Kolejna zdublowana recenzja. Na szczęście z każdą kolejną zbliżamy się do końca cyklu powtórek.
Ron Marz zdecydowanie odmienił oblicze uniwersum Top Cow. Jego
pomysły na trwający blisko 7 lat run w WITCHBLADE tak przypadły do gustu
szefostwu tego imprintu Image Comics, że z czasem dostawał on coraz
więcej swobody, aż w końcu to on był jedynym architektem wszystkich
ważniejszych wydarzeń. Nie zazdroszczę więc Philowi Hesterowi, który
mniej więcej w tym samym czasie przejął stery w THE DARKNESS i co moment
musiał dostosowywać się do kolejnych pomysłów Marza. Ten dla Jackiego
Estacado planował zawsze duże role w swoich eventach. Jego FIRST BORN
oraz BROKEN TRINITY to najlepsze tego przykłady. Teraz trzeba dołożyć do
tego kolejny, ponieważ po ujawnieniu koncepcji trzynastu artefaktów,
wydawnictwo musiało znaleźć dla nich jakieś miejsce, skoro solowa seria
WITCHBLADE stała się już zbyt ciasna. Kilka miesięcy później, na półkach
sklepowych ląduje ARTIFACTS vol. 1, zbierający pierwsze cztery zeszyty
nowej serii, pisanej oczywiście przez Rona Marza.
Od tego
momentu, seria ta staje się najważniejszym tytułem uniwersum Top Cow, a
to, co działo się na stronach kolejnych numerów WITCHBLADE i THE
DARKNESS, choć momentami bardzo ciekawe, w zasadzie nie za bardzo
wiadomo było gdzie umieścić w chronologii. Ale co tam, Top Cow i Ron
Marz znowu odnieśli sukces.
Koncepcja przedstawiona na łamach
ARTIFACTS vol. 1 jest bardzo prosta i typowa dla świata superbohaterów.
Nawet tak nietypowych, jak okręty flagowe tego uniwersum. Oto na
początku otrzymujemy wstrząs, czyli jakieś naprawdę ważne i jednocześnie
szokujące czytelnika wydarzenie, które stanowi dobry pretekst do
zebrania się niemal wszystkich znanych nam herosów, którzy pomimo
wspólnych niesnasek łączą siły dla większego dobra. Wszystko odbywa się
więc w absolutnie typowy sposób, biegnąc po utartym schemacie dla
rodzaju superhero. Pójdźmy dalej tym tropem. Dobrzy i źli mają mniej
więcej wyrównane siły? Owszem. Co najmniej jedna ze znanych postaci
dokonuje zdrady? Oczywiście. Otrzymujemy bardziej lub mniej spodziewany
powrót po latach/miesiącach? Odhaczone. Czym więc ARTIFACTS vol. 1 różni
się od innych, standardowych crossoverów, dzięki czemu można by polecić
ten komiks?
Odpowiedź jest zaskakująco prosta, ponieważ w moich
oczach ARTIFACTS vol. 1 broni się tym, że chociaż jest bardzo typowe, to
nie stara się być niczym więcej i zamiast oferować wątpliwą zabawę pod
postacią słabych crossoverów Marvela (biegnących schematem: więcej -
więcej - jeszcze więcej, sens nieważny), po prostu jest mocno
konsekwentny. Ron Marz otrzymał potężny kredyt zaufania i konsekwentnie
dążył do rozbudowy uniwersum Top Cow. Na łamach serii ARTIFACTS mógł
wreszcie popuścić wodze swojej fantazji i chociaż pojawiły się zgrzyty
wobec innych tytułów uniwersum, w tym także z tym pisanym przez niego,
zadanie wyszło mu całkiem nieźle.
ARTIFACTS vol. 1 to swoiste
apogeum dla największych fanów uniwersum Top Cow. Nie tylko kontynuowane
są tu najważniejsze wątki zasygnalizowane w WITCHBLADE czy nawet
ANGELUS, ale także Sara Pezzini spotyka się z większością
najważniejszych graczy w uniwersum Top Cow. Brakuje tylko Cyber Force
oraz Hunter/Killer, ale oni akurat pojawią się w kolejnym tomie. Czy
więc czytelnik, który nie zna większości runu Rona Marza i sięgnie po
ARTIFACTS vol. 1 zawiedzie się? Podejrzewam że niestety tak. Jak już
wspomniałem, historia ta to wciąż bardzo typowy crossover, niemal wcale
nieprzystosowany dla zupełnie zielonego czytelnika.
Na szczęście
to „niemal” jest tu kluczowe. Wyłamię się trochę z utartego schematu
moich recenzji i teraz poświęcę parę słów na dodatki z ARTIFACTS vol. 1.
Komiks ten liczy 160 stron, a zawiera tylko cztery zeszyty komiks.
Łatwo więc obliczyć, że prawie połowa tomu to dodatki. Pierwszy z nich
to wstęp Marca Silvestriego – do pominięcia. Dalej pojawia się
kilkunastostronicowy wstęp do ARTIFACTS vol. 1, gdzie dość pobieżnie,
ale jednak, wytłumaczono ideę 13 Artefaktów. Może właśnie ten dodatek
może rozjaśnić świeżemu czytelnikowi, czego powinien się spodziewać po
komiksie. Dodatkowo zilustrował to Stjepan Sejic – jeden z moich
ulubieńców. Dalej znajdziemy standardową galerię okładek, kilka szkiców i
pochodzący z zasobów serwisu CBR komentarz twórców, gdzie opisywali oni
proces powstawania pierwszego numeru serii. Słowem, Top Cow po raz
kolejny nie zawiodło.
ARTIFACTS vol. 1 narysował Michael
Broussard. W tym tekście kolega Kazio zachwalał jego prace i ganił nieco
inkerów. Ja niestety nie potrafię się z nim zgodzić. Uważam, że
Broussard to artysta zaledwie średni i wydawnictwo mogło śmiało jeszcze
bardziej przyłożyć się do szukania odpowiedniego kandydata. Broussard
cierpi na to, co nazywam „przypadłością Whilce’a Portacio”, czyli
zdecydowanie przesadza z rysowaniem kresek na ciałach poszczególnych
bohaterów, przez co zamiast szczegółów, naszym oczom ukazuje się chaos.
Inna sprawa, że faktycznie zarówno inkerzy jak i nawet kolorysta dużo
napracowali się, by jego prace wyglądały na jeszcze słabsze. Mimo to
podtrzymuje swoją opinię i sądzę, że ARTIFACTS vol. 1 zasługiwało na
zdecydowanie lepszego artystę.
ARTIFACTS vol. 1 to komiks ważny,
lecz w zasadzie tylko dla wiernych fanów uniwersum Top Cow. Ci
zdecydowanie polubią ten komiks i wystawią mu wysoką ocenę. Problem
rozpoczyna się, jeśli się takim fanem nie jest. W takim przypadku
ARTIFACTS vol. 1 może się po prostu okazać kolejną, superbohaterską
rozpierduchą. Osobiście nie należę do żadnej z tych grup i dlatego
postanowiłem wystawić ARTIFACTS vol. 1 ocenę całkowicie neutralną –
trójkę. Najlepiej będzie jak sami sięgniecie po ten komiks i ocenicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz