Mam wiele
wad, wiecie o tym. Do tego zestawu dorzucę jeszcze to, że momentami wychodzi ze
mnie komiksowy pseudo-pedant. Drugi tom cyklu ”Copperhead”, który jest
przedmiotem dzisiejszego tekstu, już na wstępie zrobił sporo, bym odpowiednio
podenerwowany siadał do pisania. Czy jednak wpłynęło to znacząco na mój osąd?
No cóż, tego dowiecie się klikając w rozwinięcie posta.
Z reguły o
formie wydania komiksu piszę na sam koniec swoich recenzji. Dziś jednak zrobię
inaczej, by wyjaśnić od razu ten być może nieco tajemniczy wstęp. Otóż są takie
rzeczy w wydawaniu komiksów, które bardzo mnie irytują. Z tego co mi wiadomo,
zresztą nie tylko mnie. Chodzi o brak konsekwencji przy publikacji. Nie
cierpię, gdy grzbiet kolejnego tomu danej serii ma inną czcionkę od poprzedniego.
Tymczasem to właśnie przydarzyło się drugiemu tomowi ”Copperhead” i na
półce wygląda to najzwyczajniej w świecie źle. Nie lubię też i kompletnie nie
rozumiem tego, dlaczego komiks ten nie ma żadnego podtytułu, chociaż pierwszy
tom go miał. Ok, ten co prawda nie był widoczny na okładce, ale w każdym opisie
znajdziecie dodane do tytułu ”A New Sheriff In Town”. Dlaczego więc do cholery
drugi tom tego już nie ma? Nie wiem, ale kłuje mnie to w oczy strasznie, jak
zresztą sami widzicie.
Chociaż
pewnie zabrzmi to zabawnie, te teoretycznie małe pierdółki sprawiły, że do
pisania niniejszego tekstu postanowiłem usiąść dzień później niż planowałem.
Wiecie, oczyszczenie się ze złych emocji i takie tam :) Bo widzicie, gdybym od
razu zaczął pisać, pewnie dużo bardziej skupiałbym się na tym co mnie
podenerwowało i w konsekwencji niesprawiedliwie ocenić tak naprawdę bardzo
dobry komiks. ”Copperhead” w drugim tomie nie tylko nic nie straciło ze
swojego uroku, ale wręcz go wzmocniło. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami
obu twórców, drugi tom dużo mocniej skupia się na postaci Boo. Zastępca Clary
Bronson nie tylko otrzymuje interesująca propozycję, która może uczynić go nowym
szeryfem, ale także wpada po uczy w kłopoty, gdy napotyka osoby, którym jego
szefowa wcześniej nadepnęła na odciski. Kolejny weekend w miasteczku Copperhead
zmienia się w cykl walk, strzelanin i pościgów, z których nie wszyscy wyjdą
cało.
Ilekroć widzę
pytanie o serię ”Copperhead”, ktoś wskazuje na jej pewne podobieństwa do
serialu ”Firefly”. No cóż, trudno nie uznać tych racji, lecz ci z Was, którzy
znali tę właśnie produkcję, wiedzą jakie miała liczne zalety. Komiks autorstwa
Jay’a Faerbera oraz Scotta Godlewskiego faktycznie nawet nie kryje się ze
swoimi inspiracjami tym dziełem, ale zarazem obaj twórcy potrafili wykorzystać
wszystko to, co było w nim najlepsze. Mamy więc ciekawie skonstruowany oraz
ładnie zaprezentowany świat, klimat rodem z westernu z dużą domieszką sci-fi, a
także intrygujących oraz dobrze przedstawionych bohaterów. Przy lekturze
pierwszego tomu można było czuć pewien niedosyt, ponieważ fabuła tak mocno
skupiła się na szeryf Bronson, że reszta jej towarzyszy trochę przy niej niknęła.
W przypadku dziś opisywanego komiksu, nic takiego nie ma miejsca. Praktycznie
każdy – za wyjątkiem młodego Zeke, lecz akurat z tego nie czynię wady –
otrzymał swoje pięć minut. Scenarzyście udało się jednocześnie niemal każdym
zaintrygować. Właściwie tylko ten teoretycznie główny zły jakoś mnie nie porwał.
Jest taki dość mocno oklepany, konstrukcja tej postaci niczym nie zaskakuje, a
przede wszystkim – nie potrafiłem nawet przez moment uwierzyć w to, że jest on
jakimś realnym zagrożeniem dla głównych bohaterów. Z drugiej jednak strony,
bardzo fajnie czytało mi się komiks, w którym teoretyczny główny zły od samego
początku jest na straconej pozycji, tylko jeszcze o tym nie wie. Cieszy także fakt
rozwijania wątków pobocznych w sposób intrygujący i zachęcający do czekania na
kolejne odsłony komiksu.
Cały czas
jestem także pod wrażeniem kreacji świata przedstawionego na łamach ”Copperhead”.
Chociaż zapewne głównym architektem jest tu Faerber, nie potrafię nie docenić
wysiłków Scotta Godlewskiego. Przede wszystkim muszę trochę go usprawiedliwić. Kolejne
numery składające się na ten tom wychodziły z pewnymi opóźnieniami. Po lekturze
wydaje mi się, że wiem dlaczego. Godlewski zdecydowanie poprawił się względem
premierowej odsłony ”Copperhead”. Nie tylko postacie są jeszcze bardziej
szczegółowe i pomysłowo wykonane, ale tym razem rysownik dużo większa uwagę
przyłożył do tego, na co nieco narzekałem w poprzedniej recenzji. Mianowicie pisałem
wówczas, że Godlewski drugi plan często pomija. Tym razem zostało to poprawione
i zapewne zabierało czas znacznie bardziej niż powinno, co może tłumaczyć
wspomniane opóźnienia. Niezmienny pozostał fakt, że rysownik świetnie odnajduje
się w mieszance westernu i sci-fi, nadając serii idealnie dopasowany do niej
klimat.
Dodatkowy plus
na konto Godlewskiego idzie za... dodatki. drugi tom ”Copperhead”
zawiera łącznie dwanaście stron bonusowych materiałów. Nie jest to może za
dużo, ale są to w całości popisy tego bardzo utalentowanego artysty. Zapewniam Was,
że już dawno tak długo nie wpatrywałem się w zaledwie tuzin stron. Godlewski lada
moment pojawi się jako artysta jednego z komiksów zapowiedzianych przez DC Vertigo i mam dużą nadzieję, że także i tam będzie mógł rozwinąć skrzydła tak, jak na
to zasługuje.
Nie powiem,
by drugi tom ”Copperhead” zachwycił mnie bardziej niż pierwszy. Pod wieloma
względami jest faktycznie lepszy od premierowej odsłony serii, ale jednak
tamten czytałem z jakby większymi wypiekami na twarzy. Dziś opisywany komiks
jest jakby bardziej przewidywalny i z nieco gorszym przeciwnikiem głównych
bohaterów. Z drugiej strony ich rozwój, wątki poboczne oraz prace Scotta
Godlewskiego są na tyle dobre, że podtrzymam poprzednią ocenę, która wynosiła 4+/6.
"Copperhead vol. 2" do kupienia w ATOM Comics
"Copperhead vol. 2" do kupienia w ATOM Comics
Godlewski będzie rysował nie dla Marvela (przynajmniej nie teraz), ale... Vertigo to też ten kaliber ;)
OdpowiedzUsuń