niedziela, 10 listopada 2013

Artifacts vol. 1 (Ron Marz/Michael Broussard)

Kolejna zdublowana recenzja. Na szczęście z każdą kolejną zbliżamy się do końca cyklu powtórek.

Ron Marz zdecydowanie odmienił oblicze uniwersum Top Cow. Jego pomysły na trwający blisko 7 lat run w WITCHBLADE tak przypadły do gustu szefostwu tego imprintu Image Comics, że z czasem dostawał on coraz więcej swobody, aż w końcu to on był jedynym architektem wszystkich ważniejszych wydarzeń. Nie zazdroszczę więc Philowi Hesterowi, który mniej więcej w tym samym czasie przejął stery w THE DARKNESS i co moment musiał dostosowywać się do kolejnych pomysłów Marza. Ten dla Jackiego Estacado planował zawsze duże role w swoich eventach. Jego FIRST BORN oraz BROKEN TRINITY to najlepsze tego przykłady. Teraz trzeba dołożyć do tego kolejny, ponieważ po ujawnieniu koncepcji trzynastu artefaktów, wydawnictwo musiało znaleźć dla nich jakieś miejsce, skoro solowa seria WITCHBLADE stała się już zbyt ciasna. Kilka miesięcy później, na półkach sklepowych ląduje ARTIFACTS vol. 1, zbierający pierwsze cztery zeszyty nowej serii, pisanej oczywiście przez Rona Marza.

Od tego momentu, seria ta staje się najważniejszym tytułem uniwersum Top Cow, a to, co działo się na stronach kolejnych numerów WITCHBLADE i THE DARKNESS, choć momentami bardzo ciekawe, w zasadzie nie za bardzo wiadomo było gdzie umieścić w chronologii. Ale co tam, Top Cow i Ron Marz znowu odnieśli sukces.

Koncepcja przedstawiona na łamach ARTIFACTS vol. 1 jest bardzo prosta i typowa dla świata superbohaterów. Nawet tak nietypowych, jak okręty flagowe tego uniwersum. Oto na początku otrzymujemy wstrząs, czyli jakieś naprawdę ważne i jednocześnie szokujące czytelnika wydarzenie, które stanowi dobry pretekst do zebrania się niemal wszystkich znanych nam herosów, którzy pomimo wspólnych niesnasek łączą siły dla większego dobra. Wszystko odbywa się więc w absolutnie typowy sposób, biegnąc po utartym schemacie dla rodzaju superhero. Pójdźmy dalej tym tropem. Dobrzy i źli mają mniej więcej wyrównane siły? Owszem. Co najmniej jedna ze znanych postaci dokonuje zdrady? Oczywiście. Otrzymujemy bardziej lub mniej spodziewany powrót po latach/miesiącach? Odhaczone. Czym więc ARTIFACTS vol. 1 różni się od innych, standardowych crossoverów, dzięki czemu można by polecić ten komiks?

Odpowiedź jest zaskakująco prosta, ponieważ w moich oczach ARTIFACTS vol. 1 broni się tym, że chociaż jest bardzo typowe, to nie stara się być niczym więcej i zamiast oferować wątpliwą zabawę pod postacią słabych crossoverów Marvela (biegnących schematem: więcej - więcej - jeszcze więcej, sens nieważny), po prostu jest mocno konsekwentny. Ron Marz otrzymał potężny kredyt zaufania i konsekwentnie dążył do rozbudowy uniwersum Top Cow. Na łamach serii ARTIFACTS mógł wreszcie popuścić wodze swojej fantazji i chociaż pojawiły się zgrzyty wobec innych tytułów uniwersum, w tym także z tym pisanym przez niego, zadanie wyszło mu całkiem nieźle.

ARTIFACTS vol. 1 to swoiste apogeum dla największych fanów uniwersum Top Cow. Nie tylko kontynuowane są tu najważniejsze wątki zasygnalizowane w WITCHBLADE czy nawet ANGELUS, ale także Sara Pezzini spotyka się z większością najważniejszych graczy w uniwersum Top Cow. Brakuje tylko Cyber Force oraz Hunter/Killer, ale oni akurat pojawią się w kolejnym tomie. Czy więc czytelnik, który nie zna większości runu Rona Marza i sięgnie po ARTIFACTS vol. 1 zawiedzie się? Podejrzewam że niestety tak. Jak już wspomniałem, historia ta to wciąż bardzo typowy crossover, niemal wcale nieprzystosowany dla zupełnie zielonego czytelnika.

Na szczęście to „niemal” jest tu kluczowe. Wyłamię się trochę z utartego schematu moich recenzji i teraz poświęcę parę słów na dodatki z ARTIFACTS vol. 1. Komiks ten liczy 160 stron, a zawiera tylko cztery zeszyty komiks. Łatwo więc obliczyć, że prawie połowa tomu to dodatki. Pierwszy z nich to wstęp Marca Silvestriego – do pominięcia. Dalej pojawia się kilkunastostronicowy wstęp do ARTIFACTS vol. 1, gdzie dość pobieżnie, ale jednak, wytłumaczono ideę 13 Artefaktów. Może właśnie ten dodatek może rozjaśnić świeżemu czytelnikowi, czego powinien się spodziewać po komiksie. Dodatkowo zilustrował to Stjepan Sejic – jeden z moich ulubieńców. Dalej znajdziemy standardową galerię okładek, kilka szkiców i pochodzący z zasobów serwisu CBR komentarz twórców, gdzie opisywali oni proces powstawania pierwszego numeru serii. Słowem, Top Cow po raz kolejny nie zawiodło.

ARTIFACTS vol. 1 narysował Michael Broussard. W tym tekście kolega Kazio zachwalał jego prace i ganił nieco inkerów. Ja niestety nie potrafię się z nim zgodzić. Uważam, że Broussard to artysta zaledwie średni i wydawnictwo mogło śmiało jeszcze bardziej przyłożyć się do szukania odpowiedniego kandydata. Broussard cierpi na to, co nazywam „przypadłością Whilce’a Portacio”, czyli zdecydowanie przesadza z rysowaniem kresek na ciałach poszczególnych bohaterów, przez co zamiast szczegółów, naszym oczom ukazuje się chaos. Inna sprawa, że faktycznie zarówno inkerzy jak i nawet kolorysta dużo napracowali się, by jego prace wyglądały na jeszcze słabsze. Mimo to podtrzymuje swoją opinię i sądzę, że ARTIFACTS vol. 1 zasługiwało na zdecydowanie lepszego artystę.

ARTIFACTS vol. 1 to komiks ważny, lecz w zasadzie tylko dla wiernych fanów uniwersum Top Cow. Ci zdecydowanie polubią ten komiks i wystawią mu wysoką ocenę. Problem rozpoczyna się, jeśli się takim fanem nie jest. W takim przypadku ARTIFACTS vol. 1 może się po prostu okazać kolejną, superbohaterską rozpierduchą. Osobiście nie należę do żadnej z tych grup i dlatego postanowiłem wystawić ARTIFACTS vol. 1 ocenę całkowicie neutralną – trójkę. Najlepiej będzie jak sami sięgniecie po ten komiks i ocenicie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz