Dziś kolejny
przykład na to, że czasami można wyszukać na Allegro coś w bardzo dobrej cenie.
Za wydany w połowie 1992 roku i będący w bardzo dobrym stanie, absolutnie
pierwszy numer solowych przygód ”Savage Dragona” kupiłem za 5zł. W pakiecie
między innymi z opisywanym niedawno ”Darkchylde”, które było... ech,
szkoda do tego wracać. Na szczęście premierowa odsłona losów ”zielonego gościa
z grzebieniem na głowie” jest o kilka klas lepsza, chociaż i tak stoi daleko w
tyle za czasami swojej największej świetności. Nie zmienia to na szczęście
faktu, że komiks nadal spokojnie można polecić jako sympatyczna lekturę z
zadatkami na bycie czymś znacznie lepszym.
Już sam
początek komiksu zapowiada coś nietypowego. Oto bowiem jesteśmy świadkami
bijatyki dwójki złoczyńców z policjantem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby
nie to że ma on zielona skórę i definitywnie nie jest człowiekiem. Następnie poznajemy
wstępny origin Dragona. Dowiadujemy się jak znalazł się wśród ludzi i co
doprowadziło do tego, że został policjantem. Słowem, jest to typowy pierwszy
numer. Ale zarazem ma to coś, co powinien mieć tego typu komiks.
”Savage
Dragon”, w odróżnieniu od niemal wszystkich dotychczas przerabianych przeze
mnie komiksów z wczesnego Image, nie ma tego przysłowiowego kija w wiadomym
miejscu. Podobne było jeszcze ”Freak Force”, ale to w końcu spin-off
dzisiaj recenzowanej pozycji, więc się nie liczy :) Co prawda Erik Larsen
dopasowuje swoje dzieło do trendów wczesnego Image, ale trudno nie zauważyć, że
robi to z poczuciem humoru i sporym dystansem. Mamy więc głównego bohatera,
którego mięśnie mają mięśnie, przy pasie dzierży ogromna spluwę i ogólnie jest
dość ”extreme”. Zresztą, co tu dużo pisać, zobaczcie sami:
Zarazem jednak
nie jest to ten typ bohatera, który nawet śmiejąc się z dowcipu ma poważną lub
groźną minę. Łukasz Mazur – największy fan postaci Savage Dragona oraz twórca
bloga ”Larsenofilia” – wielokrotnie podkreślał coś, z czym trudno się nie
zgodzić. Mianowicie to, że chociaż główny bohater komiksu człowiekiem nie jest,
to zdecydowanie posiada najbardziej ludzki charakter nie tylko spośród bohaterów
wczesnego Image. Sądzę że wielu trykociarzy z Marvela i DC może mu jedynie pozazdrościć
rozbudowanej osobowości.
Już w
pierwszym numerze tej miniserii (tak, to nie pomyłka. Vol. 1 liczy trzy numery,
a do dziś publikowana seria to vol.2) Erikowi Arsenowi udaje się nakreślić
sporo z tej wycinki uniwersum Image, które należy do niego. Tu jednak nie mogę
napisać, by było jakoś bardzo interesujące. Pojawia się kilkoro postaci z
których część wygląda dość interesująco, ale oprócz tego że są, nie dowiadujemy
się o nich niczego konkretnego. Warto jednak dać im szanse, ponieważ w
kolejnych zeszytach, a zwłaszcza w drugim woluminie znaczna ich część otrzymuje
swoje pięć minut i okazuje się, że mają sporo do zaoferowania.
Całość została
nie tylko napisana, ale także narysowana przez Larsena. To, co potrafi zaboleć,
to widok tego jak mocny regres zrobił rysownik ten przez ostatnie lata. Obecnie
na kolejne numery ”Savage Dragona” patrzeć się po prostu nie da, a i
czytanie sprawia niemało trudności. Niespełna 23 lata temu było zupełnie
inaczej. Graficznie jest to ten Larsen, którego spora część fanów w tym i ja,
polubiła za jego dokonania przy postaci Spider-Mana. Fajerwerków tu nie uświadczycie,
a jeśli dotąd nie lubiliście prac tego artysty, zdania na pewno nie zmienicie. Mimo
wszystko spróbuję Was zachęcić. Oto całkiem przyjemna, dwustronicowa plansza
otwierająca zeszyt:
Ponadto w
zeszycie pojawia się także pin-up, który nie jest aż tak paskudny jak większość
tego typu wynalazków w komiksach dawnego Image. Jego dużą zaletą jest fakt, że także
i on stworzony został przez Erika Larsena. Wygląda tak:
Skoro już
zacząłem pisać o samym zeszycie, ten nie zaskakuje zbyt specjalnie swoją
zawartością. Cena standardowa, ilość stron również. Pin-up był na początku
działalności Image Comics codziennością, ale ten wyróżnia się jednak pewnym
szczegółem. Mianowicie wydrukowany on został jednostronnie na lepszym jakościowo
papierze i jeśli ktoś zapragnął go wyrwać i powiesić na ścianie jako plakat,
nie musiał obchodzić się z nim jak z jajkiem obawiając się potargania. Na końcu
zeszytu znajduje się wstęp autorstwa Larsena, który wyjaśnia nieco zawiłą jak się
okazuje historię stworzonej przez niego postaci. Jest to dość sporo tekstu jak
na jedną stronę, dlatego też czcionka jest bardzo mała, co niektórym może
przeszkadzać.
Pierwszy numer
miniserii ”Savage Dragon” nie zwiastuje jeszcze tego, jak dobrym
komiksem tytuł ten stanie się kilkanaście miesięcy później. Zarazem jest
zdecydowanie lepiej napisany niż 90% innych ”jedynek” od ówczesnego Image i
chociaż lektura przebiega bardzo szybko, zdecydowanie nie jest to czas stracony.
Pomimo upływu niemal 23 lat nie zestarzał się wcale i wciąż jest godny
polecenia. Dlatego też oceniam go na 4+/6
Uwielbiam Larsena z tego okresu i jego Savage Dragona - mam kilkadziesiąt numerów tej serii i faktycznie później poziom spada, ale początkowe numery serii są wręcz genialne w swoim charakterze. I te kadry z odgłosami walk czy wybuchów w tle, piękne. Best Larsen Ever!
OdpowiedzUsuń