poniedziałek, 18 maja 2015

Rat Queens #2: Dalekosiężne macki N'rygotha (Kurtis J. Wiebe/Roc Upchurch/Stjepan Sejic)

Czternaście długich miesięcy czekać musieli fani niebywale ciepło przyjętej serii ”Rat Queens” na drugie wydanie zbiorcze tego tytułu. W międzyczasie jedno zamieszanie było zastępowane drugim. Być może nie wszyscy z Was wiedzą, że po wydaniu ósmego zeszytu nastąpiła zmiana rysownika, spowodowana oskarżeniami wobec Roca Upchurcha o przemoc domową. Z czasem jednak znaleziono dla niego zastępstwo i seria ruszyła dalej. Czas ocenić czy wszystkie te trzęsienia ziemi sprawiły, że przygody żeńskiej ekipy demolująco-imprezującej czyta się z mniejszą przyjemnością niż dotychczas.

Mieszkańcy Palisady liżą rany po niedawnym starciu. Dla członkiń Rat Queens nie oznacza to nic innego jak mnóstwo imprezowania, picia i łóżkowych igraszek. Ku swojemu własnemu zdziwieniu, dziewczyny po ostatnich wyczynach zaczynają być traktowane jako bohaterki i nawet otrzymują zadanie od samego burmistrza miasteczka. Nie wiedzą jeszcze, że z pozoru łatwe zadanie przywoła mnóstwo wspomnień oraz osób z przeszłości. Tymczasem Sawyer rozpoczyna pewne śledztwo, które sprowadzi kolejne zagrożenie na życie jego oraz wszystkich mieszkańców Palisady.

Trudno nie oceniać drugiego tomu ”Rat Queens” przez pryzmat tego, co działo się z tym tytułem przez ostatni rok. Wielokrotne przesunięcia dat wydań kolejnych numerów, zmiany okładek poszczególnych zeszytów i ogólnie duża ilość zamieszań wszelakich sprawiała, że gdy w końcu dostałem komiks ten w swoje ręce, do lektury zasiadłem nie z ekscytacją, a z obawami. Rzadko bowiem zdarza się, by po tylu przejściach dany tytuł był w stanie utrzymać swój poziom. Zwłaszcza, że swój sukces ”Rat Queens” zawdzięcza nie tylko oryginalnemu scenariuszowi, ale chyba w równej mierze bardzo charakterystycznym rysunkom Upchurcha, którego mniej więcej w połowie tomu zastępuje Sejic. Na temat rysunków wypowiem się nieco później, ponieważ trudno nie zacząć od bardzo wyraźnych wysiłków scenarzysty, by czytelnik nie odczuł zbyt mocno, że z serią tą przez jakiś czas było niezbyt dobrze.

Kurtis J. Wiebe dał radę. Jako że po prostu nie da się nie pisać o drugim tomie ”Rat Queens” przez pryzmat części Upchurcha i części Sejica, trzeba po prostu śmiało napisać, że ci z Was, którzy pokochali ten tytuł przede wszystkim za świetną, zabawną i luźną fabułę, z całą pewnością się nie zawiodą. Recenzowany dzisiaj komiks nic nie stracił z tego, czym zdobył moje serce za pierwszym razem. Fabuła jest konsekwentnie prowadzona, potrafi wciągnąć i nierzadko zaskoczyć, a przy tym nie ma większych dziur w scenariuszu. Chociaż zagrożenie w tym tomie jest chyba nawet większe niż w pierwszym, pojawiają się chyba wszystkie postacie drugoplanowe i potrafią mocno zapaść w pamięć, największą zaletą ”Rat Queens #2” i tak pozostają Dee, Betty, Hannah oraz Violet. Tak, członkinie tytułowej grupy bohaterek nie tylko nic nie tracą ze swojego niepowtarzalnego charakteru oraz... nazwijmy to uroku. Kurtis J. Wiebe nie serwuje nam jednak dwa razy tego samego dania i w drugim tomie właściwie każda z kobiet ma swoje pięć minut, które znacząco rozbudowują to, co już wiemy na ich temat.

Jest też i humor, który stał się jednym ze znaków rozpoznawczych ”Rat Queens”. Właściwie na każdej stronie znajduje się sporo przekleństw czy seksualnych aluzji, jednakże pomimo ogromnej ilości jednego i drugiego, scenarzysta konstruuje dialogi z takim wyczuciem, że jeśli tylko czytelnik nie jest potężnym ponurakiem, prędzej czy później po prostu musi zacząć się śmiać. W czasach gdy o seksizm można zostać posądzonym właściwie z powodu czegokolwiek, Wiebe niejako śmieje się w twarz wszystkim ”wojownikom”, tworząc komiks o kobietach które najchętniej tylko by piły alkohol i uprawiały seks, jednocześnie nie obrażający nikogo, czytany oraz chwalony przez mnóstwo kobiet i nawet zdobywający nagrody pokroju GLAAD Awards (czytaj: bardzo gay-friendly).

Tak więc scenarzysta nawet przez moment nie dał pomyśleć czytelnikowi, że wspominane już przeze mnie zamieszania wpłynęły jakoś negatywnie na ”Rat Queens #2”. Roc Upchurch także. Trzy zeszyty, które jeszcze zdążył narysować to pełen popis tego, do czego zdążył nas już przyzwyczaić w pierwszym tomie. Odpowiadając za całość warstwy graficznej wykazuje się nie tylko idealnie pasującym do przedstawionej historii stylem rysunków, ale także świetnie dobierał on kolory, którymi nierzadko wyraźnie akcentował to, co jest na danym kadrze najważniejsze. Swoją świetną pracę zakończył niestety na zeszycie ósmym, a po nim nastał czas Stjepana Sejica. I zaczęły się schody.

Chorwat zaczynając pracę nad ”Death Vigil” bardzo mocno zmienił swój styl rysowania. Nie podoba mi się on tak bardzo, ponieważ wygląda znacznie biedniej oraz właściwie już na pierwszy rzut oka widać wszelakie niedociągnięcia. I tak właśnie jest w drugim tomie ”Rat Queens”, gdzie część plansz autorstwa Sejica po prostu wygląda tak, jakby miał kwadrans na wysłanie jej do druku, więc bardzo mocno się spieszył. Gołym okiem widać, że wymiana Upchurcha na Sejica poskutkowała znacznym obniżeniem jakości warstwy graficznej, ale to nie wszystko. Cały pierwszy tom cyklu jak tylko mógł unikał pokazywania dosłownej nagości, co uważałem za całkiem fajną rzecz. W drugim tomie już tego nie ma. Roc Upchurch co prawda to i owo starał się tuszować, Sejic potrzebował raptem siedmiu stron by pokazać nam kompletnie nagą Hannah, później zresztą wrócił do tego, tworząc nieco mniej dosłowny kadr, ale za to zajmujący blisko połowę danej strony. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że lubiący rysować seksowne kobiety Sejic jakoś wymusił pojawienie się tych kadrów na scenarzyście. Nie podoba mi się to, a logicznie rzecz biorąc, skoro w pierwszym tomie nie było niemal nic, w drugim już coś, to w trzecim może być kompletna jazda.

Czas napisać parę słów o jakości wydania ”Rat Queens  #2”. Jeśli chodzi o oryginał, to podobnie jak pierwszy tom, tak i ten przyszedł do mnie pofalowany, co chyba ostatecznie obala moją teorię o tym, że wówczas miałem po prostu pecha. Z reguły komiksy od Shadowline wydane są bardzo przyjemnie, ale nie ten. To co można było jeszcze przełknąć za dziesięć dolarów, w sytuacji gdy komiks kosztuje ich już piętnaście jakoś trudniej wybaczyć. Tego problemu zupełnie nie ma w przypadku wydania od Non Stop Comics, które konsekwentnie udowadnia, że w tej kategorii radzi sobie wyśmienicie. Niezależnie od posiadanej wersji nie otrzymacie zbyt wielu dodatków, które ograniczają się do kilku próbnych szkiców Sejica, dwóch niewykorzystanych grafik Upchurcha oraz dokładnie takiej samej ilości wariantowych okładek.

Ech... gdyby tylko Upchurch nie zachowywał się jak skończona szuja i narysował całość tomu, komiks zapewne byłby idealny. Niestety, Sejic w mojej ocenie znacznie obniżył jakość warstwy graficznej i chociaż scenariuszowo drugi tom ”Rat Queens #2” nadal stoi na stosunkowo wysokim poziomie, to jednak końcowa ocena nie może być taka sama jak premierowej odsłony cyklu.

"Rat Queens #2: Dalekosiężne macki N'rygotha" do kupienia w Non Stop Comics

1 komentarz:

  1. no własnie niewiem co stało sie Sejicowi ale jego styl zubożał mam wszytsko jego z Top Cow min witchblade itp i sa kozackie od któregoś nr Aphrodite IX aczól jakieś dziwne akcje:/szkoda....

    OdpowiedzUsuń