Na początek
mała ciekawostka z cyklu „zawirowania umysłu Krzysztofa T.”. Otóż uwielbiam
postać Spawna, zarówno w wykonaniu Ala Simmonsa jak i Jima Downinga. Mam kilka
wydań zbiorczych, głównie z przygodami tego drugiego, ale nie mam najmniejszego
zamiaru kupować cyklu ”Spawn: Origins”. Dlaczego? Bo rok temu obiecałem
sobie, że nie będę kupować archiwalnych serii, które mają więcej niż 4-5 tomów.
Zważywszy na to, że obecnie nie publikuje się wydań z nowymi przygodami tej
postaci, a starych kupować nie będę, musicie być przygotowani na to, że jeśli
będę coś recenzować z tym herosem, to raczej coś w stylu pozycji, którą zajmę
się dzisiaj. Jest to wydany w 2011 roku one-shot ”Spawn: Architects of Fear
vol. 1”.
Warto
przypomnieć w tym miejscu, że w roku 2011 Al Simmons był już wspomnieniem. Na
łamach regularnej serii na dobre rozsiadał się wtedy Jim Downings, który jest
tam do dziś. Stąd też nie dziwi zbytnio zaskakująco duże zainteresowanie tym
one-shotem, które jak na tego typu komiks było naprawdę spore. Co innego jeśli
chodzi o odbiór samej historii, która delikatnie mówiąc, nie zachwyciła i
została potraktowana jako odcinanie kuponów od marki, która i tak najlepsze
lata ma już dawno za sobą.
”Spawn:
Architects of Fear vol. 1” przywrócił dawno nie widziane w tej marce
anioły. Ethaan, jedno w takich właśnie stworzeń, chce odzyskać dla nieba jedną
z najpotężniejszych, lecz zaginionych broni. W tym celu postanawia wykorzystać
Spawna, lecz ten naturalnie nie chce pomagać i angażować się w konflikt między
niebem i piekłem. Ethaan jest jednak doświadczonym strategiem i wie, jak
zmienić zdanie Simmonsa. Postanawia ona wykorzystać jedną z niewielu osób,
której klątwa Spawna nie zniszczyła jeszcze życia – jest nią brat Ala, Marc
Simmons.
Taaak,
postać brata Ala Simmonsa jest tak znana i popularna, że nie istnieje nawet na
serwisie Comicvine. To jedno zdanie właściwie służy za całość mojej opinii o
warstwie fabularnej komiksu ”Spawn: Architects of Fear vol. 1”.
Generalnie wszystko jest tu nie takie, jak być powinno. Proces powstawania tego
one-shotu wyobrażam sobie mniej więcej tak. Najpierw wydajemy komiks z
postacią, która zabiliśmy trzy lata wcześniej. Ok, zawsze może to być jakaś
historia umieszczona chronologicznie kilka lat wcześniej. No to z kim kiedyś
walczył Spawn? O, anioły nam pasują. Więc wymyślmy szybko postać anioła, o
której wcześniej słowem nie wspomnieliśmy i dodajmy do tego postać brata
głownego bohatera, którego też wcześniej nigdzie nie było, chociaż w serii ”Spawn”
mieliśmy do czynienia chyba z wszystkimi członkami rodziny, ale o kimś tak
ważnym jak brat Ala Simmonsa NIGDY nie wspomnieliśmy. Luzik, mamy to? No to
teraz znajdźmy szybko kogoś, kto nam to wszystko narysuje.
To
oczywiście pisane było w krzywym zwierciadle, lecz przyznać muszę, że lektura ”Spawn:
Architects of Fear vol. 1” co moment dziwiła mnie tym, jak mocno ingeruje w
mitologię bohatera. W dodatku robi to tak słabo, że dziś już właściwie nikt nie
pamięta o tym, że w niebie są niejacy Architekci, a na Ziemi zapodziała się
megapotężna broń. No, być może fani zapamiętali fakt istnienia Marca Simmonsa.
Dzisiaj opisywany one-shot miał szansę stać się ważną pozycją w mitologii
postaci Spawna, lecz przez miałkość scenariusza, który w skrócie i tak
ostatecznie skupił się na starciu pomiędzy oboma Simmonsami a Ethaanem, mocno
tę szansę ukróciła. Chociaż w historii pojawiło się mnóstwo nowych postaci,
żadna z nich nie została obdarzona jakimkolwiek charakterem, a cała intryga
jest głupia jak but. Bo jak ma się chociażby do stu pierwszych numerów comiesięcznej
serii? Zupełnie nijak. Ba, nawet postać Ethaan dość mocno kłóci się z tym, co
już dowiedzieliśmy się na łamach ”Spawna” o Niebiosach. Nie poruszyło by
mnie o tak mocno, gdyby za scenariusz nie odpowiadał Todd McFarlane. Owszem,
anielica jest kobietą, lecz w niczym innym nie przypomina zadziornych
wojowniczek, które niegdyś gościły w serii. Co prawda według tego co można
wyczytać w komiksie, zarys fabuły stworzył niejaki Arthur Clare (także i na
jego temat Comicvine milczy), ale kto jak nie twórca postaci ma dbać o
fabularną ciągłość i logikę tego, co oferuje się czytelnikowi? Niestety, ale
fabuła w ”Spawn: Architects of Fear vol. 1” leży. Na szczęście jest coś,
co one-shot ten ratuje od najniższej oceny.
Właściwie nie
„coś”, a „ktoś”. Jest nim francuski artysta – Aleksi Briclot. Jeśli o
czymkolwiek w ”Spawn: Architects of Fear vol. 1” można wypowiedzieć się dobrze,
to z całą pewnością o warstwie graficznej. Rysownik ten jest znany głównie z
tworzenia grafik do karcianki ”Magic: the Gathering”. Dzisiaj opisywany komiks
to jego popis. Briclot posiada mroczny styl, który idealnie wpasował się do
opowieści ze Spawnem. Także i on tuszował oraz kolorował swoje prace, więc
każda ze stron to idealne odzwierciedlenie własnych wizji i trzeba przyznać, że
już dawno nie widziałem tak dobrze rysowanego Ala Simmonsa. Nawet interpretacja
Szymona Kudrańskiego nie przypadła mi do gustu rak bardzo. Briclotowi można
zarzucić właściwie tylko jedną rzecz – bardzo łatwo pomylić go ze Stjepanem
Sejicem. Jednak jako że artystę tego bardzo cenię, co nieraz udowadniałem na
łamach bloga, nie czynię z tego czegoś, za co miałbym obniżyć ocenę komiksu. Ba,
jest wręcz odwrotnie.
Ilość stron
”Spawn: Architects of Fear vol. 1” jest małym oszustwem. Wydawca podaje,
że jest ich 64, lecz komiks zajmuje niewiele ponad 40. Kolejnych piętnaście zajmuje
galeria prac Aleksiego Briclota, w której znajduje się miks gotowych ilustracji
ze szkicami i projektami postaci. Co prawda ilośc dodatków cieszy, lecz warto
przy tym zastanowić się, czy nie byłoby lepiej oddać chociaż cztery czy sześć
stron na potrzeby komiksu? Być może wtedy fabuła byłaby nieco mniej dziurawa.
Niestety,
nie potrafię z czystym sumieniem polecić Wam kupno ”Spawn: Architects of
Fear vol. 1”. Co prawda komiks ten kosztuje stosunkowo niewiele, bo niecałe
7 dolarów, lecz nie ma w nim nic ciekawego oprócz rysunków. 2.5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz