Kolejny dubel. Spokojnie, zostało ich już tylko siedem
Na początek mała anegdotka, związana z tym właśnie komiksem.
Przeglądając ofertę jednego ze sklepów internetowych, sprowadzający
komiksy z USA natknąłem się właśnie na WITCHBLADE: REDEMTION vol. 1 w
cenie mniej więcej 18zł. Pomyślałem sobie: „o, najwyższa pora zacząć
zbierać run Marza od samego początku, zwłaszcza w takiej okazyjnej
cenie” i bez wahania zakupiłem owy komiks. Nawet nie wczytałem się w
opis komiksu, ponieważ byłem święcie przekonany, że kupuję WITCHBLADE
vol. 1. Mądry polak po szkodzie, jak mawia stare, sprawdzone
powiedzenie. To jedno słówko, które gdzieś po drodze mi umknęło
sprawiło, że zamiast początku runu Marza przy pisaniu przygód Sary
Pezzini, trafiłem w sam jego środek.
Na szczęście opis zbioru, do
którego wreszcie dotarłem i nawet go przeczytałem, wysuwał twierdzenie,
że jest to „idealny moment na rozpoczęcie śledzenia przygód ikony
wydawnictwa Top Cow”. Od razu pragnę was poinformować – nie, nie jest.
Akcja WITCHBLADE: REDEMPTION vol. 1 rozpoczyna się tuż po zakończeniu
historii „War of the Witchblades” (oryginalne zeszyty #125-130) i
przynajmniej przez pierwsze dwadzieścia stron mocno to czuć. Dodam
zresztą, że wydawca pokusił się o umieszczenie na początku zbioru
dwustronicowego przypomnienia/uświadomienia rzeczy, które powinniśmy
wiedzieć siadając do lektury komiksu. To chyba samo w sobie najlepiej
świadczy o tym, że osoby zupełnie nie znające historii Sary Pezzini,
mogą czuć się trochę zagubieni. Na szczęście im dalej w las, tym już
tylko lepiej.
WITCHBLADE: REDEMPTION vol. 1 nie ma jednej,
spójnej fabuły. Są to trzy krótsze historie, których w zasadzie nic ze
sobą nie łączy. Przyjrzyjmy się im po kolei. Pierwsza z nich, to coś, co
określiłbym bardziej jako „War of the Witchblades: Aftermatch”. Na
łamach tej liczącej raptem 22 strony historii obserwujemy jak Sara
Pezzini wraca do normalnego życia po ostatnich wydarzeniach,
przedstawionych w WITCHBLADE vol. 8. Jak już zdążyłem wspomnieć, to
właśnie ta część zbioru najmocniej udowadnia, że nie jest to najlepszy
moment na wskoczenie w regularne śledzenie przygód posiadaczki
artefaktu, ponieważ znajduje się tu mnóstwo odwołań do wspomnianego
zbioru. Pojawia się nawet postać nowej Angelus i scena, w której ona
występuje ma charakter bardzo symboliczny, ponieważ kończy pewną erę w
życiu obu bohaterek. Jak więc w pełni zrozumieć ma ją zupełnie świeży
czytelnik? Tego niestety nie zdradzono.
Kolejne dwa zeszyty, z
których składa się zbiór, to już historia od której WITCHBLADE:
REDEMPTION vol. 1 tak naprawdę powinno się zacząć. Opowiada ona o
śledztwie Sary i Patricka Gleasona – zawodowo i prywatnie partnera
detektyw Pezzini, dotyczącym dzieci, które zaginęły w jednym z
okolicznych lasów. W samym jego środku znajduje się pewien zniszczony
most, który okaże się być kluczem do odpowiedzi na pytanie: co stało się
z zagubionymi? Nie jest to historia szczególnie oryginalna, ale dzięki
temu, że scenarzysta bardzo fajnie ukazał relację pomiędzy Sarą a
Patrickiem i zepchnął nieco Witchblade na drugi plan, czyta się ją
lekko, łatwo i co najważniejsze przyjemnie. Ogólnie podkreślić muszę
fakt, że osobiście najbardziej podobały mi się właśnie te fragmenty
WITCHBLADE: REDEMPTION vol. 1, w których sam artefakt pozostawał w
ukryciu. Być może rację miał Ron Marz, gdy w jednym z wywiadów
stwierdził, iż seria WITCHBLADE jest tak popularna, bo oprócz seksownej
superbohaterki, Sara Pezzini ma także ciekawy i skomplikowany charakter,
czego nie można powiedzieć o sporej rzeczy innych heroin.
Najwięcej
Witchblade w Witchblade zawiera druga połowa zbioru, na którą składa
się historia „Almost Human”. Na jej łamach Sara krzyżuje swoje drogi z
inną znaną bohaterką wydawnictwa Top Cow – Aphrodite IV. Jednocześnie
jest to ta część WITCHBLADE: REDEMPTION vol. 1, która najmniej przypadła
mi do gustu. Być może wynika to z faktu, że jest to bardzo typowy
team-up, jakich w amerykańskich komiksach można spotkać naprawdę ogromną
ilość. Bohaterki najpierw walczą ze sobą, potem znajdują nić
porozumienia i wspólnego wroga, przeciw któremu łączą siły. Zieeeew, to
już wszystko było. Mnóstwo akcji, wybuchów zderzyło się tu z zerową
ilością oryginalności i pewnym zawodem. Jako fan runu Rona Marza w serii
o przygodach Sary Pezzini wiem, że tego scenarzystę stać na znacznie
więcej.
W powyższych akapitach jest naprawdę sporo narzekania.
Mimo wszystko nie ocenię WITCHBLADE: REDEMPTION vol. 1 nisko, ponieważ
jest coś, co rekompensuje mi całe niezadowolenie związane ze
scenariuszem. Są to naturalnie nie-sa-mo-wi-te!! rysunki Stjepana
Sejica. To co wyczynia ten facet po prostu nie można inaczej określić.
Owszem, zawsze znajdą się zarzuty, że w jego ilustracjach jest zbyt dużo
obróbki komputerowej, ale mi zupełnie to nie przeszkadza. Dzięki temu
właśnie rysunki Sejica są niepowtarzalne. Oryginalny styl, świetnie
dobierane barwy, naprawdę nie ma najmniejszego powodu, do którego można
się o cokolwiek przyczepić.
Na plus WITCHBLADE: REDEMPTION vol. 1
zaliczyć trzeba także kolejne dwie rzeczy: niską, bo wynoszącą zaledwie
pięć dolarów, cenę oraz spora liczbę dodatków. Oprócz standardu w
postaci galerii okładek do poszczególnych zeszytów, dodano także krótki
preview zbioru DARKNESS: ACCURSED vol. 1 oraz kilkanaście stron, na
łamach których kilku twórców opisywało proces powstawania niektórych
wariantów okładek. Był to bardzo miły i ciekawy dodatek. Oby w kolejnych
zbiorach Top Cow także potrafiło czyś zaskoczyć.
WITCHBLADE:
REDEMPTION vol. 1 polecam przede wszystkim fanom postaci Sary Pezzini.
Nowi czytelnicy będą mieli tu spory problem z tym, by wstrzelić się w
fabularną ciągłość przygód Witchblade. Warto jednak zadać sobie pytanie:
czy wydatek rzędu 20 złotych na ten komiks naprawdę jest tak straszny,
by nawet nie spróbować? Ode mnie mocna czwórka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz