Halloween na
szczęście już dawno za nami, ale szukając komiksu do dzisiejszej odsłony ”Z
archiwum Image” pomyślałem, że może warto nawiązać do tego coraz bardziej
popularnego po za terenem USA dnia. Zwłaszcza, że całkiem niedawno wpadł mi w
ręce komiks od Image, który nawiązywał właśnie do Halloween. Jednocześnie należał
on do linii bardziej ekskluzywnych zeszytów od WildStormu, a więc przy okazji
mam także małe nawiązanie do poprzedniej, bardzo wśród Was popularnej, odsłony
tej rubryki.
Co roku z
okazji ostatniego dnia października wydawnictwa komiksowe przerzucają się bardziej
lub mniej udanymi pomysłami na sprzedanie czegoś, co nawiązywałoby do
Halloween. Oczywiście trend ten nie jest nowością i nie ominął swego czasu
także wydawnictwa Image. Szansę na zarobek zwietrzył chociażby Jim Lee, który
skrzyknął twórców pracujących w 1995 nad częścią z wydawanych przez WildStorm
komiksów. Efektem jest one-shot ”Wildstorm Chaber of Horrors”, który to
dzisiaj pokrótce opiszę.
Jak zapewne
zauważyliście, autorem wyżej widocznej okładki jest znany i przez niektórych
cały czas lubiany Simon Bisley. Nie ukrywam, że bardziej cenię go jako artystę niż
człowieka i wręcz wkurza mnie to, że organizatorzy MFKiG praktycznie co roku
sprowadzają go do Łodzi. Ale okładka bardzo mi się podoba, chociaż zarazem
trzeba wspomnieć, że jest bardzo myląca. Widzimy na niej bowiem postać Deathblowa
i jest to jedyny jego udział w tym komiksie. Co zatem znalazło się w środku? To
jest akurat całkiem interesujące.
Prace Trevora Scotta przypadły mi do gustu...
Otóż ”Wildstorm
Chaber of Horrors” ma dość nietypową konstrukcję. Zeszyt teoretycznie
opowiada jedną historię, ale tak naprawdę podzielony jest na cztery osobne rozdziały,
z których każdy powstał dzięki innemu duetowi twórców. Fabuła jest bardzo
prosta i oczywiście dzieje się podczas Halloween. Widzimy członków WildC.A.T.S.
podczas wieczornej kolacji, opowiadających sobie najbardziej przerażające
historie jakich byli świadkami. I tak oto widzimy jak Warblade walczył z
Daemonitami wyglądającymi jak zwłoki jego rodziców, dowiadujemy się iż Lord Emp
boi się pająków czy też tego jak wiedźma Tapestry... straszy dzieci. No cóż,
trudno tu napisać, by poszczególne opowiastki były oryginalne. Widać wyraźnie,
że twórcy podeszli do sprawy bardzo ulgowo, ponieważ żaden nie wysilił się na
przedstawienie kilkustronicowej historii, która aspirowałaby do miana czegoś
ponad ”odhaczyć, zapomnieć”. Paradoksalnie, ta najbardziej oryginalna, a więc
poświęcona postaci Tapestry, jest jednocześnie tą najsłabszą. Dlaczego? Otóż jeśli
wierzyć informacjom do jakich dotarłem podczas researchu, ”Wildstorm Chaber of
Horrors” jest komiksem bardzo mało istotnym dla ówczesnego uniwersum studia
WildStorm, ale jednak kanonicznym. I to, co z jednej strony zdecydowanie
wiązało ręce takim scenarzystom jak Ron Marz czy Jeff Mariotte, dla niejakiego
Merva okazało się okazją do przeprowadzenia lobotomii na całkiem fajnej
postaci.
Dla tych z
Was, którzy mało orientują się w historii WildCATS, krótkie wyjaśnienie. Tapestry
to postać bardzo istotna zarówno dla postaci Zealot jak i Lorda Empa. Kobieta pochodzi
z Ziemi, lecz zakres jej mocy był równy Kherańskim. Uchodziła za nieśmiertelna
wiedźmę. Nie tylko mocno dała się we znaki przybyszom z kosmosu nawiązując
sojusz z Daemonitami, ale także szantażem doprowadziła do tego, że Zealot na
100 lat stała się jej niewolnicą. Na łamach kanonicznego wówczas ”Wildstorm Chaber
of Horrors” została przedstawiona jako złoczyńca nieudolny do tego stopnia,
że jej złowieszczy plan udaremniony został przez dwoję przypadkowych dzieciaków.
Na deser widzimy scenę, w której odwiedza ona owy duet i obiecuje im, że będzie
ich straszyć przez najbliższe kilkanaście lat. No czad, po prostu czad. Swoją
drogą ciekawe czy edytor zatwierdzający tę historię stracił później prace?
Zaś ilustracje Jasona Johnsona już niekoniecznie
Jak już
wspomniałem, scenarzyści nie wysilili się zbytnio podczas pracy nad ”Wildstorm
Chaber of Horrors”. Czy to samo można powiedzieć o rysownikach? Tu jest
różnie. Oczywiście zeszyt cierpi na tę samą przypadłość co inne antologie, o
ile można tak nazwać tę pozycję. Mianowicie poziom rysowników jest bardzo różny.
Z jednej strony mamy bardzo przyjemne dla oka prace Toma Raney’a czy Trevora Scotta,
z drugiej zaś bardzo przeciętne ilustracje Berniego Wrightsona oraz Jasona
Johnsona. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę to, że ci rysownicy, którzy moim
zdaniem jakoś się wybronili, zilustrowali drugą i czwartą historię, wychodzi
nam prawdziwy miszmasz.
”Wildstorm
Chaber of Horrors” kosztował trzy i pół dolara, co w 1995 roku uchodziło za
kwotę niebywale wysoką jak za komiks. Przypomnę, że wówczas dominowały ceny
między 1,50 i 1,75 dolara. Co otrzymał czytelnik, który jednak zdecydował się sięgnąć
po ten komiks? Nieco ponad 40 stron... wszystkiego. Mamy tu więc oczywiście
poszczególne rozdziały bardzo średniego komiksu, całą kupę reklam i jeden
standardowy, chociaż wcale nie wyglądający źle pin-up autorstwa Arona
Wiesenfelda. Możecie zobaczyć go poniżej. Przyznacie sami, że trudno znaleźć tu jakiekolwiek uzasadnienie
dla decyzji o kupieniu ”Wildstorm Chaber of Horrors”.
No chyba,
że znajdziecie go gdzieś w pudle z napisem ”3zł/sztuka”, dokładnie tak jak ja. Ocena
pewnie nikogo nie zdziwi i wyniesie 2/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz