niedziela, 3 maja 2015

Żywe Trupy #21: Wojna totalna część druga (Robert Kirkman/Charlie Adlard)

Komiks oryginalnie opublikowano jako "The Walking Dead vol. 21: All Out War part 2". Recenzja jest oparta na wydaniu Taurus Media.

Zastanawiałem się przez dłuższy moment jak rozpocząć recenzję dwudziestego pierwszego już tomu ”Żywych Trupów”. Do głowy cały czas przychodził mi strasznie oklepany już suchar i aż mnie korciło, by napisać że ”w tym komiksie trup ściele się gęsto (hue hue hue)”. Tyle tylko, że wtedy skłamałbym okrutnie, więc koniec końców napiszę tak: z dużej wojny mały deszcz.

Poprzedni tom zakończył się ogłoszeniem przez Negana zwycięstwa w walce z połączonymi siłami kilku osad zamieszkałych przez ocalałych. I faktycznie, wiele wskazywało na to, że Rick Grimes i jego sojusznicy się już nie podniosą. Dobra, serio, czy ktoś w to w ogóle uwierzył? Jak można było się tego spodziewać, po krótkim lizaniu ran konflikt wraca na właściwe tory i prowadzi tylko do jednego: nieuchronnej bezpośredniej konfrontacji pomiędzy Rickiem i Neganem. Niby wielka wojna, a i tak zakończyć się musi klasycznym okładaniem się po gębach dwóch kogutów. Chociaż... to nie jego do końca prawda, ale o tym za chwilę.

Podczas lektury dwudziestego pierwszego tomu kilkukrotnie łapałem się na tym, że komiks nie wciągnął mnie na tyle, bym w trakcie jego czytania nie odpływał myślami w innych kierunkach. Zastanawiałem się na przykład, jakie kolejne zagrożenie rzuci pod nogi Rickowi Grimesowi scenarzysta, gdy ten już załatwi Negana. I właśnie to uświadomiło mi pewien podstawowy zarzut wobec tego komiksu: tu zupełnie nie czuć zagrożenia. Właściwie już po dwóch z sześciu zeszytów tego tomu jak na tacy było podane, że dzierżący Lucille czarny charakter nie ma szans na zwycięstwo. Dlaczego? Bo tym razem Robert Kirkman nie zatajał przed czytelnikami większości faktów. Wiadomo było od dłuższego czasu, że Rick mając ”agenta” w szeregach Negana, który od dziewiętnastego tomu nie doczekał się jeszcze swoich pięciu minut, w pewnym momencie musi wyciągnąć tego asa z rękawa. I nawet nie jest to specjalny spoiler. Nie wiem czym trzeba było się wykazać, by tego nie dostrzec.

Gdy mamy już tę oczywistość na oku, właściwie cały tom spędzamy na oczekiwaniu na nieuniknione. Trzeba przyznać, że scenarzysta naprawdę mocno się gimnastykuje, by chociaż trochę zasiać niepewność wśród czytelników. Dotyczy to jednak przede wszystkim postaci z drugiego planu i powtórzę to, co napisałem przy okazji recenzji poprzedniego tomu: mamy tu całkiem sporo zgonów, ale konia z rzędem temu, kto potrafiłby wymienić z imienia chociaż połowę spośród postaci, które giną w tym tomie. Brakuje tu spektakularnych zwrotów akcji, pierwszoplanowych zgonów czy czegokolwiek, co mogłoby jakoś mocniej rozbudzić czytelnika. Powoli, chociaż otoczeni strzałami i wybuchami, zmierzamy do nieuniknionego finału. A ten, o dziwo, jest naprawdę mocny.

Tak, tak, finał nie wynagradza może wszystkiego, lecz z pewnością bardzo dużo. Gdy wreszcie dochodzimy do ostatecznego pojedynku Ricka z Neganem pojawia się to, na co czekałem od samego początku – niespodziewany zwrot akcji. Taki dłuższy, mający blisko trzydzieści stron. Nie chcę spolerować i tego nie zrobię, niemniej osobiście uważam, że to o czym wspominam wyszło scenarzyście bardzo dobrze: przekonująco, niespodziewanie i z ogromnym potencjałem na przyszłe historie. Tu jednak rodzi się kolejne ”ale”.

Ale czy naprawdę trzeba było ”Wojnę totalną” tak niemiłosiernie rozciągać? Dwanaście numerów tej historii Kirkman spokojnie mógł skompresować do ośmiu i zawrzeć w jednym, grubszym tomie. Jestem absolutnie przekonany, że wyszłoby to na dobre tej historii. Mielizn jest tu mnóstwo, wątków które kompletnie mnie nie ruszyły nawet jeszcze więcej i oprócz wspomnianej już końcówki, tylko rysunki Charliego Adlarda zasługują na pochwałę.

Rysownik ten nie przestaje mnie zadziwiać od pewnego czasu. Wiem doskonale, że tuzin zeszytów na jakie składała się ”Wojna totalna” stworzył w osiem miesięcy i nijak nie odbiło się to na jego kresce. Ta nadal nie jest wolna od wszelkiego typu, charakterystycznych dla tego twórcy wpadek, ale zarazem nie różni się właściwie niczym od dotychczasowego dorobku. Nierzadko widać jak na dłoni przypadki, gdy rysownikowi się śpieszyło. Nie tym razem, Adlard spokojnie podjął wyzwanie i mu podołał. Za to dodatkowy punkcik do oceny.

Taurus oczywiście nie zawiódł i przygotował bardzo dobrze wydany produkt, który niezmiennie kosztuje 43zł (minus rabaty). Dodatków nie ma co szukać, ale to już absolutny standard.

Podsumowując, końcówka dała nadzieję. Nie zmienia to faktu, że ”Wojna totalna” jako całość jest ogromnym zawodem. Drugi tom tej historii chyba nawet bardziej, dlatego też nie może liczyć na zbyt wysoka ocenę. Ta wyniesie 3-/6

"Żywe Trupy #21: Wojna totalna część druga" do kupienia w ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz