wtorek, 15 lipca 2014

Nie tylko komiks #6

Był rok 1997, gdy do kin weszła historycznie pierwsza ekranizacja komiksu ze stajni Image Comics. Nie mógł to być jakikolwiek inny bohater, jak tylko stworzony przez Todda McFarlane’a ”Spawn”. Fani byli zachwyceni i dość tłumnie ruszyli do kin. Po seansie jednak ze świecą można było szukać kogoś, komu film ten przypadł do gustu. Szok, niedowierzanie, zawód – te trzy słowa opisują doskonale to, co czuł właściwie każdy po poświęceniu swojego cennego czasu na seans. Po latach ponownie zmierzyłem się z tym filmem, na potrzeby dzisiejszego tekstu. Czy moja perspektywa się zmieniła? Tak, oczywiście. Ale tylko na jeszcze gorszą.
Spawn” to koncertowy przykład na to, jak można spieprzyć w filmie absolutnie wszystko. Zacząć można już od samej fabuły. Niech ci z Was, którzy nie oglądali dotąd tego filmu nie oczekują wiernego przeniesienia historii Ala Simmonsa na wielki ekran. Owszem, w podstawowych założeniach historia jest ta sama, ale... No właśnie, pojawiają się dwa takowe. Po pierwsze, cały film jest mocno ugrzeczniony, ponieważ Todd McFarlane przyznał po latach, że producenci obrazu kazali mu tak przepisać historię, by obniżyć próg wiekowy i tym samym zwiększyć ilość potencjalnych widzów. Nie oczekujcie więc tak mocno krwawej i brudnej historii, jaką był komiks. Do tego wątku wrócę jeszcze za chwilę, teraz zdradzę mój drugi zarzut względem fabuły. Otóż historia powstania bohatera zostaje nam... streszczona przez lektora na początku filmu. Nie widzimy morderstwa Ala Simmonsa i jego odrodzenia jako Spawn. Na początku filmu postać ta snuje się już po ulicach, a potencjalnie bardzo interesujące sceny zdradza nam głos z tła. Słowem, jeden duży zawód.

Wrócę więc do ugrzecznienia filmu ”Spawn”. Jak już wspomniałem, film ten został dostosowany do niższej kategorii wiekowej. Czuć to właściwie na każdym kroku. Postacie nie są tak obrzydliwe, jak mogłyby być, krew nie leje się strumieniami – w zasadzie bardzo mało jej w filmie, a postacie nie dręczą się dylematami moralnymi większymi niż „kogo by tu dzisiaj zabić”. W celu zwiększenia grona widzów filmu, zabito w nim wszystko to, co było cechą charakterystyczną marki, a w zamian dano nam coś, co przypomina chińską podróbkę – niby wygląda podobnie, tak samo się nazywa, ale jest zepsute już przy pierwszym użyciu.

Nie są to oczywiście wszystkie grzechy filmowego wcielenia ”Spawna”. Oj nie, ten obraz właściwie spierniczony jest od początku do końca. Dobór aktorów, którzy grali najważniejsze role w tym kiczu, odbywał się chyba na zasadzie „im tańszy tym lepszy”. W Ala Simmonsa wciela się znany ze znajomości wielu sztuk walk Michael Jay White. Aktor ten sprawdza się doskonale, gdy nie musi za dużo grać, a więcej się bić, ponieważ jego warsztat, delikatnie mówiąc, do bogatych nie należy. Widać to było w większości scen, gdy od Ala Simmonsa w wykonaniu White’a biła straszliwa sztuczność. Nie umiał on najlepiej oddać żadnych emocji, co jest chyba podstawą do grania użalającego się nad sobą herosa. Do jego poziomu dostosowali się także inni aktorzy, w tym także ci, o których z cała pewnością można powiedzieć że potrafią grać. Zarówno John Leguizamo jako Clown/Violator oraz Martin Sheen odtwarzający Jasona Wynna byli niestety cieniami samych siebie, a grane przez nich postacie ocierały się wręcz o parodię. Zwłaszcza ten pierwszy nie jest ani przerażający, ani właściwie nawet nie próbuje sprawić wrażenie tego, że jest dla Spawna jakimś wyzwaniem. Postać Wynna z kolei została tak spłaszczona, że wszyscy fani komiksów powinni być wdzięczni losowi, iż z fabuły wypisano większy udział tak znanej fanom komiksu postaci jak Billy Kincaid.
Skoro już wspomniałem o sztuczności i płaskości, nie mogę nie napisać paru zdań o scenografii, charakteryzacji i efektach specjalnych. Będzie krótko – wszystko to leży i kwiczy. Właściwie każda lokalizacja nawet nie stara się udawać, że nie była umieszczona w hali jakiegoś studia, ponieważ bije od niej coś takiego, że nie można uwierzyć iż jest to prawdziwy plener. To i tak nic przy charakteryzacji. Najwięcej potrzebowali jej Al Simmons oraz Clown i obaj wyglądają, jakby mieli po prostu plastikowe maski na twarzach (co, jakby tak chwilke pomyśleć, w sumie było prawdą). Na głowę i tak biją wszystko efekty specjalne. Te, nawet jak na 1997 rok, wyglądają po prostu badziewnie. Przyczepić nie można się tylko do wyglądu Violatora. Ale tylko jego design jest niezły, ponieważ gdy specom od animacji kazano pokazać postać tę w ruchu, całe pozytywne wrażenie sypało się jak domek z kart. Także prezentowanie możliwości Spawna wypadało bardzo słabo, zresztą część z tego możecie spokojnie zobaczyć w powyższym trailerze.

Czy jest coś dobrego w tym filmie? Tak! To muzyka oraz wydany z okazji premiery obrazu soundtrack. Zdradzę, że jest to o tyle ciekawe doświadczenie, że aż poświęcę mu jedną z kolejnych odsłon „Nie tylko komiks”.

Zaryzykuje stwierdzenie, że dziś Todd McFarlane wstydzi się tego filmu i chęcią nie promowałby go swoim nazwiskiem. Obraz właściwie od początku do końca jest porażką i na szczęście nie doczekał się kontynuacji. Bardzo mocno i stanowczo odradzam wejście ze ”Spawnem” w jakiekolwiek bliższe interakcje, a zaoszczędzony czas proszę poświęcić lekturze komiksu lub serialowi animowanemu. 1/6

3 komentarze:

  1. Todd od ładnych paru lat zapowiada nową wersję, której sam miałby być reżyserem, a jakoś z produkcją ruszyc nie może.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też czekam na tego obiecanego reboota, ale coś ani widu, ani słychu. A szkoda, bo imo historia Spawna ma w sobie olbrzymi filmowy potencjał. A serial animowany nawet ostatnio próbowałem sobie nawet przypomnieć, ale już nie zrobił na mnie takiego wrażenia, wg mnie animacja mocno się zestarzała.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahahah, właśnie czytam oryginalne zeszyty z czasów pojawienia się filmu i też spodziewałem się, że w 'editorialach' Todd i pozostali będą wyrażać rozczarowanie, ale brną w zaparte mówiąc że wszystko jest świetne, że film musi się różnić bo zawsze jest adaptacją, że obniżyli kategorię wiekową aby dotrzeć do większej ilości ludzi itp.
    A efekty nie są tak złe, tyle że nie wszystkie, bo efektami przeważnie zajmuje się kilka firm naraz. Dlatego np. cyfrowy płaszcz Spawna wygląda wg mnie nieźle, a za to bitwa w piekle na końcu wygląda jakby ją robiono 10 lat wcześniej :P

    OdpowiedzUsuń