czwartek, 14 maja 2015

Nailbiter vol. 1: There Will Be Blood (Joshua Williamson/Mike Henderson)

Recenzja powstała dzięki uprzejmości załogi Klubokawiarni Allboom, która udostępniła mi egzemplarz do lektury.

"Ghosted”, ”Xenoholics”, ”Birthright” – co łączy te trzy tytuły? Scenarzystą wszystkich jest Joshua Williamson, a także to, że po wszystkie swego czasu sięgnąłem. Mają wspólne jeszcze kilka rzeczy, na czele z faktem, że mają niezły punkt wyjściowy, duży i niestety kompletnie zmarnowany potencjał. Dlaczego więc będąc w Klubokawiarni Allboom wybrałem akurat pierwszy tom ”Nailbiter”? Uwierzcie mi, sam chciałbym wiedzieć. Bo także i ten komiks nie pozwolił mi dowiedzieć się na czym polega ”magia” Joshuy Williamsona.

Nailbiter” opowiada historię Nicolasa Fincha – agenta NSA, który przyjeżdża do niewielkiego miasteczka Buckaroo w poszukiwaniu zaginionego przyjaciela. Miejscowość ta nie jest typowym wygwizdowem, ponieważ to właśnie tam na świat przyszło aż szesnastu brutalnych, seryjnych morderców. Jednym z nich jest Edward ”Nailbiter” Warren, który po uniewinnieniu przed sądem powrócił do Buckaroo. Szybko okazuje się, że próbując dowiedzieć się dlaczego właśnie to miejsce niejako tworzy niebezpiecznych zwyrodnialców, Nicolas będzie musiał połączyć siły z Edwardem. Tylko czy dla jego przyjaciela nie jest już za późno?

Pierwszy akapit dzisiejszej recenzji wskazywać może na to, że uważam iż Joshua Williamson tworzy komiksy słabe. Tak bynajmniej nie twierdzę i teraz spróbuję się wytłumaczyć, przy okazji recenzując pierwszy tom ”Nailbiter”. Wszystko dlatego, że historia ta cierpi na wszystko to, co jest typowe dla osoby scenarzysty. Jak już wspomniałem, Williamson z reguły wpada na bardzo ciekawy punkt wyjścia dla opowiadanej przez siebie historii. Tak jest i tym razem, ponieważ koncepcja zakładająca mroczny miks takich filmów jak ”Siedem” czy ”Milczenie Owiec” w sprawnych rękach wydaje się świetnym pomysłem. Pierwszy zapał może jednak już minąć po zobaczeniu okładki premierowego numeru, która to w mojej ocenie była paskudna i przesadzona. Ale wróćmy do fabuły. Scenarzysta ma już gotowy koncept na prowadzenie serii ”Nailbiter”, w rolach pierwszoplanowych obsadza teoretycznie interesujące postacie, a na koniec czytelnik i tak jest zawiedziony. Dlaczego? Ponieważ można odnieść solidne wrażenie, że dla Williamsona wyjście poza sferę planowania jest bardzo ciężkim zadaniem.

Nailbiter”, podobnie jak przywołane na samym początku inne tytuły tego twórcy, charakteryzują się tym, że prędzej czy później zmienia się z interesującego projektu w ciepłe kluchy. W przypadku ”There Will Be Blood” miało to miejsce już w okolicach drugiego rozdziału, gdzie sukcesywnie oraz konsekwentnie zaczęły mnożyć się nudne i niewiele wprowadzające do fabuły sceny oraz dialogi. Jednocześnie praktycznie w miejscu staje rozwój postaci, a wszelkie wcześniejsze obietnice scenarzysty należy traktować z ogromnym przymrużeniem oka. Jako bezspoilerowy przykład podam fakt, iż Williamson obiecał zapoznać czytelników z innymi mordercami z Buckaroo i faktycznie w pierwszym tomie ”Nailbiter” paru z nich przewija się w formie ciekawostki. Właściwie scena o której piszę jak żywo przypominała rozmowę dwójki fanów, tyle tylko że jednego z nich męczy jego własny, ogromnie depresyjny charakter.

A właśnie, skoro już o tym wspomniałem. Williamsona muszę też trochę pochwalić. Co prawda nie potrafi on zbytnio tworzyć komiksów zajmujących bardziej niż ”przeczytaj i zapomnij”, to jednak ma on spory talent do tworzenia klimatu opowiadanej przez siebie i rysownika historii. Tak jak jego ”Birthright” jest odpowiednio baśniowe, a ”Ghosted” potrafił wywołać u czytelnika ciary, tak w ”Nailbiter” czuć unoszącą się w powietrzu tajemnicę i chociaż scenarzysta robi co może, bym zmienił zdanie, to pomimo totalnego przemęczenia się przez pierwszy tom wciąż jestem ciekaw dlaczego w Buckaroo na świat przychodzą psychopatyczni mordercy?  No kurcze, naprawdę nie wiem jak ten facet to robi.

Z drugiej znowu strony zostać w jakikolwiek sposób zaskoczonym podczas lektury ”Nailbiter” jest wielka sztuką. W komiksie nie pojawia się dosłownie ani jeden prawdziwie szokujący zwrot akcji, co także działa na niekorzyść Williamsona.

Nie do końca wiem co myśleć o rysunkach Mike’a Hendersona. Na pewno to, że są strasznie nierówne. Rysownik ten potrafi z jednej strony stworzyć plansze po prostu brzydkie, by na kolejnej tak mocno przywalić czymś tak podobnym do stylu Bena Templesmitha, że ma u mnie z miejsca dużego plusa. Trzeba jednak pamiętać, że nieregularność Hendersona momentami jest zwyczajnie denerwująca. Nie podoba mi się także zbyt duża ”krwawość” komiksu. Nie jest to coś wpływającego dobrze na lekturę i komiks nic by nie stracił, gdyby wstawki te sobie podarowano. Na plus zaliczam okładkę wydania zbiorczego, która na szczęście nie jest tym paskudnym coverem do zeszytowej ”jedynki”.

Samo wydanie zbiorcze niczym właściwie nie zaskakuje. Jest dość solidne i kosztuje dziesięć dolarów, lecz z pewnością nie zadowoli wielbicieli dodatków. te ograniczają się do dwóch stron grafik promocyjnych i kolejnych dwóch z ”galerią” okładek. Czytajcie: piętnaście miniaturek upchanych gdzie się da. Aż prosi się o to, by twórcy dodali coś w stylu akt morderców z Buckaroo, lecz niestety musicie obejść się smakiem.

Oczywiście o ile uznacie, że ”Nailbiter” jest komiksem po który chcecie sięgnąć. Ja niekoniecznie jestem skłonny Was do tego zachęcać. Uważam, że pozycja ta jest szalenie średnia i jeśli usiądziecie do niej bez jakichkolwiek większych oczekiwań, to się nie zawiedziecie. W każdym innym przypadku może być różnie. Moja ocena to 3-/6

"Nailbiter vol. 1: There Will Be Blood" do nabycia w ATOM Comics

3 komentarze:

  1. Eh akurat obejrzałem pierwszy odcinek Wayward Pines na fox w którym również agent szuka swojego partner w miasteczku.

    Co byś wybrał z "tajemniczych miasteczek" od Image - Revival, Green Wake czy Nailbaitera?

    OdpowiedzUsuń