Koniec dubli za dwie recenzje.
Pierwszy zbiór przygód HAUNTA oceniłem bardzo nisko, dlatego też do
lektury drugiej ich odsłon zasiadałem z niemałą obawą. Wciąż bowiem
uważałem, że główny bohater serii to nic innego jak zwyczajna zrzynka z
pomysłów na inne postacie. Tymczasem zeszyty, które weszły w skład HAUNT
vol. 2 nie tylko zebrały bardzo dobre oceny na zagranicznych portalach,
ale także do ich rysowania zatrudniono Grega Capullo. To były aż dwa
powody ku temu, by jednak przyjrzeć się temu wydawnictwu. O dwa więcej,
niż przy okazji pierwszego zbioru.
HAUNT vol. 2 rozpoczyna się od
pojedynczej historii, na łamach której widzimy streszczenie całego
poprzedniego zbioru, tyle tylko, że widziane oczami Mirage – jednej z
drugoplanowych postaci. Następnie przechodzimy do sześciu rozdziałów,
które są już kontynuacją losów braci Kilgore – krwawą, dynamiczną, ale
jak się okazuje, faktycznie nieco lepsze od poprzedniej odsłony.
Przypomnę jeszcze, że seria HAUNT opowiada o dwóch braciach – Kurcie i
Danielu. Gdy ten pierwszy ginie, jego dusza zadomawia się w ciele brata.
Wspólnie tworzą ektoplazmatyczną istotę o pseudonimie Haunt, która jest
ich największą bronią w krucjacie, którą niedługo potem rozpoczęli.
Zemsta będzie krwawa, a my będziemy tego świadkami.
Nie ukrywam,
że gdy rozpoczynałem swoją przygodę z drugim tomem zbiorczym serii
HAUNT, byłem już z góry nastawiony na „nie”. Tymczasem okazuje się, że
znalazłem kilka momentów, w których naprawdę nie żałowałem pieniędzy
wydanych na ten komiks. Oczywiście wciąż nie ośmielę się nazwać HAUNT
vol. 2 pozycją godną polecenia, ale już na pewno zdatną do czytania. Ale
opiszmy to po kolei.
Zacznę może od warstwy graficznej, ponieważ
tu będę najmniej obiektywny. Uwielbiam prace Grega Capullo i jestem
przekonany, że gdyby narysował pojedynczy numer serii ARCHIE to też bym
się nim zachwycał. Styl, jaki artysta ten wypracował latami pracując dla
Image przy SPAWNIE, znacznie bardziej pasował do klimatu historii, w
jakiej porusza się HAUNT. Co prawda Capullo już w pierwszym tomie
udzielał się dość mocno, jednak dopiero teraz stał się pełnoprawnym
rysownikiem, zastępując nieco zagubionego Ryana Ottley’a (INVINCIBLE –
także dla Image). Różnica jest dostrzegalna gołym okiem, chociaż tak
naprawdę uważam że dopiero po swoim przejściu do DC, Capullo ponownie
rozwinął skrzydła. Artysta ten podniósł wartość warstwy graficznej w
HAUNT, ale nie było o to szczególnie trudno.
Tymczasem przejdźmy
do warstwy scenariuszowej, za którą odpowiadał Robert Kirkman. Wciąż
upierać będę się, że to najsłabszy komiks tego scenarzysty od ładnych
paru lat (zaznaczam: nie czytałem INFINITE), lecz HAUNT vol. 2 i tak
można określić mianem solidnego średniaka. Zawdzięcamy to głównie temu,
że... zbiór posiada znacznie większą ilość stron od swojego poprzednika.
Znalazło się tu znacznie więcej miejsca na rozwinięcie obu braci, ale
także nadano nieco charakteru postaciom dotąd drugoplanowym. Ponieważ
zrobiono to całkiem umiejętnie, ocena nieco podskoczyła. Dużo świeżości
wniosła zwłaszcza Mirage, która znacząco namieszała i rozruszała nieco
niemrawą początkowo serię.
Z drugie znowu strony, wciąż czekam na
to, by cokolwiek zrobiono z postacią żony zmarłego Kurta. Jej występy
to wciąż notoryczne płakanie, użalanie się nad sobą i wpadanie w
przerażenie, gdy odkrywa kolejne sekrety z życia swojej zmarłej połówki.
Nuda, nuda, przeraźliwa nuda, no i w końcu ileż można?
Podobnie
jak w przypadku pierwszego zbiorku, każde słowo poświęcone materiałom
dodatkowym w HAUNT vol. 2 to marnotrawienie czasu i miejsca, ponieważ
takowych zupełnie w komiksie nie ma. No, chyba że za dodatek uznamy
reklamę serii HAUNT oraz zachęcenie do kupna poprzedniego zbioru. Swoją
drogą sądzę, że jeśli ktoś sięgnął po drugą jego część, to najpewniej ma
także w swoich zasobach pierwszą. No ale kto tam jest w stanie
dokładnie stwierdzić, co siedzi w głowie przeciętnego Amerykanina.
Podsumowując,
HAUNT vol. 2 jest z pewnością komiksem lepszym od swojego poprzednika,
jednak wciąż jest to pozycja zaledwie średnia. Polecam ją osobom, które
należą do grona fanów Roberta Kirkmana, a także tym, którym podobał się
specyficzny klimat SPAWNA z rysunkami Grega Capullo. Reszta może poczuć
się zdecydowanie zawiedziona. Jeśli więc jeszcze nie poddaliście się po
lekturze pierwszej odsłony HAUNTA, polecam dokładnie i dwukrotnie, a
najlepiej trzykrotnie zastanowić się nad tym, czy nie lepiej wydać Wasze
ciężko zarobione pieniądze na coś tak średniego. Jest kilkanaście
znacznie lepszych komiksów w tej cenie, które warto zakupić i dołączyć
do Waszych kolekcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz