Nie jestem
pierwszą osobą, która podjęła się opiniowania najnowszego tomu ”Żywych
Trupów”. Muszę uczciwie przyznać, że przeglądając i linkując na blogu
pojawiaje się teksty przecierałem oczy ze zdumienia. Otóż autorzy tych recenzji
niemal jednym głosem zgodnie stwierdzili, że ”Z szeptu w krzyk” jest tomem
emocjonującym oraz chwalili Kirkmana za rzeczy, za które ja bym go najchętniej
ochrzanił. Co zresztą zaraz zrobię. Tak, 23 tom serii ”Żywe Trupy” nie
przypadł mi do gustu tak jak innym (co jednak nie znaczy że wcale) i zaraz
spróbuję wybronić tę opinię.
Było to
właściwie nieuniknione. Seria tworzona przez Roberta Kirkmana kilkukrotnie
wyraźnie zaznaczała, że upływ czasu nie jest tu bez znaczenia. Wszyscy
bohaterowie tej serii go czują i wydawało się całkiem logiczne, że koniec
końców niektórzy bohaterowie, jeśli w międzyczasie nie zginą, będą musieli
powoli schodzić na dalszy plan. 23 tom cyklu ”Żywe Trupy” jest chyba
pierwszym w jego całej historii, w którym Rick Grimes tak naprawdę jest
bardziej tłem niż głównym bohaterem, zaś na pierwszy plan zdecydowanie wysuwają
się Maggie oraz Carl. Oboje są mocno powiązani z zaznaczonym we wcześniejszym
tomie wątkiem ludzie w skórach zombie, lecz w mojej ocenie, nie wychodzi to dla
obojga najlepiej.
Na początek
Maggie. Postać ta wreszcie doczekała się ciekawego rozwinięcia i zyskała masę
naprawdę fajnego charakteru. Przyznaję się szczerze, że wątpiłem iż
kiedykolwiek będzie to możliwe, mając w pamięci związane z nią wątki z
poprzednich tomów, gdy miedzy innymi dorobiła się skłonności samobójczych i
generalnie była bardzo nudną postacią. Taką, za którą na pewno bym nie tęsknił,
gdyby dostał kulkę czy zostałaby pożarta przez zombie. Dziś powiedzieć tego nie
mogę, ponieważ to właśnie ona była dla mnie zdecydowanie najjaśniejszym
elementem tego tomu ”Żywych Trupów”. Obecna Maggie – silna i
zdecydowana, ale momentami wciąż nieco naiwna oraz zagubiona kobieta, bardzo
dobrze sprawdziła się na pierwszym planie. Chociaż już poprzedni tom pokazał nowe
realia, w których przyszło funkcjonować bohaterom, to jednak zastosowane przez
Robert Kirkmana przesunięcie środka ciężkości na kobietę jest według mnie
prawdziwym powiewem świeżości dla komiksu. Rick Grimes przez wiele tomów nie
zmieniał się wcale lub też jego poglądy wywracały się do góry nogami na
przestrzeni kilku stron. Maggie z kolei była budowana latami i trzymam mocno
kciuki, by w kolejnych tomach nie okazało się, że był to jednorazowy wyskok.
Z drugiej
strony jest jeszcze Carl. I tu się zaczynają schody. Bo o ile prezentowanie go
jako brutala, który momentami wciąż jest nieprzyzwyczajony do życia w większej
społeczności wyszło bardzo dobrze, o tyle już wikłanie go w trójkąt, a
właściwie nawet i czworokąt miłosny wypadło już według mnie fatalnie. Ok, ma to
pod pewnymi względami dużo sensu. Chłopak dorasta, hormony w nim buzują i po
raz pierwszy od dłuższego czasu musi radzić sobie bez ojcowskiej rady.
Niestety, Robert Kirkman poszedł w swoim stylu, czyli po krawędzi i poprowadził
wątek Carla tak, że czytelnik ponownie zastanawia się czy chłopak po utracie
oka aby na pewno nie ma zbyt mocno uszkodzonego mózgu. Albo wręcz gdzie
właściwie go teraz ma <suchar niemal w samo południe>. Trudno jest mi
emocjonować się losami postaci, która raz za razem podejmuje kretyńskie decyzje
i ogólnie nie daje się polubić. Szkoda, bo poprzedni tom dawał nadzieje na to,
że Carl wreszcie stanie się bardziej interesujący, dzięki jego niezwykłej
relacji z Neganem.
No właśnie,
Negan. W 23 tomie postać ta nie pojawia się nawet na moment. Z kolei grupa
ocalonych, która dołączyli do Alexandrii w poprzednim tomie, w najnowszym
jedynie siedzi i rozmawia z Andreą. Jeśli dodamy do tego fakt, że w kolejnej
odsłonie serii ma rozwiązać się kwestia nieobecności Michonne, wychodzi na to,
że Kirkman zostawia nas ze sporą ilością kwestii do rozwiązania. To moim
zdaniem kolejna wada ”Z szeptu w krzyk” – marnowanie dopiero co zarysowanego
potencjału niektórych wątków i zastępowanie go innymi, dla mnie niestety
znacznie mniej ciekawymi.
Niczym nie
zaskoczył Charlie Adlard. Co prawda wśród twórców warstwy graficznej od
niedawna pojawia się także Stefano Gaudiano, nie czuję aby rysunkowo seria
wykonała krok w jakimkolwiek kierunku. Jest dokładnie tak samo jak w przypadku
poprzednich tomów. Oznacza to mnóstwo niekonsekwencji w rysunkach Adlarda
wymieszanych z kadrami, które wyglądają naprawdę dobrze. Osoby regularnie
czytające kolejne odsłony ”Żywych Trupów” nie odkryją tu w warstwie
graficznej zupełnie nic nowego. Już Waszemu osądowi pozostawiam ocenę tego, czy
jest to zaleta komiksu czy też jego wada.
Na szczęście
nie zawodzi Taurus Media. Tom 23 ponownie kosztuje tyle co zawsze, więc na tyle
okładki widzimy kwotę w wysokości 43zł. Oznacza to, że jeśli dobrze się
przyczaicie, możecie dostać ten komiks nawet za +/- trzy dyszki. W zamian
otrzymacie solidnie wydany tom z kredowym papierem, standardem zupełnie nie
odbiegającym od poprzednich odsłon. Nie wiem czy jest to standard, ale
posiadany przeze mnie egzemplarz jest odrobinę wyższy od poprzednich, dosłownie
1-2 milimetry. Mimo to, na półce jest to dostrzegalne i wiem, że są osoby które
mogą uznać to za wielki minus. Naturalnie, w komiksie nie uświadczymy żadnych
dodatków.
23 tom
serii ”Żywe Trupy” nie przypadł mi do gustu tak jak poprzedni. Ewidentnie
jednak widać, że Robert Kirkman ponownie zbiera siły na coś naprawdę dużego. I oby
było to lepsze niż całość ”Z szeptu w krzyk”, którą to oceniam na 3/6
"Żywe Trupy #23: Z szeptu w krzyk" do kupienia w ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz