niedziela, 6 lipca 2014

Top 5 #18 - Prace Roba Liefelda, które zostały uzdatnione do czytania

Poprzednia odsłona „Top 5” zawierała wyliczankę moim zdaniem zdecydowanie najgorszych komiksów, jakie Rob Liefeld stworzył podczas swojej obecności w Image Comics. Dzisiejsza odsłona tej rubryki będzie dla Was być może nieco zaskakująca, ponieważ skupię się na markach sygnowanych nazwiskiem tego... hm... „twórcy”, o których złego słowa nie powiem. W czym tkwi haczyk? W tym, że chociaż wszystkie wymienione dziś serie stworzył Liefeld, to jednak chwalić będę tych, którym udało się zrobić z nich coś wartościowego. I uwierzcie mi, miałem nawet problem z wybraniem konkretnej piątki. Niemniej jednak się udało.
5. ”Glory” Alana Moore’a
Jak było: czytelnicy którzy decydowali się sięgać po ten tytuł, dostawali przygody kobiety przyprawiającej o zawroty głowy nawet lalkę Barbie. To była cecha charakterystyczna Glory, ponieważ nic innego serii tej zbytnio nie wyróżniało. Fabuła (?) była mdła i stanowiła pretekst do kolejnych walk pomiędzy amazonkami i demonami.
Co się zmieniło: Alan Moore, który już wówczas zadziwiał świat kolejnymi numerami ”Promethei”, postanowił użyć w tytule Roba Liefelda podobnych zagrywek. Oprócz kolejnych nawalanek, scenarzysta dodał od siebie nowe wątki mitologiczne, nieco przygodówki i... romansu. Chociaż nowa odsłona ”Glory” zaliczyła tylko jedną odsłonę, bohaterka zyskała znacznie więcej charakteru, niż miała przez cały okres, gdy pieczę nad serią trzymał Rob Liefeld. Gdyby tytuł nie zdechł po jednym zeszycie, zapewne miejsce w dzisiejszym zestawieniu byłoby wyższe.
4. ”Brigade” Marva Wolfmana
Jak było: po wydaniu szesnastu numerów serii liczby były nieubłagalne i tytuł ten zbliżał się do swojego końca. Nic w tym dziwnego, bowiem podobnie jak ”Youngblood”, tak i losy Brygady ograniczały się do rzucania jej członkom pod nogi kolejnych przeciwników, z którymi mogą się nawalać. Coś takiego jak pogłębianie charakteru postaci i głębsze interakcje między nimi nie istniało.
Co się zmieniło: niespodziewanie, to Rob Liefeld wpadł na całkiem dobry pomysł. Wywalił z tytułu 3/4 obsady i zastąpił ją znanymi herosami w ówczesnego uniwersum Image. Tak do Brygady dołączyli Shadowhawk, Supreme czy Vanguard, natomiast obowiązki scenarzysty przejął Marv Wolfman. Wtedy tez okazało się, że śledzenie losów tej drużyny jest całkiem przyjemne, a zbliżająca się śmierć bohatera stworzonego przez Jima Valentino (co miało miejsce na łamach jego solowej serii) dała okazję do pokazania, że członkowie drużyny mieli jakieś charaktery i względnie się lubili. Trzeba podkreślić, że komiks ten nie był jakoś wybitnie dobry, a po kilku numerach w końcu otrzymał cancela, ale różnica poziomu jest na tyle zauważalna, że dało to rezultat w postaci czwartego miejsca w dzisiejszym zestawieniu.
3. ”Glory” Joe Keatinge’a
Jak było: jak już wiecie z lektury uzasadnienia miejsca piątego, Alan Moore miał okazję popracować nad postacią Glory tylko przez jeden numer, ale i tak nadał heroinie więcej charakteru, niż ktokolwiek spodziewał się, że może ona mieć.
Co się zmieniło: gdy Rob Liefeld ogłosił wskrzeszenie studia Extreme, ”Glory” trafiło w ręce nieznanego dotąd szerzej Joe Keatinge’a. Zaczął on od tego, że chociaż numeracja serii była kontynuowana od zakończenia pierwszego cyklu Liefelda (z pominięciem zeszytu Moore’a), to dostaliśmy zupełnie inny komiks. Po pierwsze, zarówno Amazonki oraz Demony okazali się rasami kosmitów, a i sama główna bohaterka komiksów z kobiety o posturze lalki Barbie zmieniła się w kogoś bardziej przypominającego Pudziana... na sterydach. Oprócz tego historia stała się naprawdę interesująca, także i Glory zyskała charakter, który sprawiał duża frajdę z lektury. Niestety, pomimo korzystnych recenzji, tytuł sprzedawał się słabo i po dwunastu numerach został zakończony. Dla Joe Keatinge’a stał się przepustką nie tylko do kolejnych prac dla Image, ale także otworzył scenarzyście drzwi do Marvela.
2. ”Supreme” Alana Moore’a
Jak było: początkowe numery serii opowiadały o egoistycznym i brutalnym herosie, którego zakres mocy od razu pokazywał, że Rob Liefeld chciał mieć w swoim studiu wariację na temat Supermana. Pomysł niespodziewanie chwycił, ponieważ seria sprzedawała się bardzo dobrze i spokojnie dotrwała do 40 numeru. W sumie trzeba uczciwie przyznać, że spośród wszystkich scenariuszowych prób Liefelda, to właśnie ”Supreme” było najlepsze. Czytajcie: nie tak żałośnie słabe jak wszystko inne.
Co się zmieniło: Alan Moore uznał, że porównywanie Supreme do Supermana to dobry trop i swoje ujęcie tej postaci uczynił uhonorowaniem Człowieka ze Stali z czasów srebrnej ery komiksów. Nie tylko do obsady komiksu dorzucił Supremę (Supergirl) i Radara (Krypto the Dog), ale także za głównego przeciwnika herosa uczynił Dariusa Daxa (Lex Luthor). Nie to było najważniejsze. Moore nie odciął się od poprzednich numerów serii, lecz wytłumaczył iż istnieje wiele alternatywnych rzeczywistości i w każdej z nich żyje jakaś wersja Supreme i nie do końca wiadomo, którą z nich mieliśmy okazję oglądać w poprzednich zeszytach. Bohater zyskał na charakterze bardzo mocno, a jego przygody zostawały wyróżniane przez recenzentów bardzo pozytywnymi opiniami. Naturalnie, wszystko skończyło się źle. Serię zakończono na numerze 56, po czym zaplanowano wydanie miniserii ”Supreme: The Return”. Tej nigdy nie udało się dokończyć, a na sam deser Rob Liefeld strzelił wszystkim fanom w twarz, ponieważ nie tylko tę nieskończoną historię wydał w trejdzie, to jeszcze na sam (otwarty) koniec historii kazał doklei napis „The End”. I właśnie za to drugie miejsce.
1. ”Prophet” Brandona Grahama
Jak było: było tak, że bohater ten miał zostać włączony do serii ”X-Force” i stać się kolejnym bohaterem Marvela. Liefeld odszedł zakładać Image Comics i zdecydował, że postać tępego osiłka, jakim okazał się John Prophet zasługuje na swój własny tytuł. Pierwsza próba zakończyła się na jedenastu numerach, druga na ośmiu, a trzecia na jednym. Słuch o herosie zaginął.
Co się zmieniło: Brandon Graham w prosty sposób odciął się od wszystkiego, co dotychczas stworzono z tą postacią i przeniósł akcję, tak dla bezpieczeństwa, dziesięć tysięcy lat do przodu. Tam okazało się, że prawdopodobnie jest jedynym człowiekiem we wszechświecie, co nie do końca zostało potwierdzone. Dlaczego? Otóż jak się dowiedzieliśmy, na w uniwersum są jeszcze inni ludzie i są nimi klony Propheta. Od tego czasu seria skupia się na kilku z nich, a każdy z wątków przypisany jest do konkretnych rysowników. Brandon Graham stworzył przy okazji historię tak intrygującą i osadzoną w interesującym świecie, że seria dostała nominację do nagrody Eisnera. I w przeciwieństwie do niemal wszystkich dziś wymienionych tytułów, doczeka się wydawniczego happy endu. Co prawda seria ongoing jest na ostatniej prostej, ale już zapowiedziano dodatkową miniserię, która zakończy opowieść snutą już od ponad dwóch lat przez Grahama.

1 komentarz:

  1. Prophet jest świetny. Mam nadzieję, że któreś z polskich wydawnictw sięgnie po te serię.

    OdpowiedzUsuń