poniedziałek, 4 maja 2015

Z archiwum Image #14

Dziś kolejny przykład na to, że czasami można wyszukać na Allegro coś w bardzo dobrej cenie. Za wydany w połowie 1992 roku i będący w bardzo dobrym stanie, absolutnie pierwszy numer solowych przygód ”Savage Dragona” kupiłem za 5zł. W pakiecie między innymi z opisywanym niedawno ”Darkchylde”, które było... ech, szkoda do tego wracać. Na szczęście premierowa odsłona losów ”zielonego gościa z grzebieniem na głowie” jest o kilka klas lepsza, chociaż i tak stoi daleko w tyle za czasami swojej największej świetności. Nie zmienia to na szczęście faktu, że komiks nadal spokojnie można polecić jako sympatyczna lekturę z zadatkami na bycie czymś znacznie lepszym.

Już sam początek komiksu zapowiada coś nietypowego. Oto bowiem jesteśmy świadkami bijatyki dwójki złoczyńców z policjantem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to że ma on zielona skórę i definitywnie nie jest człowiekiem. Następnie poznajemy wstępny origin Dragona. Dowiadujemy się jak znalazł się wśród ludzi i co doprowadziło do tego, że został policjantem. Słowem, jest to typowy pierwszy numer. Ale zarazem ma to coś, co powinien mieć tego typu komiks.

Savage Dragon”, w odróżnieniu od niemal wszystkich dotychczas przerabianych przeze mnie komiksów z wczesnego Image, nie ma tego przysłowiowego kija w wiadomym miejscu. Podobne było jeszcze ”Freak Force”, ale to w końcu spin-off dzisiaj recenzowanej pozycji, więc się nie liczy :) Co prawda Erik Larsen dopasowuje swoje dzieło do trendów wczesnego Image, ale trudno nie zauważyć, że robi to z poczuciem humoru i sporym dystansem. Mamy więc głównego bohatera, którego mięśnie mają mięśnie, przy pasie dzierży ogromna spluwę i ogólnie jest dość ”extreme”. Zresztą, co tu dużo pisać, zobaczcie sami:
Zarazem jednak nie jest to ten typ bohatera, który nawet śmiejąc się z dowcipu ma poważną lub groźną minę. Łukasz Mazur – największy fan postaci Savage Dragona oraz twórca bloga ”Larsenofilia” – wielokrotnie podkreślał coś, z czym trudno się nie zgodzić. Mianowicie to, że chociaż główny bohater komiksu człowiekiem nie jest, to zdecydowanie posiada najbardziej ludzki charakter nie tylko spośród bohaterów wczesnego Image. Sądzę że wielu trykociarzy z Marvela i DC może mu jedynie pozazdrościć rozbudowanej osobowości.

Już w pierwszym numerze tej miniserii (tak, to nie pomyłka. Vol. 1 liczy trzy numery, a do dziś publikowana seria to vol.2) Erikowi Arsenowi udaje się nakreślić sporo z tej wycinki uniwersum Image, które należy do niego. Tu jednak nie mogę napisać, by było jakoś bardzo interesujące. Pojawia się kilkoro postaci z których część wygląda dość interesująco, ale oprócz tego że są, nie dowiadujemy się o nich niczego konkretnego. Warto jednak dać im szanse, ponieważ w kolejnych zeszytach, a zwłaszcza w drugim woluminie znaczna ich część otrzymuje swoje pięć minut i okazuje się, że mają sporo do zaoferowania.

Całość została nie tylko napisana, ale także narysowana przez Larsena. To, co potrafi zaboleć, to widok tego jak mocny regres zrobił rysownik ten przez ostatnie lata. Obecnie na kolejne numery ”Savage Dragona” patrzeć się po prostu nie da, a i czytanie sprawia niemało trudności. Niespełna 23 lata temu było zupełnie inaczej. Graficznie jest to ten Larsen, którego spora część fanów w tym i ja, polubiła za jego dokonania przy postaci Spider-Mana. Fajerwerków tu nie uświadczycie, a jeśli dotąd nie lubiliście prac tego artysty, zdania na pewno nie zmienicie. Mimo wszystko spróbuję Was zachęcić. Oto całkiem przyjemna, dwustronicowa plansza otwierająca zeszyt:
Ponadto w zeszycie pojawia się także pin-up, który nie jest aż tak paskudny jak większość tego typu wynalazków w komiksach dawnego Image. Jego dużą zaletą jest fakt, że także i on stworzony został przez Erika Larsena. Wygląda tak:
Skoro już zacząłem pisać o samym zeszycie, ten nie zaskakuje zbyt specjalnie swoją zawartością. Cena standardowa, ilość stron również. Pin-up był na początku działalności Image Comics codziennością, ale ten wyróżnia się jednak pewnym szczegółem. Mianowicie wydrukowany on został jednostronnie na lepszym jakościowo papierze i jeśli ktoś zapragnął go wyrwać i powiesić na ścianie jako plakat, nie musiał obchodzić się z nim jak z jajkiem obawiając się potargania. Na końcu zeszytu znajduje się wstęp autorstwa Larsena, który wyjaśnia nieco zawiłą jak się okazuje historię stworzonej przez niego postaci. Jest to dość sporo tekstu jak na jedną stronę, dlatego też czcionka jest bardzo mała, co niektórym może przeszkadzać.
Pierwszy numer miniserii ”Savage Dragon” nie zwiastuje jeszcze tego, jak dobrym komiksem tytuł ten stanie się kilkanaście miesięcy później. Zarazem jest zdecydowanie lepiej napisany niż 90% innych ”jedynek” od ówczesnego Image i chociaż lektura przebiega bardzo szybko, zdecydowanie nie jest to czas stracony. Pomimo upływu niemal 23 lat nie zestarzał się wcale i wciąż jest godny polecenia. Dlatego też oceniam go na 4+/6

1 komentarz:

  1. Uwielbiam Larsena z tego okresu i jego Savage Dragona - mam kilkadziesiąt numerów tej serii i faktycznie później poziom spada, ale początkowe numery serii są wręcz genialne w swoim charakterze. I te kadry z odgłosami walk czy wybuchów w tle, piękne. Best Larsen Ever!

    OdpowiedzUsuń