiłby, że tytuły z
Wildstormu nie musiałyby martwić się o swoją przyszłość. Zagwarantowałoby to
tylko wykupienie od Image Comics przez jednego z wydawniczej „wielkiej dwójki”.
Tak też się stało i w 1998 Wildstorm przeniósł się do DC Comics, stając się tym
razem imprintem tego edytora, nie tylko potężnie uderzając w komiksowe
uniwersum Image, lecz też w samo wydawnictwo.
Lata w DC
Dziecko
Jima Lee rozpoczęło działalność w nowym domu od mocnego uderzenia. Ellis, który
odpowiednio wcześniej doprowadził do zamknięcia swojego „StormWatch v2”,
zaatakował półki sklepowe dziełem kontrowersyjnym i zmieniającym wówczas
podejście do kwestii superbohaterów. „The Authority v1”, bo o tej serii mowa,
wraz z końcem XX wieku wprowadza do tego typu komiksów nieco świeżości.
Postacie w niej występujące metodami działania są dalecy od ideału: nie boją
się zabijać, są brutalni, a swoją działalność opierają na zastraszaniu i
groźbach. Jeśli dodamy do tego homoseksualne wersje Batmana i Supermana, to
mamy przepis na medialny szum i… murowany sukces. Ale to nie wszystko, bowiem
wraz z Johnem Cassadayem – piekielnie uzdolnionym rysownikiem, Ellis stworzył
„Planetary” – serię opowiadającą o tajnej organizacji zrzeszającej post-ludzi
(czyli osobników z nadprzyrodzonymi mocami), która zajmowała się poznawaniem
tajemnic, jakie stoją za powstaniem świata. Pomimo ciągłych opóźnień, seria ta
była jedną z najchętniej kupowanych pozycji z logiem Wildstormu aż do jej
zakończenia w 2009 roku.
Rok 1999
wart jest jednak odnotowania z jeszcze jednego powodu – powstania trzeciego już
imprintu w strukturach Wildstormu. Tym razem na jego czele stanęła jedna osoba
i był nią sam Alan Moore. Americas Best Comics (niezbyt skromna nazwa,
nieprawdaż?) startuje z takimi tytułami jak „Liga Niezwykłych Gentlemanów”,
„Top 10” czy „Tom Strong”. Jako ciekawostkę dodam, że ABC formalnie nadal
istniało do końca 2010 roku, choć już od ładnych paru lat nie wypuszczano
więcej jak jeden tytuł rocznie (2009 – „Top Ten v2”, 2010 – „Tom Strong and the
Robots of Doom”). Sam Alan Moore odszedł pod koniec 2008 roku, by ponownie
pisać komiksy niezależne, a jedyny tytuł z ABC, jaki przy nim pozostał, to
„Liga…”, której nowe przygody wydaje już Top Shelf.
Kolejną
wartą odnotowania datą jest z pewnością rok 2001, gdy zdecydowano się na krok,
który stał się pierwszym w kierunku zniszczenia Wildstormu. Tytuły dotąd
związane z głównym uniwersum tego wydawcy dostały na okładkach znaczek „Eye of
the Storm” i przemianowane zostały na komiksy dla dorosłego czytelnika (za
wyjątkiem „Gen13 v2”). Ruszają takie serie jak „The Authority v2” Robbiego
Morrisona, „StormWatch: Team Achilles”, „Sleeper” Eda Brubakera i wreszcie
„WildCats 3.0” Joego Caseya. O ile dwie pierwsze nie zostały przez fanów
przyjęte zbyt ciepło, o tyle kolejne aspirowały do miana najlepszych tytułów w
historii Wildstormu. Żeby to udowodnić, wystarczy wspomnieć, że seria „WildCats
3.0” została uznana jedną z dziesięciu najlepszych comiesięcznych pozycji
komiksowych lat 2001-2010. Niestety, całą wymienioną powyżej czwórkę łączyło
jedno – sprzedaż znacznie poniżej oczekiwanych wyników. Kilka miesięcy po
crossoverze „Coup D’Etat” wszystkie te serie zostały skasowane. Najbardziej
uderzyło to w Joego Caseya, który zrealizował jedynie nieco ponad połowę tego,
co chciał pokazać w trzeciej serii o przygodach „Dzikich Kotów”.
Niepowodzenie
to sprawiło, że serie spod szyldu Wildstorm Universe zaczęły być traktowane
jako spory problem. Dlatego w latach 2004-2007 ciężko było doszukiwać się
jakiejś porażającej ilości nowych propozycji. Z tego okresu, czytelnicy
pamiętają w zasadzie jedynie „The Authority Revolution” Eda Brubakera, wydawane
zaledwie rok „Gen13 v3” i promowanego nawet w regularnym DC „Majestica”. Oprócz
tego pojawiło się kilka mini-serii, jednak żadna z nich nie odniosła
spektakularnego sukcesu. Próbowano jednak odbić sobie tę porażkę poprzez
reorganizację imprintów. Rok 2004 przynosi wspomniane już narodziny „Wildstorm
Signature Series”, gdzie debiutują przykładowo znakomita „Ex Machina” Brian K.
Vaughana, „Desolation Jones” Warrena Ellisa czy „Albion” napisany przez córkę
Alana Moore’a. Jednakże już w 2006 znaczek „W:SS” zniknął z okładek komiksów, a
sama ich liczba została drastycznie ograniczona.
Droga ku
zagładzie
Ponieważ
liczby nie kłamią, szefostwo Wildstormu zauważyło, że niemal wszystkie ich
propozycje sprzedają się słabo. Postanowiono ratować jakoś finanse wydawnictwa
i zrobiono to w najgorszy możliwy sposób. Dwa kroki, które postawiono,
doprowadziły do tego, że wraz z końcem 2010 roku Wildstorm przestał istnieć.
Prześledźmy je.
Po
pierwsze: by przyciągnąć nowych odbiorców, wydawca zaczął wydawać komiksy na
licencjach znanych marek. Teoretycznie nie ma w tym nic złego, jeśli wybierze
się odpowiedni produkt i wyda go na dobrym poziomie. Niestety, po sukcesie
serii „World of Warcraft” – jednej z pierwszych, które Wildstorm wydał na
licencji, szefowie uwierzyli w to, że wszystko, co wydadzą, przyniesie spory
zysk. Od tego momentu rozpoczyna się zalewanie rynku rozmaitymi pozycjami,
które prześcigały się w tym, która z nich będzie gorsza. Przez cztery lata
tytuły licencjonowane sukcesywnie wypierały projekty autorskie, jednak o
jakimkolwiek sukcesie można mówić tylko w przypadku trzech. Zarobiły na siebie
i nie raziły głupotą wspomniany wyżej „WoW” i oparte na innych grach „Gears of
War” oraz „God of War”.
Po drugie:
w 2006 roku postanowiono dać jeszcze jedną szansę Wildstorm Universe. Uniwersum
to zostało oficjalnie uznane za Ziemię-50 w świecie DC (co dało przykładowo
możliwość konfrontowania Authority z Justice League of America), a następnie
zatrudniono najlepszych scenarzystów, by przywrócili blask poszczególnym
tytułom. Akcja znana pod nazwą „Worldstorm” zupełnie jednak nie wypaliła.
Murowane hity, jakimi miały być „WildCats v4” i „The Authority v3”, zostały
skasowane po odpowiednio jednym i dwóch numerach. Powód? Scenarzysta obu
tytułów, którym był Grant Morrison, zerwał kontrakt z Wildstormem, gdyż nie
umiał porozumieć się z Jimem Lee w sprawie losów obu serii. Nieoficjalnie mówi
się, że denerwowały go wieczne opóźnienia w pracach rysowników obu pozycji, a w
końcu za stronę graficzną „WildCats v4” odpowiadał sam założyciel wydawnictwa.
Inne tytuły
również okazały się niewypałem, tym razem jednak pod względem finansowym.
Nadmienić trzeba też jednak, że Brian Azzarello („Deathblow v2”) i Mike Carey
(„Wetworks v2”) stworzyli chyba najsłabsze dzieła w swych karierach. Z całego
Worldstormu z życiem wyszły jedynie „Gen13 v4” i „StormWatch PHD”, które to
zostało skasowane po numerze dwunastym, ale decyzję zmieniono i pół roku
później wydano kolejny zeszyt.
W 2008 roku
postacie z Wildstormverse uczestniczyły w kolejnym crossoverze, którego
reperkusje dawały nadzieje na lepsze jutro. Trzy, następujące po sobie
historie: „Wildstorm: Armageddon”, „Wildstorm: Revolutions” i „Number of the
Beast” sprawiły, że Ziemia-50 została niemal zupełnie zniszczona w wyniku ataku
post-ludzi, a 90% ludzkości zginęło. Głównym zajęciem bohaterów staje się
ochrona tych, którym udało się przetrwać i zapewnienie im bytu, a także próba
uratowania planety, która powoli zmienia się w martwą pustynię. Tu, do
wspomnianych wyżej dwóch tytułów dołączają kolejne odsłony „The Authority” i
„WildCats” i choć okres ten przynosi kilka naprawdę dobrych historii (z dobrej
strony pokazał się zwłaszcza Ian Edginton w „StormWatch PHD”), to jednak słupki
sprzedaży zatrzymały się w okolicach 6-8 tysięcy sprzedanych egzemplarzy, co
nie mogło nikogo zadowalać.
Początek
roku 2010 przynosi kolejne ciosy – zakończone zostają najbardziej dochodowe
serie, czyli „Ex Machina” i „World of Warcraft”, a Kurt Busiek ogłasza, że jego
„Astro City” udaje się na kilkumiesięczny odpoczynek. Dodatkowo, ponieważ ostro
promowane „DV8: Gods and Monsters” Briana Wooda i „Victorian Undead” Iana
Edgintona nie okazały się być nadzwyczajnym sukcesem finansowym wiadomym było,
że nad Wildstormem zbierają się ciemne chmury. W końcu, wrzesień 2010 przynosi
wiadomość o likwidacji imprintu.
Epizod w New52
Niemal rok później DC Comics ogłasza, iż po komiksowym wydarzeniu znanym
jako „Flashpoint”, uniwersum wydawcy zostanie zrestartowane i znajdzie
się w nim miejsce dla bohaterów z Wildstormu, oczywiście poddanym
odpowiednim przeróbkom. I tak oto jakiś czas później dowiadujemy się, że
w ofercie wydawcy znajdą się serie „Stormwatch”, „Grifter” oraz
„VooDoo”. Gdy przychodzi czas ich debiutu, szybko okazuje się iż ani nie
są to jakieś hity sprzedażowe, a dodatkowo dwa z nich zostały dotknięte
zmianami twórczymi. Ze „Stormwatch” bardzo szybko odchodzi Paul Cornell
i zostaje zastąpiony przez Petera Milligana, zaś „VooDoo” po raptem
czterech numerach opuszcza Ron Marz. Mija kilka miesięcy i okazuje się,
że „Grifterem” od numeru dziewiątego zaopiekuje się... Rob Liefeld.
Mniej więcej w tym samym czasie DC ogłasza, iż jednym z tytułów tak
zwanej drugiej fali New52 będzie „Team7”, gdzie co prawda pojawiło się
kilka postaci i wątków znanych ze starego Wildstormu, lecz w składzie
ekipy pojawili się między innymi Deathstroke czy Amanda Waller.
Post-Wildstromowe serie w większości szybko przeszły w stan spoczynku.
„VooDoo” skasowano po trzynastu numerach, „Grifter” doczekał się ich
siedemnaście, zaś „Team7” raptem dziewięciu. Jedynie „Stormwatch”
dociągnęło jakimś sposobem do trzydzieści jeden odsłon, chociaż to co
działo się w tym cyklu w ostatnim roku jej trwania było przerażająco
słabe. W niektórych seriach przewijały się co prawda jeszcze postacie
Jima Lee, lecz z reguły były to mało istotne role. Największą otrzymała
tylko Caitlin Fairchild, która przewinęła się w serii „Superboy”, a
potem dowodziła grupą młodych herosów w kompletnie nieudanym cyklu „The
Ravagers”.
W 2015 roku DC ogłosiło inicjatywę DC You, w ramach której doszło do
startu wielu nowych serii. Jedną z nich był „Midnighter”autorstwa
Steve'a Orlando i był to jeden z najlepszych tytułów tamtej linii. Na
tyle, by przeżył on własną śmierć. Seria bowiem doczekała się 12 numerów
i została skasowana, lecz niemal z miejsca ogłoszono jej kontynuację,
pod postacią miniserii „Midnighter & Apollo”.
Wildstorm: Odrodzenie
Wildstorm: Odrodzenie
Nie wiem czy to z powodu sukcesu przygód Midnightera, jednakże faktem
jest, że parę miesięcy po zakończeniu publikacji wspomnianej miniserii,
DC ogłasza zmartwychwstanie Wildstormu. Na dobry początek do sprzedaży
ma trafić zaplanowana na 24 numery seria autorstwa Warrena Ellisa, który
na nowo przedstawi bohaterów tego imprintu w osobnym świecie. Ma to być
także punkt wyjścia dla kolejnych tytułów i scenarzysta nie ukrywał, że
planuje ich co najmniej trzy. „The Wild Storm #1” trafia do sprzedaży w
kwietniu 2017 roku i notuje bardzo przyzwoite wyniki sprzedaży. Szybko
pojawia się decyzja o publikacji pierwszego spin-offu, którym okazała
się rozplanowana na 12 odsłon maxi-seria „Wildstorm: Michael Cray”. O
ile jednak cykl Ellisa sprzedaje się bardzo dobrze, tak już jej odprysk
okazuje się być totalną porażką pod chyba każdym możliwym względem.
Przez niemal dwa lata czytelnicy wypatrują zapowiedzi kolejnych serii
pobocznych, lecz te nie nadchodzą. dopiero po zakończeniu „The Wild
Storm” DC ogłasza, że wyda miniserię (6 numerów) „Wildcats”. Problem w
tym, że już dwa miesiące później wypada ona z zapowiedzi, a wydawca
zapewnia, że ponownie pojawi się w preorderach gdy materiał będzie
gotowy. Mamy listopad 2019 roku i cały czas nic takiego nie nastąpiło.
Wyniki sprzedaży jasno jednak pokazały, że przynajmniej w USA jest
kilkanaście tysięcy osób, które zapewne podobnie jak ja wypatrują tego
tytułu.
Super blog o super wydawnictwie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Będzie pisał o każdym ze studiów Image? Ja jestem zainteresowany :)
OdpowiedzUsuńTak, będę pisać o każdym studiu Image, ale chyba żadna notka nie będzie już tak długa. O Highbrow Entertainment oraz Shadowline w zasadzie zbyt wiele do napisania nie ma, a Skybound i Joe's Comics istnieją odpowiednio trzy lata i niecały rok, więc i historia zbyt rozbudowana nie jest
UsuńNo to fajno. Pomysł na blog jest bardzo dobry, jest tylko jeden (choć w zasadzie to nieszkodliwy) szkopuł: co z Boom, Dark Horse, IDW, Dynamite i całą resztą? ;)
UsuńMyślałem jeszcze o drugim blogu dotyczącym Boom! Studios, ale niestety aż tyle wolnego czasu nie mam. Skupiłem się więc tylko na Image - moim zdaniem jest to najlepsze wydawnictwo w USA, a bardzo mało o nim w naszym rodzimym komiksowie :)
UsuńTwój blog to nowy Hit w blogosferze! Z niecierpliwością czekam na teksty o poszczególnych studiach Image. Może udałoby się też coś skrobnąć o Awesome? Chociażby z powodu działalności w nim jutrzejszego Jubilata.
OdpowiedzUsuńTekst o Extreme Studios i jego kolejnych inkarnacjach na pewno powstanie :)
Usuń