wtorek, 3 listopada 2015

Żywe Trupy #23: Z szeptu w krzyk (Robert Kirkman/Charlie Adlard)

Nie jestem pierwszą osobą, która podjęła się opiniowania najnowszego tomu ”Żywych Trupów”. Muszę uczciwie przyznać, że przeglądając i linkując na blogu pojawiaje się teksty przecierałem oczy ze zdumienia. Otóż autorzy tych recenzji niemal jednym głosem zgodnie stwierdzili, że ”Z szeptu w krzyk” jest tomem emocjonującym oraz chwalili Kirkmana za rzeczy, za które ja bym go najchętniej ochrzanił. Co zresztą zaraz zrobię. Tak, 23 tom serii ”Żywe Trupy” nie przypadł mi do gustu tak jak innym (co jednak nie znaczy że wcale) i zaraz spróbuję wybronić tę opinię.

Było to właściwie nieuniknione. Seria tworzona przez Roberta Kirkmana kilkukrotnie wyraźnie zaznaczała, że upływ czasu nie jest tu bez znaczenia. Wszyscy bohaterowie tej serii go czują i wydawało się całkiem logiczne, że koniec końców niektórzy bohaterowie, jeśli w międzyczasie nie zginą, będą musieli powoli schodzić na dalszy plan. 23 tom cyklu ”Żywe Trupy” jest chyba pierwszym w jego całej historii, w którym Rick Grimes tak naprawdę jest bardziej tłem niż głównym bohaterem, zaś na pierwszy plan zdecydowanie wysuwają się Maggie oraz Carl. Oboje są mocno powiązani z zaznaczonym we wcześniejszym tomie wątkiem ludzie w skórach zombie, lecz w mojej ocenie, nie wychodzi to dla obojga najlepiej.

Na początek Maggie. Postać ta wreszcie doczekała się ciekawego rozwinięcia i zyskała masę naprawdę fajnego charakteru. Przyznaję się szczerze, że wątpiłem iż kiedykolwiek będzie to możliwe, mając w pamięci związane z nią wątki z poprzednich tomów, gdy miedzy innymi dorobiła się skłonności samobójczych i generalnie była bardzo nudną postacią. Taką, za którą na pewno bym nie tęsknił, gdyby dostał kulkę czy zostałaby pożarta przez zombie. Dziś powiedzieć tego nie mogę, ponieważ to właśnie ona była dla mnie zdecydowanie najjaśniejszym elementem tego tomu ”Żywych Trupów”. Obecna Maggie – silna i zdecydowana, ale momentami wciąż nieco naiwna oraz zagubiona kobieta, bardzo dobrze sprawdziła się na pierwszym planie. Chociaż już poprzedni tom pokazał nowe realia, w których przyszło funkcjonować bohaterom, to jednak zastosowane przez Robert Kirkmana przesunięcie środka ciężkości na kobietę jest według mnie prawdziwym powiewem świeżości dla komiksu. Rick Grimes przez wiele tomów nie zmieniał się wcale lub też jego poglądy wywracały się do góry nogami na przestrzeni kilku stron. Maggie z kolei była budowana latami i trzymam mocno kciuki, by w kolejnych tomach nie okazało się, że był to jednorazowy wyskok.

Z drugiej strony jest jeszcze Carl. I tu się zaczynają schody. Bo o ile prezentowanie go jako brutala, który momentami wciąż jest nieprzyzwyczajony do życia w większej społeczności wyszło bardzo dobrze, o tyle już wikłanie go w trójkąt, a właściwie nawet i czworokąt miłosny wypadło już według mnie fatalnie. Ok, ma to pod pewnymi względami dużo sensu. Chłopak dorasta, hormony w nim buzują i po raz pierwszy od dłuższego czasu musi radzić sobie bez ojcowskiej rady. Niestety, Robert Kirkman poszedł w swoim stylu, czyli po krawędzi i poprowadził wątek Carla tak, że czytelnik ponownie zastanawia się czy chłopak po utracie oka aby na pewno nie ma zbyt mocno uszkodzonego mózgu. Albo wręcz gdzie właściwie go teraz ma <suchar niemal w samo południe>. Trudno jest mi emocjonować się losami postaci, która raz za razem podejmuje kretyńskie decyzje i ogólnie nie daje się polubić. Szkoda, bo poprzedni tom dawał nadzieje na to, że Carl wreszcie stanie się bardziej interesujący, dzięki jego niezwykłej relacji z Neganem.

No właśnie, Negan. W 23 tomie postać ta nie pojawia się nawet na moment. Z kolei grupa ocalonych, która dołączyli do Alexandrii w poprzednim tomie, w najnowszym jedynie siedzi i rozmawia z Andreą. Jeśli dodamy do tego fakt, że w kolejnej odsłonie serii ma rozwiązać się kwestia nieobecności Michonne, wychodzi na to, że Kirkman zostawia nas ze sporą ilością kwestii do rozwiązania. To moim zdaniem kolejna wada ”Z szeptu w krzyk” – marnowanie dopiero co zarysowanego potencjału niektórych wątków i zastępowanie go innymi, dla mnie niestety znacznie mniej ciekawymi.

Niczym nie zaskoczył Charlie Adlard. Co prawda wśród twórców warstwy graficznej od niedawna pojawia się także Stefano Gaudiano, nie czuję aby rysunkowo seria wykonała krok w jakimkolwiek kierunku. Jest dokładnie tak samo jak w przypadku poprzednich tomów. Oznacza to mnóstwo niekonsekwencji w rysunkach Adlarda wymieszanych z kadrami, które wyglądają naprawdę dobrze. Osoby regularnie czytające kolejne odsłony ”Żywych Trupów” nie odkryją tu w warstwie graficznej zupełnie nic nowego. Już Waszemu osądowi pozostawiam ocenę tego, czy jest to zaleta komiksu czy też jego wada.

Na szczęście nie zawodzi Taurus Media. Tom 23 ponownie kosztuje tyle co zawsze, więc na tyle okładki widzimy kwotę w wysokości 43zł. Oznacza to, że jeśli dobrze się przyczaicie, możecie dostać ten komiks nawet za +/- trzy dyszki. W zamian otrzymacie solidnie wydany tom z kredowym papierem, standardem zupełnie nie odbiegającym od poprzednich odsłon. Nie wiem czy jest to standard, ale posiadany przeze mnie egzemplarz jest odrobinę wyższy od poprzednich, dosłownie 1-2 milimetry. Mimo to, na półce jest to dostrzegalne i wiem, że są osoby które mogą uznać to za wielki minus. Naturalnie, w komiksie nie uświadczymy żadnych dodatków.

23 tom serii ”Żywe Trupy” nie przypadł mi do gustu tak jak poprzedni. Ewidentnie jednak widać, że Robert Kirkman ponownie zbiera siły na coś naprawdę dużego. I oby było to lepsze niż całość ”Z szeptu w krzyk”, którą to oceniam na 3/6

"Żywe Trupy #23: Z szeptu w krzyk" do kupienia w ATOM Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz