Komiks oryginalnie opublikowano jako "The Walking Dead vol. 21: All Out War part 2". Recenzja jest oparta na wydaniu Taurus Media.
Zastanawiałem się przez dłuższy moment jak rozpocząć recenzję dwudziestego pierwszego już tomu ”Żywych Trupów”. Do głowy cały czas przychodził mi strasznie oklepany już suchar i aż mnie korciło, by napisać że ”w tym komiksie trup ściele się gęsto (hue hue hue)”. Tyle tylko, że wtedy skłamałbym okrutnie, więc koniec końców napiszę tak: z dużej wojny mały deszcz.
Zastanawiałem się przez dłuższy moment jak rozpocząć recenzję dwudziestego pierwszego już tomu ”Żywych Trupów”. Do głowy cały czas przychodził mi strasznie oklepany już suchar i aż mnie korciło, by napisać że ”w tym komiksie trup ściele się gęsto (hue hue hue)”. Tyle tylko, że wtedy skłamałbym okrutnie, więc koniec końców napiszę tak: z dużej wojny mały deszcz.
Poprzedni
tom zakończył się ogłoszeniem przez Negana zwycięstwa w walce z połączonymi
siłami kilku osad zamieszkałych przez ocalałych. I faktycznie, wiele wskazywało
na to, że Rick Grimes i jego sojusznicy się już nie podniosą. Dobra, serio, czy
ktoś w to w ogóle uwierzył? Jak można było się tego spodziewać, po krótkim
lizaniu ran konflikt wraca na właściwe tory i prowadzi tylko do jednego:
nieuchronnej bezpośredniej konfrontacji pomiędzy Rickiem i Neganem. Niby wielka
wojna, a i tak zakończyć się musi klasycznym okładaniem się po gębach dwóch
kogutów. Chociaż... to nie jego do końca prawda, ale o tym za chwilę.
Podczas
lektury dwudziestego pierwszego tomu kilkukrotnie łapałem się na tym, że komiks
nie wciągnął mnie na tyle, bym w trakcie jego czytania nie odpływał myślami w
innych kierunkach. Zastanawiałem się na przykład, jakie kolejne zagrożenie
rzuci pod nogi Rickowi Grimesowi scenarzysta, gdy ten już załatwi Negana. I
właśnie to uświadomiło mi pewien podstawowy zarzut wobec tego komiksu: tu zupełnie
nie czuć zagrożenia. Właściwie już po dwóch z sześciu zeszytów tego tomu jak na
tacy było podane, że dzierżący Lucille czarny charakter nie ma szans na
zwycięstwo. Dlaczego? Bo tym razem Robert Kirkman nie zatajał przed
czytelnikami większości faktów. Wiadomo było od dłuższego czasu, że Rick mając
”agenta” w szeregach Negana, który od dziewiętnastego tomu nie doczekał się
jeszcze swoich pięciu minut, w pewnym momencie musi wyciągnąć tego asa z
rękawa. I nawet nie jest to specjalny spoiler. Nie wiem czym trzeba było się
wykazać, by tego nie dostrzec.
Gdy mamy
już tę oczywistość na oku, właściwie cały tom spędzamy na oczekiwaniu na
nieuniknione. Trzeba przyznać, że scenarzysta naprawdę mocno się gimnastykuje,
by chociaż trochę zasiać niepewność wśród czytelników. Dotyczy to jednak przede
wszystkim postaci z drugiego planu i powtórzę to, co napisałem przy okazji recenzji
poprzedniego tomu: mamy tu całkiem sporo zgonów, ale konia z rzędem temu, kto
potrafiłby wymienić z imienia chociaż połowę spośród postaci, które giną w tym
tomie. Brakuje tu spektakularnych zwrotów akcji, pierwszoplanowych zgonów czy
czegokolwiek, co mogłoby jakoś mocniej rozbudzić czytelnika. Powoli, chociaż
otoczeni strzałami i wybuchami, zmierzamy do nieuniknionego finału. A ten, o
dziwo, jest naprawdę mocny.
Tak, tak,
finał nie wynagradza może wszystkiego, lecz z pewnością bardzo dużo. Gdy
wreszcie dochodzimy do ostatecznego pojedynku Ricka z Neganem pojawia się to,
na co czekałem od samego początku – niespodziewany zwrot akcji. Taki dłuższy,
mający blisko trzydzieści stron. Nie chcę spolerować i tego nie zrobię,
niemniej osobiście uważam, że to o czym wspominam wyszło scenarzyście bardzo
dobrze: przekonująco, niespodziewanie i z ogromnym potencjałem na przyszłe
historie. Tu jednak rodzi się kolejne ”ale”.
Ale czy
naprawdę trzeba było ”Wojnę totalną” tak niemiłosiernie rozciągać? Dwanaście
numerów tej historii Kirkman spokojnie mógł skompresować do ośmiu i zawrzeć w
jednym, grubszym tomie. Jestem absolutnie przekonany, że wyszłoby to na dobre
tej historii. Mielizn jest tu mnóstwo, wątków które kompletnie mnie nie ruszyły
nawet jeszcze więcej i oprócz wspomnianej już końcówki, tylko rysunki Charliego
Adlarda zasługują na pochwałę.
Rysownik
ten nie przestaje mnie zadziwiać od pewnego czasu. Wiem doskonale, że tuzin zeszytów
na jakie składała się ”Wojna totalna” stworzył w osiem miesięcy i nijak nie
odbiło się to na jego kresce. Ta nadal nie jest wolna od wszelkiego typu, charakterystycznych
dla tego twórcy wpadek, ale zarazem nie różni się właściwie niczym od
dotychczasowego dorobku. Nierzadko widać jak na dłoni przypadki, gdy
rysownikowi się śpieszyło. Nie tym razem, Adlard spokojnie podjął wyzwanie i mu
podołał. Za to dodatkowy punkcik do oceny.
Taurus
oczywiście nie zawiódł i przygotował bardzo dobrze wydany produkt, który
niezmiennie kosztuje 43zł (minus rabaty). Dodatków nie ma co szukać, ale to już
absolutny standard.
Podsumowując,
końcówka dała nadzieję. Nie zmienia to faktu, że ”Wojna totalna” jako całość
jest ogromnym zawodem. Drugi tom tej historii chyba nawet bardziej, dlatego też
nie może liczyć na zbyt wysoka ocenę. Ta wyniesie 3-/6
"Żywe Trupy #21: Wojna totalna część druga" do kupienia w ATOM Comics.
"Żywe Trupy #21: Wojna totalna część druga" do kupienia w ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz