sobota, 30 listopada 2013

Historia Image Comics część szósta: Todd McFarlane Prodictions



Wiecie który komiks niezależny sprzedał się najlepiej w historii? „Spawn #1” osiągnął w 1992 roku zawrotny wynik 1.7 miliona egzemplarzy, który do dziś nie został pokonany i nie wydaje się, by kiedykolwiek ta sytuacja miałaby ulec zmianie. „Odpowiedzialny” za tę sytuację był Todd McFarlane i dzisiejszy fragment historii Image Comics skupi się właśnie na nim i studiu, które założył. Na początek jednak cofnijmy się w czasie, gdy twórca ten pracował dla Marvela.
Nie czas to i miejsce na dokładne opisywanie tego, w jaki sposób McFarlane stał się supergwiazdą amerykańskiego komiksu, lecz wspomnę jedynie iż stało się to przy pracy nad postacią Spider-Mana. Artysta najpierw współtworzył flagową serię „The Amazing...”, by później z niej odejść i zająć się zupełnie nowym cyklem, zatytułowanym samym pseudonimem człowieka-pająka. Todd wytrwał w nim zaledwie szesnaście numerów, ponieważ nie umiał porozumieć się z Dannym Fingerothem – nowym edytorem rodziny tytułów ze ścianołazem. De facto, był to początek drogi do założenia Image Comics. McFarlane doskonale wiedział, że jest komiksową gwiazdą. Nie chciał on odchodzić z wydawnictwa, dzięki któremu swoją pozycję osiągnął. Czuł jednak, że jeśli metody pracy w wydawnictwie się nie zmienią, w końcu ugrzęźnie w przeciętności. Na szczęście McFarlane nie był sam i wraz z kilkoma innymi twórcami zaczął domagać się zmian. Ówczesny redaktor naczelny Marvela nie chciał jednak oddać buntownikom nawet części praw oraz zysków z postaci, które stworzyli oni dla wydawnictwa. Stało się więc jasne, że odejdą oni z Domu Pomysłów. Nieoficjalnie, to właśnie Todd McFarlane wraz z Robem Liefeldem przewodzili grupie zbuntowanych twórców, a jeszcze bardziej nieoficjalnie – to właśnie późniejszy twórca postaci Spawna zaproponował, by stworzyli oni wydawnictwo Image.

Tu wtrącę mała dygresję. McFarlane nie posiada żadnego wykształcenia związanego z biznesem. Uczył się on w czymś na kształt naszych akademii sztuk pięknych, a jednocześnie był nieźle zapowiadającym się baseballistą. Tymczasem to właśnie on najszybciej utworzył swoje studio w Image, jako pierwszy się na nim dorobił i zdobyte pieniądze oraz doświadczenie wykorzystał na budowę całego imperium, które obecnie obejmuje studio komiksowe, firmę produkującą zabawki, kolejne studio, tym razem produkujące filmy animowane, a także jeszcze jedno, zajmujące się grami komputerowymi. To ostatnie zbankrutowało w 2012 roku.
Wróćmy jednak do komiksów. Po odejściu twórców z Marvela utworzono Image Comics. Todd McFarlane był wśród „uciekinierów” największą gwiazdą. Jego popularność przewyższała nawet tą, którą cieszył się Jim Lee. Twórca dość słusznie uznał, że jego nazwisko samo w sobie jest gwarancją sukcesu i dlatego własne studio nazwał... Todd McFarlane Productions. Artysta wiedział, że zapowiedziany przez niego „Spawn” będzie hitem, lecz w przeciwieństwie np. do Roba Liefelda nie widział on nic złego w przeciągnięciu pracy nad pierwszym numerem serii. Ten ostatecznie trafił do sprzedaży w 1992 roku i jak już wspomniałem, do dziś jest rekordowo sprzedającym się komiksem niezależnym.

To totalnie wystarczyło, by McFarlane dorobił się fortuny. Aż do 2007 roku była to jedyna (!!!) marka wydawana przez studio legendarnego rysownika. Owszem, z czasem dorobiła się wielu spin-offów i serii pobocznych, lecz każda jedna z nich osadzona była w uniwersum Spawna. Bohater ten nie był szczytem oryginalności – praktycznie od samego początku zauważano pewne, dość nieznaczne podobieństwa do Ghost Ridera z Marvela i Deadmana z DC. McFarlane pokazywał jednak, że był mistrzem marketingu. Spawn doczekał się w szybkim tempie swojego solowego filmu aktorskiego, serialu animowanego, serii figurek i kilku gier komputerowych. To jednak będzie tematem jednej z kolejnych części Historii Image, więc dziś jedynie o tym wspominam.

Zapewne nieraz słyszeliście o słynnych opóźnieniach, które dotykało komiksy wydawane na początku istnienia Image Comics. Przypuszczam także, że znacie warsztat Todda McFarlane i uwagę, jaką potrafi on przywiązywać do szczegółów. Tymczasem jego „Spawn” był jednym z niewielu tytułów wydawnictwa, który ukazywał się w terminie. No, przynajmniej dopóki autorem rysunków był twórca postaci. Nigdy oficjalnie nie potwierdzono czy Jim Lee czuł się tym zawstydzony, lecz znając założyciela WildStorm, jest to wątpliwe.
Wielokrotnie wspominałem w poprzednich częściach opisywania historii wydawnictwa o wspólnym uniwersum Image. Otóż to właśnie Todd McFarlane był największym zwolennikiem tego pomysłu. Twórca był tak pewien tego, że eksperyment ten się powiedzie, że w origin Spawna wplótł zarówno Chapela z Youngblood Roba Liefelda, jak i WildC.A.T.S. Jima Lee. Jak wiecie, seria z tym bohaterem cały czas się ukazuje i warto wspomnieć, że przez ten czas kilkukrotnie została uderzona przez rozłamy w wydawnictwie Image. Najpierw odejście Liefelda sprawiło, że McFarlane nie mógł wspominać w swojej serii postaci Chapela – człowieka, który zabił Ala Simmonsa. Powstały więc konieczne zmiany w originie Spawna. Kolejne były bardziej kosmetyczne. Gdy Jim Lee sprzedał WildStorm wydawnictwu DC Comics, z oficjalnego kontinuum Spawna zniknęło spotkanie z ekipą Dzikich Kotów. Jako że było ono osadzone w alternatywnej przyszłości, praktycznie nie miało to przełożenia na comiesięczną serię.

Dziewiąty numer serii „Spawn” to dziś prawdziwy biały kruk. Jego scenarzystą był gościnnie Neil Gaiman, który stworzył trzy postacie, które w późniejszym czasie miały odgrywać znaczące role w tytule. Byli to Mediewal Spawn, Cogliostro i Angela. Ta ostatnia spodobała się czytelnikom na tyle, że otrzymała własną miniserię. W 2002 roku Gaiman upomniał się o te postacie, oskarżając McFarlane’a o niepłacenie wynagrodzenia za ich wykorzystywanie. Rozpoczęła się wieloletnia batalia sądowa, którą ostatecznie wygrał twórca Sandmana. Oczywiście wiązało się to z faktem, że w 2002 roku te trzy niezwykle ważne postacie musiały z numeru na numer zniknąć z łamów serii „Spawn”, co wiązało się z kolejnymi, nieplanowanymi zmianami w fabule. Warto wspomnieć, że na mocy wyroku sądowego, Gaiman „zabrał” z Image postać Angeli, która obecnie pojawia się w komiksach Marvela. Cagliostro dzięki ugodzie między twórcami wrócił na łamy „Spawna”, natomiast losy średniowiecznej wersji żołnierza piekieł są na razie nieznane.

To jednak nie jedyny wyrok sądowy, który zaszkodził McFarlane’owi. Pozwał go także baseballista Tony Twist, któremu nie spodobało się, że jego imieniem i nazwiskiem nazwano gangstera z którym mierzył się Spawn. Todda zadośćuczynienie kosztowało pięć milionów dolarów. Obecnie w sądzie rozpatrywana jest kolejna rozprawa. Tym razem McFarlane’a pozwał... Al Simmons. Były współpracownik twórcy postaci Spawna nie jest zadowolony z tego, że nie otrzymał wynagrodzenia za użyczenie swoich danych postaci komiksowej.
Todd McFarlane Productions w XXI wieku zaczęło nieco poupadać. Kolejne spin-offy serii „Spawn” padały, aż w końcu w 2003 roku była ona już jedynym regularnym tytułem z tym herosem. Trochę trwało zanim twórca postaci otrząsnął się z letargu, ponieważ zareagował dopiero... pięć lat później. Najpierw wymienił on głównego bohatera swojego flagowego dzieła, którym do dziś jest Jim Downing, a w 2009 roku zapowiedział start nowej serii. Oczywiście mowa tu o cyklu „Haunt” – pierwszym oryginalnym pomyśle McFarlane’a od siedemnastu lat. Sukces był umiarkowany, ponieważ bohater ten utrzymał się na rynku jedynie przez 28 numerów i to pomimo Roberta Kirkmana na stanowisku scenarzysty serii.

Jeszcze gorzej powiodło się w 2011 roku współtworzonemu przez samego Stana Lee tytułowi „Blood Red Dragon”, który zakończył się na trzecim numerze (#0-2). Czytelnikom nie spodobał się fakt mocno limitowanego nakładu, który wynosił 5000 kopii. Co prawda każdy z trzech zeszytów wyprzedał się do cna, lecz przyjęcie serii było bardzo chłodne i ostatecznie podjęto decyzję o jego bardzo przedwczesnym zakończeniu.

Jakiś czas temu pojawiła się plotka mówiąca o tym, że Todd McFarlane niedługo ogłosi upadłość swojej firmy zabawkowej. Nie wiadomo ile jest w tym prawdy, lecz daje to pewne nadzieje na to, że twórca mocniej poświęci się komiksom. Obecnie jego studio publikuje jedynie rysowaną przez Szymona Kudrańskiego serię „Spawn”, twardo- i miękkookładkowe wznowienia archiwalnych komiksów z udziałem tej postaci, a także okazyjne zbiory spin-offów. Zdecydowanie dziwi brak trejdów zbierających nowe przygody Jima Downinga. Jednak jedynie czas pokaże, czy McFarlane powiedział już swoje ostatnie słowo.

Niezwyciężony i inne przyjemności - wywiad z Pawłem Deptuchem


Dziś czas na drugi wywiad w historii tego bloga. Tym razem moim rozmówcą jest Paweł Deptuch -  w latach 2003-2010 redaktor naczelny serwisu CarpeNoctem.pl. Recenzent komiksowy i publicysta współpracujący m.in. z Nową Fantastyką, Dziką Bandą, Bicepsem, Czachopismem, Ziniolem. Swego czasu dziennikarz lokalnych periodyków (gdzie prowadził również stałe kolumny związane z fantastyką), autor kilku scenariuszy komiksowych. Od 2009 roku prowadzi blog tematyczny o Robercie Kirkmanie - niezwyciezony.blogspot.com
 
Krzysztof Tymczyński: Parę razy się zdarzyło, że kolega Oleksak z Kolorowych Zeszytów określił mnie "pierwszym fanem wydawnictwa Image w Polsce". Brzmi to fajnie, ale osobiście wolę myśleć o sobie jako o numerze dwa, ponieważ mojego bloga i w ogóle całego mojego zamiłowania do wydawnictwa Image nie byłoby bez dwóch rzeczy. Wydanego przez TM-Semic „WildC.A.T.S.” oraz... założonego w grudniu 2009 roku blogu o „Invincible”. Jaka była Twoja droga do jego założenia?

Paweł Deptuch: Dzięki za te słowa. Miło wiedzieć, że czasem twoja praca ma pozytywny wpływ na innych. Grudzień 2009 to był ten miesiąc, gdzie moja fascynacja Niezwyciężonym osiągnęła apogeum. Z założenia blog miał być dla mnie składnicą wiedzy związanej z tym bohaterem. Wcześniej wszystkie informacje, obrazki i pliki gromadziłem w folderach na dysku twardym, ale było to nieskładne i bez ładu. Blog miał to usystematyzować, dzięki czemu miałbym szybszy dostęp do wiedzy i przede wszystkim odbywałoby się to on-line. Miał to być taki fundament pod artykuł o serii, który chciałem wówczas napisać. Wszystko co wiedziałem i posiadałem, wrzucałem więc na bloga. Zaznaczę jednak, że to miejsce miało być tylko dla mnie. Nigdzie nie wrzucałem linków, nikomu nic o nim nie mówiłem. Jakimś dziwnym trafem coraz więcej ludzi zaczęło je odwiedzać, pojawiały się komentarze, linki na innych stronach, propozycja dołączenia do Kolorowych itd. Okazało się, że „Invincible” ma w Polsce dość duże grono fanów. Siłą rzeczy blog zaczął przechodzić różne metamorfozy i stał się swego rodzaju oknem na wszystko co związane z tą świetną serią, a później z Image Comics.

Już od dłuższego czasu próżno szukać aktualizacji na blogu. Jaki jest tego powód?

No cóż, życie. To chyba najlepszy powód. Blog powstał ponad pół roku po studiach. Miałem wtedy jeszcze względnie trochę więcej wolnego czasu. Wtedy było tak, że siadałem i jednego dnia szykowałem aktualizacje na cały tydzień, które automatycznie się publikowały. Ale z miesiąca na miesiąc tego czasu ubywało. Ciągła praca, ślub, mieszkanie, mnóstwo innych obowiązków, a czasem trzeba też odpocząć. Nawet na czytanie czy oglądanie go brakowało i dalej brakuje. Ale uspokoję Cię, blog nie został uśmiercony i od czasu do czasu na pewno coś się tam pojawi. Jego funkcję pełni obecnie Kirkmania na facebooku. Wrzucam tam jednak tylko linki do różnych wiadomości i lakoniczne notki, co by dać znać, że śledzę wszystko na bieżąco.

Kolejne pytanie nasuwa się więc samo. Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z serią „Invincible”?

Za pośrednictwem „Żywych Trupów” od Taurusa. Od samiuśkiego początku śledziłem serię w polskich wydaniach i byłem zachwycony. Po jakichś dwóch latach (czyli w 2007 r.) postanowiłem sprawdzić do jakich jeszcze tytułów ten Kirkman pisze scenariusze. Natrafiłem wówczas na kilka okładek „Invincible'a”, ale niespecjalnie mnie zainteresowały. Bardziej skupiłem się na tym co pisał dla Marvela, czyli „Marvel Zombies”, „Ultimate X-Men” i „Ant-Manie”. Dopiero rok później, jak już całkiem zacząłem wsiąkać w jego twórczość, znowu przyjrzałem się Niezwyciężonemu. I znowu trafiłem na okładki, ale tym razem te bardzo mnie zaciekawiły. Były to konkretnie numery 31, 44, 50 i miały w sobie coś, czego w komiksach m.in. Marvela nie widziałem. Tytuł głosił: Najlepszy komiks superbohaterski, a na okładce sielankowy piknik w sercu Afryki?; rozbryzgi krwi na rękach kobiety?; okładanie pięściami bezbronnego staruszka? Przeczytałem pierwszych piętnaście zeszytów (za jednym razem) i zakochałem się po uszy. Wtedy też wszystkie inne tytuły (nie tylko Kirkmana), łącznie z „The Walking Dead”, zeszły na drugi plan.

Obecnie seria „Invincible” to ponad 100 numerów, kilka miniserii i spin-offów, jak obecnie wydawany „Invincible Universe”. Jak poleciłbyś tę serię komuś, kto jak dotąd nie miał z nią styczności?

A po szczegółową odpowiedź na to pytanie odsyłam do grudniowego numeru Nowej Fantastyki (nr 375), gdzie na trzech stronach z miłością i oddaniem przekonuję czytelników, że Niezwyciężonego warto i trzeba znać, i że bez żadnej ściemy, jest to najlepszy komiks superbohaterski we wszechświecie. A dla tych co nie lubią zbyt długich tekstów odsyłam na Dziką Bandę.
Czy Twoim zdaniem komiksy osadzone w uniwersum Niezwyciężonego, których autorami nie jest Robert Kirkman, także są warte uwagi?

“Invincible Presents Atom Eve & Rex Splode” to chyba jedyny spin-off “Invincible'a” wart większej uwagi. Świetna akcja, niezła fabuła, narracja i humor oraz cudowne rysunki Nate'a Bellegarde sprawiają, że bardzo często wracam do tego tytułu. Bardzo go polecam.

Pierwsza seria „Guarding the Globe", krótko mówiąc, była słaba. Mimo, że pracował nad nią Benito Cereno (ten sam co przy „Invincible Presents”) wspomagany przez Kirkmana, był to bardzo ciężkostrawny komiks. A zmieniający się co numer inkerzy, olbrzymia przerwa między dwoma ostatnimi numerami i w końcu zmiana rysownika w ogóle nie pomogły temu tytułowi. Gdy drugą mini przejął Phill Hester i Todd Nauck było znacznie lepiej. Okazało się, że wprowadzone wcześniej postacie mają jakąś głębię, lepiej rozłożono akcenty fabularne, a całość bardziej odnosiła się do wydarzeń z „Invicnible'a”.

„Invincible Universe” to kontynuacja tego co Hester i Nauck rozpoczęli w „Guarding the Globe vol. 2”. Wciąż jest poprawnie, ale przyznam, że jestem trochę znużony tą serią. Niby ten sam świat, niby te same znane postacie, ale jednak to już nie to samo co w matczynym tytule.

Maxiseria „Brit” do scenariusza Bruce'a Browna mogła się pochwalić bardzo dobrymi rysunkami Cliffa Rathburna i Nate'a Bellegarde. Fabularnie nie było najgorzej, choć ograniczało się to do pokonywania kolejnych kosmicznych przeciwników. Na plus było wprowadzenie dwóch nowych postaci: siostry Brita, Britney oraz Atom Shivy - alternatywnego, złego wcielenia Atomowej Evy oraz shorciak traktujący o genezie tytułowego bohatera. Tytuł zdecydowanie dla zatwardziałych fanów kirkversum.

Czy Twoja znajomość wydawnictwa Image ogranicza się jedynie do produkcji studia Kirkmana?

Absolutnie nie, choć to Kirkman był zapalnikiem, który wywołał u mnie zainteresowanie tytułami z Image. Wcześniej ten wydawca kojarzył mi się tylko ze Spawnem, Robem Liefeldem i aferkami, o których pisałeś przy okazji swoich tekstów. Zaciekawienie komiksami indie wywołały liczne manifesty Kirkmana o wyższości niezależnych tytułów nad mainstreamowymi produkcyjniakami oraz samo odejście autora z Marvela. No i oczywiście słynna debata z Bendisem w 2008 r.

Jak pokazało życie, dużo z tego co prawił Kirkman się spełniło. Miesiąc w miesiąc coraz więcej tytułów Image pojawia się w TOP100 sprzedaży, gdzie kilka lat temu było to nie do pomyślenia. Świadczy to oczywiście o wysokiej jakości tych komiksów, co poparte jest również licznymi branżowymi nagrodami.
Tak więc już od kilku lat, miesiąc w miesiąc, bacznie przyglądam się kolejnym nowym tytułom i co ciekawsze wyłuskuję dla siebie. W tej chwili Image to dla mnie synonim niezawodnej formy i główne źródło komiksowej rozrywki.

Które z obecnie wydawanych tytułów poleciłbyś czytelnikom bloga i dlaczego?

Oj, jest tego bardzo dużo. Z bardziej znanych ongoingów to „Chew” - bo miksuje wiele z pozoru nie pasujących do siebie gatunków, jest niesamowicie zabawne i zajmujące, „The Manhattan Projects” i „East of West” - Jonathana Hickmana, w których przerabia on fakty historyczne i opakowuje je w znakomite, mięsiste science-fiction, „Saga” - która mimo rozciągniętej akcji charakteryzuje się cudnymi dialogami, patentami fabularnymi i rysunkami, „Sex Criminals” - który pomimo kuriozalnego pomysłu wyjściowego jest naprawdę wciągającą opowieścią, „Prophet” i „Elephantmen” - bo to kawał znakomitych opowieści science-fiction, „Fatale” - bo Mity Cthulhu idealnie pasują do kryminału noir, a z miniserii: Luther Strode - genialna rozpierducha, „Planetoid” - science-fiction z niesamowitą grafiką trochę w stylu Tsutomu Nihei. Oraz wiele, wiele innych serii, miniserii, one-shotów i powieści graficznych. Obecnie każdy znajdzie w Image tytuł, który przypasuje do jego gustu.
Nie wymieniłeś nic od Roberta Kirkmana :)

A, bo o samego Kirkmana nie pytałeś ;) Prócz oczywistych Niezwyciężonego i Żywych Trupów, bardzo lubię Wolf-Mana udanie mieszającego superbohaterszczyznę z grozą (który rozgrywa się w uniwersum Invincible'a), album „Capes: Punching the Clock” będący parodią totalną gatunku superhero - trochę mniej hardkorową niż „The Pro” Ennisa, ale to mniej więcej ten sam poziom absurdu, oraz „Brit: The Old Soldier” (później pomysł na bohatera Kirkman skopiował do marvelowego Destroyera) i rzecz jasna „Battle Pope'a”, który był poligonem doświadczalnym dla brodatego. Bardzo ciekawie zapowiadał się też kryminał s-f „Cloudfall”, ale niestety nie dożył do drugiego numeru. Reszta tytułów („Super Dinosaur”, „Thief of Thieves”)  też jest godna polecenia, choć przyznam że „The Infinite” z rysunkami Liefelda mnie onieśmieliło i nie odważyłem się sięgnąć. Czekam też z niecierpliwością na zapowiedzianą nową serię grozy pt. „Outcast” oraz "Album One: The Passenger”.

Teraz załóżmy, że jestem typowym zjadaczem papki od Marvela i/lub DC. Jak zachęciłbyś mnie do sięgnięcia po komiksy z Image?

Jeśli jesteś faktycznie takim zjadaczem, to zapewne zauważyłeś pewną prawidłowość, jaka pojawia się w tych tytułach. Co rusz dostajemy hasła z informacją o fundamentalnym wywróceniu uniwersum do góry nogami (znane przecież: Nic już nie będzie takie samo), spektakularnej śmierci jakiegoś bohatera, fenomenalnym crossoverze, reeboocie serii czy też całego uniwersum. Po trzech latach w miarę regularnego czytania kilku tytułów Marvela stwierdziłem, że te wszystkie wydarzenia coraz bardziej mnie nudzą i są po prostu monotonne. Czarę goryczy przepełniło „Secret Invasion”, które miało naprawdę duży potencjał, a skończyło się, w moim odczuciu, wręcz żenująco.

Podejrzewam, że prędzej czy później również dostrzeżesz taką cykliczność i stwierdzisz, że bezefektywne napierdalando, zjadanie własnego ogona i mielenie w kółko tej samej - może lekko zmodyfikowanej - fabuły faktycznie jest nużące. Wtedy z pomocą przyjdzie Image. Chcesz świetne superhero? Sięgnij po „Invincible” i „Savage Dragona”. Lubisz science-fiction, dramat, komedię, fantasy, kryminał albo horror? Spróbuj wszystkich innych tytułów po trochę, bo każdy z nich jest unikatowy, oryginalny, sensowny i bez wyjątku prezentuje pewien wysoki poziom. A, że nie ma w nich Batmana czy Iron Mana? Kij z nimi... Czy te postacie już dawno nie powinny leżeć w piachu?
Aż chce się dopisać "Jeśli jesteś patriotą, sięgnij po Spawna lub Sex". Warto chyba wspomnieć, że w Image Comics mamy obecnie dwóch Polaków. I dla obu wydawnictwo to otworzyło drogę do pracy dla "wielkiej dwójki". Tymczasem nasze rodzime serwisy praktycznie milczą na ten temat. Nie dziwi Cię to?

Zaraz też będzie i trzeci, Marek Oleksicki, który pocisnął epizody do „The Darkness” i „Zero” Alesa Kota. A wracając do pytania to jest mi to zupełnie obojętne. Z serwisami komiksowymi jest trochę jak z polskim dziennikarstwem, jeśli się nie poda informacji wprost, na talerzu, to szybko umknie i zniknie w ciemnościach. Druga sprawa to taka, że chyba mało kogo interesują dokonania Polaków za granicą. Gdy bodajże na Alei pojawiła się króciutka wzmianka o „Sex” Kowalskiego, nikt nie raczył tego skomentować. Gdy Marek Oleksicki debiutował „Frankenstein's Womb”, chyba tylko Przemek Pawełek na swoim blogu w miarę szybko pokusił się o tekst na ten temat. O Kudrańskim było trochę głośniej, ale on był pierwszy, natomiast jego zupełnie samodzielny album, „Repulse”, również przeszedł u nas bez echa. Gdy w 2010 r. w NF pojawił się tekst Leszka Kaczanowskiego, Karola Wiśniewskiego i mój przybliżający twórczość naszych artystów za granicą zainteresowanie tym tematem też było znikome. Czemu tak jest? Nie mam pojęcia. Ja w każdym razie staram się na bieżąco śledzić zagraniczne zapowiedzi i wyłuskiwać z nich polskie nazwiska. Autentycznie cieszę się, że coraz więcej rodaków publikuje poza naszym krajem.

Ostatnie pytanie. Czy Twoim zdaniem w ciągu najbliższych kilku lat Image ma szansę zacząć mocniej deptać po piętach DC i Marvelowi?

Już od kilku lat siedzi im na karku i z tego co można zaobserwować w comiesięcznych statystykach sprzedażowych, zarówno Marvel jak i DC mają mocno poobcierane pięty. Tendencja jest zwyżkowa i moim zdaniem tak pozostanie. W ostatnim roku mieliśmy dwa razy komiks z Image na pierwszym miejscu w TOP100, a coraz więcej tytułów trafia do tego zestawienia. Zapewne za kilka lat w pierwszej dziesiątce będzie już kilka ich komiksów. Mam przynajmniej nadzieję, że tak się stanie.

Przy tej okazji liczę też na to, że polscy wydawcy pójdą po rozum do głowy i poza Batmanem oraz Marvelem zaczną w końcu wydawać jakieś tytuły z Image.

Dziękuję za rozmowę.

Dzięki.

Moje #4

Dziś kolejne cztery zdjęcia, tym razem z mojej zeszytowej kolekcji. Są to zakończone już miniserie, co może nieco podpowiedzieć Wam, jakich recenzji możecie spodziewać się wkrótce na blogu.

Harvest #1-5: bardzo ciekawa historia o nielegalnym handlu organami. Uwagę przykuwa niesamowita, łączona okładka.

Non-Humans #1-4: zaryzykuje stwierdzenie, iż jest to najbardziej niewykorzystany pomysł na komiks z jakim miałem ostatnio do czynienia. No i te opóźnienia...

America's Got Powers #1-7: wielki powrót Bryana Hitcha do Image, charakteryzujący się potężnymi opóźnieniami i zaledwie średnio udaną historią.

Snapshot #1-4: i na deser świetna, sensacyjna miniseria autorstwa Andy'ego Diggle'a i niesamowitego Jocka. Palce lizać.

Miesiąc istnienia bloga

Dokładnie dziś blogowi strzelił miesiąc. Czas więc na garść podsumowań.

W chwili obecnej na liczniku jest 3 566 wyświetleń, co łącznie daje ponad setkę dziennie. Zdecydowanie najpopularniejszym wpisem jest niedawny wywiad z Marcinem Rusteckim, który ma o 50% wyższy wynik niż drugi najpopularniejszy wpis. Jest nim pierwsza część historii Image Comics. W czołowej dziesiątce popularnych wpisów widnieje tylko jedna recenzja (pierwszy tom "The Walking Dead"), za to wyraźnie widać, że spodobały się Wam zarówno kolejne odsłony wspomnianej już historii i obie rubryki ze zdjęciami.

Zdecydowanie najwięcej spośród Was trafia tutaj z forum Gildii, podium przekierowań uzupełniają inne fora, kolejno: Avalonu i DCMultiverse. Blog wyświetlany był w dziesięciu krajach, z których dziwi mnie jedynie obecność Zjednoczonych Emiratów Arabskich i to na szóstym miejscu. Ale chyba nie chcę wiedzieć wszystkiego :D Jak dotąd blog zabrał 41 wpisów, włącznie z tym i pojawiły się na nim 34 komentarze.

Jeszcze jedna ciekawostka - 5% z Was używa Internet Explorera. Jak najszybciej to zmieńcie.

Na koniec wypada podziękować. Życzę sobie, by pod koniec grudnia wyniki te przynajmniej się podwoiły. Zapału na pewno nie zabraknie. Tylko muszę przemyśleć to i owo w kwestii recenzji :)

Miłych Andrzejek życzę!

czwartek, 28 listopada 2013

Początki Image Comics w Polsce - wywiad z Marcinem Rusteckim

Pierwszy na moim blogu wywiad. I to od razu z legendą. Marcin Rustecki - były redaktor naczelny wydawnictwa TM-Semic, obecnie także współpracujący z Mucha Comics - opowiada o sprowadzeniu komiksów Image do Polski. Miłej lektury.
Krzysztof Tymczyński: Bardzo często używam tego zwrotu i zrobię to po raz kolejny, ale „wszystko zaczęło się od TM-Semic”. Bodajże w lutym 1997 roku czytelnicy dostali w swoje ręce pierwszy numer „Spawna”. Jak to się stało, że po latach publikowania pozycji z Marvela i DC, wydawnictwo postanowiło zainteresować się komiksem wydawnictwa Image?

Marcin Rustecki: Naturalnie się stało. Interesowaliśmy się wszystkimi publikacjami, ale zanim istniała możliwość wykupienia licencji musiało trochę czasu minąć. Pomijając samo formowanie się Image - praktycznie na naszych oczach, po głośnym odejściu grupy zbuntowanych, pozostały jeszcze kwestie naszych możliwości technicznych, np druk na wypełnianym papierze, który odda zastosowaną po raz pierwszy kolorystykę generowaną w photoshopie.

Pamiętam dość dobrze, że „Spawn” był początkowo planowany jako jedno z Wydań Specjalnych. Co zdarzyło się, że wydawnictwo uznało, iż warto dać mu szansę w formie dwumiesięcznika?

Wydanie „Spawna” nie było wcale takie łatwe. Todd McFarlane czuł się megagwiazdą i obwarował licencję warunkami np. dobrej jakości papier. Polska była jedynym krajem gdzie trochę poluzował, ale na to złożyło się parę spraw. W naszej sprawie negocjował z nim główny manager Semic International. Potem ja sam spotkałem się z Toddem i Wandą – jego małżonką – w San Diego. Z nią załatwiałem potem praktycznie wszystkie sprawy, zależało im na promocji postaci w każdej formie, wchodził na ekrany film, dostaliśmy mnóstwo materiałów reklamowych. Ogólnie współpracę wspominam bardzo miło.

Nie można było nie dać szansy komiksowi, który bił rekordy sprzedaży na wielu rynkach, ale przecież i u nas McFarlane zdobył serca fanów po jego sukcesie w „Spider-Manie”. Skoro szansa się nadarzyła trzeba było po nią sięgnąć.
Wydaje się więc, że ryzyko się opłaciło. „Spawn” nie tylko jako jeden z niewielu tytułów przetrwał pogrom z 1998 roku, gdy swój żywot zakończyły takie serie jak wspomniany już „Spider-Man” czy połączone siły Batmana i Supermana, ale także sprawił, że jeszcze w 1997 roku do Polski zawitało „WildC.A.T.S.” Jima Lee. Czy i w tym przypadku zadecydowało nazwisko twórcy?

Nazwisko owszem, ale przede wszystkim nadarzyła się okazja by pokazać czytelnikowi, że wbrew ustalonym opiniom potrafimy jeszcze wydać komiks na wysokim poziomie pod względem edytorskim. Była to zresztą kolejna próba po klapie finansowej „Sądu nad Gotham” – komiksowej perły, która przyniosła straty i praktycznie usunęła pojęcie papieru kredowego z głów prezesów. No, ale tu miało być inaczej, nazwisko, popularna seria, cyfrowa kolorowanka – murowany sukces… i co? Klapa, znowu. Czytelnik przyjął serię na tyle słabo, że nie było możliwości kontynuacji czy też podjęcia następnej próby takich eksperymentów. Krzykacze pozostali krzykaczami, wykrzykując kolejne skrótowe hasła na nasz temat, a my dochodziliśmy powoli do ściany.

Skoro już o tych "krzykaczach" mowa. Jak to się stało, że mroczny i krwawy „Spawn” Todda McFarlane'a przyjął się na rynku i wytrwał aż 24 numery, a superbohaterskie „WildC.A.T.S.” Jima Lee padło po zaledwie sześciu? Redakcja TM-Semica zawsze dostawała mnóstwo listów od czytelników, więc pewnie i na ten temat można było wśród nich doszukać się odpowiedzi.

Nie wiem, pewnie urok postaci zaważył, no i wdzięk plus uroda. Wydaje się, że „WildC.A.T.S.” powielał schematy „X-Men” – supergrupa superbohaterów, choć jest to spore uproszczenie. „Spawn” był/jest prawdziwie mrocznym tytułem, choć przecież takie klimaty były już wcześniej w komiksach, np „Inferno” – crossover Marvela, którego fragmenty publikowaliśmy czy „Ghost Rider” lub „Świt Synów Nocy” w Mega Marvelach. Odpowiedzi nie znam, pewnie tkwi gdzieś w meandrach socjologii i komiksologii stosowanej.

Wiemy już, że licencję na wydawanie „Spawna” nie było łatwo zdobyć. Jak wyglądało to w przypadku „WildC.A.T.S.”?

Usiłowałem sobie przypomnieć, szczerze mówiąc nie pamiętam. Na ogół pamiętam sporo, ukazują się dokumenty, szuflady z papierami, faxy, maile spotkania na temat. A tu po prostu pustynia. Albo szło to przez jakiegoś agenta, albo zostało załatwione przez centralę główną, choć też tego sobie nie przypominam. Jak coś mi z głowy zejdzie to dam znać. Chyba jedyny komiks, który nie pozostawił u mnie wspomnień przejścia przez męki licencyjne.

O komiksach z Image/Top Cow wydanych przez TM-Semic po 1998 roku także będę pytać, ale teraz ciekawi mnie coś innego. Mianowicie czy wydawnictwo rozważało sprowadzenie do Polski takich tytułów jak „The Savage Dragon” Erika Larsena czy „Youngblood” Roba Liefelda? Także i ci dwaj twórcy byli wówczas rozpoznawalni w naszym kraju.

Rob Liefeld to najgorszy rysownik komiksowy we wszechświecie, który miał szczęście dorobić się fortuny. Przy tym dość nieciekawa persona. Ok, mógłby być totalną kreaturą, ale niestety w żadnym wypadku nie obroni się swoją sztuką. Przez 20 lat nie posunął się nawet o milimetr do przodu, nadal nie potrafi rysować. Nie mieliśmy planów co do Liefelda, zastanawialiśmy się natomiast nad „Savage Dragonem” Larsena, ale nie zdążyłem dać temu projektowi zasłużonej szansy, w owym czasie nie byłem do niej przekonany.

Bodajże to wtedy powstał zwrot "zielony facet z grzebieniem na głowie", którego do dziś nie potrafi Panu wybaczyć na przykład Łukasz Mazur :) Czy oprócz sprowadzonych do Polski dwóch tytułów i „Savage Dragona”, Semic interesował się jeszcze jakimiś tytułami z wczesnego Image?

No, mam nadzieję, że Łukasz już mi wybaczył, zresztą przyznałem mu, że była to z mej strony ignorancja. Wszystkiego jednak poznać i pokochać się nie da..

Co innego chcieć coś wydać a co innego móc wydać. Zanim zeszyt znalazł się na półkach to brał udział niemalże w obrzędzie przejścia. Negocjacje, spotkania, ustalanie programu, możliwość zakupu materiału itd. Lubiłem „Cyber Force” Silverstriego, choć potem też jako artysta raczej się zatrzymał, najlepszy był jego run w „Wolverine”. Interesowaliśmy się wszystkim z założenia.

„Spawn” ukazywał się do drugiej połowy 2001 roku, po czym słuch po nim zaginął. Zgaduję, że zaważyły o tym wyniki sprzedaży. Ciekawi mnie jednak dlaczego chyba nigdzie oficjalnie nie poinformowano o końcu wydawania tej serii?

Znowu zasłonie się niepamięcią. To już były czasy bardzo trudne, ważyły się losy firmy, ludzi. Oficjalnie nie poinformowano? Chyba?
Co prawda było to niecałe 12 lat temu i Internet dopiero raczkował, lecz istniały już serwisy komiksowe i na pewno na żadnym z nich nie pojawiła się oficjalna informacja o końcu „Spawna”. Wtedy też stron klubowych próżno było już szukać w wydawanych przez Semic pozycjach, a gdy Mandragora wskrzeszała serię, na KZecie pojawił się tekst podsumowujący wydarzenia z poprzednich 24 numerów. Kończył się on słowami „W ten sposób seria dotrwała do numeru dwudziestego czwartego, ostatniego. A następnie po cichu, bez wiedzy garstki zainteresowanych, umarła”.

Wróćmy jednak jeszcze do 2000 roku i premierowego zeszytu „Tomb Raider” w ramach Wydania Specjalnego. To oczywiste, że cykl ten sprowadzono, by skorzystać na popularności cyklu gier. Jestem jednak ciekaw jak wyglądały negocjacje w jego sprawie? Czy kontakt z Top Cow znacząco różnił się od tego z innymi studiami Image?


Top Cow reprezentowała i pewnie reprezentuje do dziś agencja Jensen International, której właścicielką jest Christine Meyer (dawniej Jensen). Christine znam od stu lat, z czasów kiedy jeszcze pracowała dla Malibu Comics. Praca z Christine to czysta przyjemność, natomiast Top Cow reprezentował Matt Hawkins, bardzo sprawny zawodnik, biznesmen z krwi i kości, trudny negocjator. Warunki kontraktu okazały się korzystne, stąd tytuł w Polsce.

Ciekawostką jest fakt, że „Tomb Raider” zarabiał dla Top Cow krocie a u nas odwrotnie, jak zwykle. Nigdy nie ma prostego przełożenia najbardziej "hot property”. Nie ma łatwych skoków z komiksu na film, z gry do komiksu itd.

Czy pojawił się temat sprowadzenia do Polski „Witchblade” lub „The Darkness”?


Tak, ale to już była końcówka. Ja wyjechałem na rok do Danii, pojawił się Przemek Wróbel oraz Mandragora i nastały nowe czasy…

TM-Semic sprowadził jednak tę dwójkę do Polski. Witchblade zadebiutowała wspólnie z komiksową wersję Lary Croft, a The Darkness w „Mindhunter” - crossoverze z markami Aliens oraz Predator. Przyznam się szczerze, że moim zdaniem zarówno ten komiks, jak i późniejsze „Overkill” raczej nie były pozycjami wartymi uwagi. Skąd pomysł na publikacje ich w naszym kraju?

Warte uwagi jest pojęciem względnym. Dyskutujemy tu o gustach osadzonych w innej epoce.

W 2002 roku TM-Semic próbował jeszcze uratować swoje istnienie. Zmieniono nazwę wydawnictwa na Fun Media i zapowiedziano start wielu różnych serii. Wśród nich próżno można było szukać jednak tytułów z Image. Czy był ku temu jakiś konkretny powód?

Chcieliśmy zacząć ambitnie z tytułami Ultimate, Ziemia 2. Arek miał sporo pomysłów i tytułów, które od zawsze chodziły mu po głowie. Zamysł był taki, żeby skoncentrować się na jakości, nie ilości i powoli wychodzić z dołka, ale życie od razu zweryfikowało wszystko. Reedycja Lobo bez okładki, skład na zewnątrz ludzie rozproszeni po różnych pracach. Do wzięcia był cały Top Cow, ale nie było za co. 

Będziemy zbliżać się już do końca naszej rozmowy, więc powinienem zadać parę pytań dotyczących Mucha Comics. „Detektyw Fell” to jak dotąd jedyny komiks od Image z tego wydawnictwa. Jak pozycja ta została przyjęta w naszym kraju. Nie pytam o konkretne liczby, ale jak miała się sprzedaż tego komiksu w stosunku np. do tytułów z Marvela?

Absolutnie nie mam pojęcia. W zasadzie można założyć, że dużo gorzej niż tytuły Marvela i DC. Puryści mainsteamu przyczepią się zawsze, że to rozmazany badziew, ale to u nas nic nowego.

I ostatnie pytanie, chociaż już teraz podejrzewam jaka jest odpowiedź. Czy Mucha Comics planuje jeszcze wydanie jakiegoś komiksu z Image w Polsce?

Nie mam zielonego pojęcia, szczerze. Po sukcesie Batman: „Długie Halloween” raczej w tym kierunku bym poszedł, ale czas pokaże.

Dziękuję za rozmowę

środa, 27 listopada 2013

Wasze #3

I kolejna porcja zdjęć ląduje na blogu. Tym razem swoją kolekcją zechciał podzielić się Rafał Zieliński. Od razu przyznaję się do tego, że publikuję jedynie część z nadesłanych zdjęć.

Kilka pudeł z kolekcji Rafała - środkowe oznaczone jest jako Top Cow. Przypominam, że każde zdjęcie możecie zobaczyć w powiększeniu. Wystarczy na nie kliknąć.

Przypuszczam, że to kolejne pudło z komiksami Top Cow. Jak widać nie są to te same rodzaje.

Zbiór wydań zbiorczych - sprawne oko wypatrzy tu Spawn: Origins, pojedyncze tomy WildC.A.T.S., The Savage Dragona, Haunta oraz pokaźny zbiór komiksów z Top Cow.

I na koniec jedna z perełek kolekcji - Spawn #204 z autografem Szymona Kudrańskiego

Pamiętajcie, że w kolejnych odsłonach tej rubryki mogą pojawić się zdjęcia Waszych zbiorów! Wystarczy że wyślecie je na ktymczynski@interia.pl

Kilkanaście słów o tym, jaki ślad zostawiło po sobie Image podczas Thought Bubble 2013

Notkę tę trzeba zacząć od informacji o samym Thought Bubble. Jest to jeden z największych konwentów/festiwali (w sumie sam do końca nie wiem) komiksowych w Wielkiej Brytanii. W tym roku w programie pojawił się panel zatytułowany "Image Comics: Independence in the U.K.!", na którym pojawili się Eric Stephenson, Antony Johnston, Fiona Staples, Richard Starkings, Brandon Graham, Ales Kot oraz Ming Doyle. Wbrew pozorom, nie padło tam zbyt wiele interesujących informacji, ale te najważniejsze znajdziecie poniżej.
Johnston przyznał, że mapa widoczna w pierwszym numerze "Umbral" została zainspirowana rozmową scenarzysty z Warrenem Ellisem. Zapowiedziane na luty "The Fuse" opowiadać ma o tajemniczym morderstwie na terenie rozpadającej się stacji kosmicznej, krążącej wokół Ziemi.

Starkings pochwalił się trwającą już siedem lat pracą nad "Elephantmen" i zapewnił, że prace nad ekranizacją tego komiksu powoli posuwają się do przodu.

Brandon Graham z kolei ogłosił, że zakończenie serii "Prophet" nie oznacza końca przygody z tym herosem. Extreme Studios dało zielone światło na stworzenie sześcio- lub siedmioczęściowej miniserii "Prophet: Earthwar".

Gdy Ming Doyle stwierdziła, że skończyła pracę nad miniserią "Mara", Ales Kot zaproponował jej gościnny występ w "Zero". Artystka zgodziła się.

W dalszej części panelu goście opowiadali o tym co cenią w pracy autorskiej, a także każde z nich odpowiedziało na pytanie o to, co chcieliby zobaczyć w przyszłości w komiksach. Panel zakończył Ales Kot zapowiedzią 64-stronicowego projektu, który w przyszłym roku opublikuje Image Comics.

Plotka: Daryl Dixon Krukiem?

Ostatnio Image Comics nie rozpieszcza nas mnogością newsów, a ze względu na dość ograniczone zasoby wolnego czasu nie potrafię skończyć kolejnych części Historii Image Comics oraz paru recenzji. Żeby blog nie cierpiał na stagnację, dziś pojawi się pewna plotka. Będę starać się nie robić tego zbyt często.
Przypuszczam że kojarzycie tego pana, prawda? Jeśli jednak nie, to już spieszę z wyjaśnieniami. Nazywa się on Norman Reedus i obecnie jest odtwórcą roli Daryla Dixona w serialowym wcieleniu "The Walking Dead" - serialu o którym powinienem wreszcie napisać osobną notkę. Dzięki roli tej, Reedus stał się dość popularny i jego nazwisko pojawia się w gronie kandydatów do udziału w kolejnych filmach. Całkiem niedawno doszła do tego pogłoska, iż aktor jest brany pod uwagę w kwestii udziału w reboocie cyklu "Kruk" - skądinąd także ekranizacji komiksu. Oczywiście jedynie czas pokaże ile w informacji tej było prawdy.

wtorek, 26 listopada 2013

Wasze #2

Jest dziś także druga odsłona rubryki Wasze. Tym razem częścią swojej kolekcji postanowił pochwalić się Kuba G. - założyciel Pulp Warsaw.

Kuba obiecał, że to nie ostatnie zdjęcia jego kolekcji.

W kolejnych odsłonach tej rubryki mogą pojawić się zdjęcia Waszych zbiorów! Wystarczy że wyślecie je na ktymczynski@interia.pl

Moje #3

Coś ostatnio newsów od Image Comics niewiele, a i z czasem stoję tak sobie. Żeby uniknąć dłuższych przerw dziś umieszczam dwa posty ze zdjęciami. Na początek pochwalę się kolejną porcją swojej kolekcji komiksów Image. Tym razem wydania polskie.

Żywe Trupy #1-18 - Nie mógłbym sobie darować gdybym się nie pochwalił tym, że wszystkie tomy posiadam w pierwszych wydaniach i, jak mam nadzieję widać, w bardzo dobrym stanie.

Obergeist oraz Detektyw Fell - Bodaj ostatni komiks Mandragory który jeszcze mi się nie rozleciał oraz jedyna pozycja z Image w ofercie Mucha Comics.

poniedziałek, 25 listopada 2013

The Pro (Garth Ennis/Amanda Conner)



Wśród całej rzeszy komiksowych twórców na pewno znajduje się solidna grupa osób, która nie lubi komiksów z superbohaterami. Teoretycznie więc nie powinni oni brać zleceń na powstawanie takowych i spokojnie żyć dalej. Ale jest wśród nich jeden wyjątek, któremu na imię i nazwisko Garth Ennis. Scenarzysta ten zawsze bardzo otwarcie przyznawał się do tego, że nienawidzi trykociarzy i udowadniał to każdy możliwy sposób. Mnie osobiście zapadł w pamięć komiks „The Punisher” autorstwa Ennisa i Steve’a Villona, a zwłaszcza numer w którym tytułowy bohater wręcz upokarza Daredevila. Od tego czasu scenarzysta uczynił z tego swój znak firmowy, ponieważ naśmiewanie się z herosów w obcisłych kostiumach ukazał także w kolejnej serii z przygodami Franka Castle, podczas prac nad serią „Hitman” dla DC Comics, trylogią „The Authority: Kev” dla DC WildStorm oraz bardzo popularnym cyklem „The Boys” dla wydawnictwa Dynamite. Ennis zrobił to jeszcze także podczas swojej niedługiej przygody z Image Comics. W wydawnictwie tym scenarzysta pracował nad pierwszymi numerami „The Darkness” dla studia Top Cow, trzyczęściową miniserią „Medieval Spawn/Witchblade”, lecz zaryzykuję stwierdzenie, że one-shot „The Pro” jest tym, z czego zostanie najmocniej zapamiętany.

Podczas tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi kupiłem swój egzemplarz „The Pro”. Pamiętam jak lata temu komiks ten wydał w Polsce Egmont i dla szesnastoletniego wówczas mnie było to coś bardzo ciekawego. Oto scenarzysta „Kaznodziei” robi komiks upokarzający parodię Justice League, poprzez wpuszczenie prostytutki w jej szeregi. Śmiechu było sporo, lecz ostatecznie nie kupiłem kosztującego niecałe 18zł komiksu i „The Pro” zostało na półce w Empiku. Gdy po dziewięciu latach nadarzyła się okazja kupienia angielskiego oryginału za 16zł, już się nie zawahałem. I tego właśnie żałuję.

„The Pro” opowiada historię prostytutki, której imienia przez całą historię nie poznajemy. Żyje ona wraz ze swoim dzieckiem slumsach i stara się zarabiać na życie. To pewnego dnia zostanie kompletnie odmienione, gdy okazuje się, że posiada nadprzyrodzone moce. Kobieta zostaje odwiedzona przez członków League of Honor – elitarnej grupy herosów, którzy chcą włączyć ją do swoich szeregów. Nie spodziewają się oni, że seksualnie i obyczajowo wyzwolona kobieta, doprowadzi ich do najtrudniejszego okresu istnienia Ligi.

Przyglądając się dotychczasowej karierze Garth Ennisa, z łatwością można znaleźć przykłady świadczące o tym, że w kwestii poruszania tematów dla dorosłych scenarzysta ten nie ma żadnych zahamowań. „The Pro” dalekie jest od tego, co pojawiało się w poszczególnych numerach wspomnianej już serii „The Boys” czy wciąż wydawanego „Crossed”, lecz nadal mamy prawo być zszokowani. Nie chodzi tu bynajmniej o samą postać głównej bohaterki, ale o członków League of Honor. Każdy jeden z nich otwarcie wzorowany jest największych herosach DC Comics i żadnemu nie udało się uniknąć mocnego sparodiowania. The Saint wzorowany na Supermanie to do bólu uczciwy i grzeczny prawiczek, The Knight i The Squire – czyli przerobieni Batman i Robin spokojnie mogli by być oskarżeni o bycie w związku, a The Lady wyglądem i zachowaniem przypomina Wonder Woman zalaną silikonem. Być może to odważne stwierdzenie, ale wydaje mi się że postać The Pro symbolizuje wszystko to, czego Ennis nienawidzi w herosach. Dziewczyna nie rozumie krystalicznej uczciwości tak wielkich potęg, z całą świadomością wykorzystuje swoją moc dla własnych celów, nie boi się zabić i nie stara się zachowywać tak, jak chcą tego media. Jest totalnym przeciwieństwem klasycznego superbohatera.

Garth Ennis planował jednak, by postać ta wzbudzała sympatię u czytelnika. Dla szesnastoletniego chłopaka, pełen erotyki i przekleństw komiks wydawał się czymś bardzo fajnym i ciekawym, lecz po latach opinia ta zupełnie się zmieniła. „The Pro” byłoby komiksem dużo lepszym, gdyby nie było właśnie tak bardzo obsceniczne i wulgarne. Chociaż historia ta liczy sobie jedynie 56 stron, mógłbym wymienić kilka scen, w których przekleństwa i seksualne aluzje są totalnie zbędne i wydają się wręcz wciśnięte na siłę, by Ennis mógł naznaczyć komiks swoim typowym poczuciem humoru, który rzadko kiedy do mnie trafia. Także i parodia Justice League nie wydaje mi się tak trafiona jak wcześniej, gdyż scenarzysta bez zahamowań uczynił z nich bandę aspołecznych idiotów, czym moim zdaniem posunął się już odrobinę za daleko, ponieważ wykazał się totalnym brakiem szacunku dla postaci, które sparodiował. Można więc stwierdzić, że „The Pro” może się spodobać jedynie dorastającym nastolatkom, później może być już z tym niemały kłopot.

Za warstwę graficzną „The Pro” odpowiada Amanda Conner, którą osobiście bardzo lubię i szanuję. Komiks powstał w 2002 roku, a więc na długo przez komiksem, który wywindował tę artystkę do mojej osobistej pierwszej ligi rysowników, czyli „Power Girl” dla DC Comics. Muszę przyznać, że widać iż pomiędzy „The Pro” a tym komiksem upłynęło kilka lat, które pani Conner wykorzystała na rozwinięcie swoich niebagatelnych umiejętności. Wydana przez Image Comics pozycja charakteryzuje się niezbyt rozbudowaną, kreskówkową warstwą graficzną, którą nieznacznie ratuje jednak całkiem ciekawe, odręczne liternictwo – coś, co obecnie bardzo rzadko można spotkać w komiksach.

Egzemplarz „The Pro”, który posiadam w domu, to szóste wydanie tego komiksu. na materiały dodatkowe wyjątkowo nie ponarzekam, ponieważ w tomiku znajduje się dodatkowa, ośmiostronicowa historia, wstęp autorstwa Garth Ennisa i dwie strony szkiców z komentarzem Amandy Conner. Jak na liczący niecałe 60 stron komiks, jest pod tym względem naprawdę nieźle.

Niestety jako całość „The Pro” oceniam nisko. Komiks miał szansę być kontrowersyjną ale przy tym dobrą parodią historii z superbohaterami, a został wulgarnym zbiorem seksualnych aluzji z nieciekawymi i przerysowanymi postaciami. Polecam tylko fanatycznym wielbicielom twórczości Garth Ennisa i wystawiam dwóję.

środa, 20 listopada 2013

Wasze #1

No i udało się, otrzymałem pierwsze zdjęcia kolekcji komiksów Image od jednego z czytelników, który posługuje się pseudonimem Sylar. Oto i część jego kolekcji.

Sam & Twitch Complete Edition Book 1 & 2

Hellspawn Complete Edition

Spawn Origins Book 1 & 2

The Walking Dead HC Book 1-4
 Jak więc widać, kolega Sylar jest zdecydowanym fanem postaci stworzonych przez Todda McFarlane'a. W kolejnych odsłonach tej rubryki mogą pojawić się zdjęcia Waszych zbiorów! Wystarczy że wyślecie je na ktymczynski@interia.pl

W marcu przyjdzie czas prawdziwych herosów

Po serii teaserów przyszedł wreszcie czas na konkrety. Bryan Hitch zdradził nieco więcej szczegółów na temat tworzonej przez siebie miniserii "Real Heroes" i dziś właśnie przychodzi mi przekazać je Wam. Zacznijmy najpierw od kwestii technicznych. Komiks składać się ma z sześciu części. Premiera pierwszej z nich nastąpi w marcu przyszłego roku i przypominam, że po raz pierwszy w swojej karierze, Hitch będzie odpowiedzialny nie tylko za warstwę graficzną, ale także i za scenariusz.

W ekskluzywnym wywiadzie dla amerykańskiego serwisu CBR, Hitch opowiedział także nieco więcej o fabule "Real Heroes". Według jego słów, historia opowiadać ma o szóstce najpopularniejszych aktorów na świecie, którzy łączą siły by zagrać wspólnie w jednym filmie o superbohaterach. Obraz ten powstaje i zostaje historycznym sukcesem w skali światowej i... nie tylko. Film oglądają także istoty nie z tego świata i przekonane iż wspomniana szóstka posiada nadprzyrodzone moce i broni Ziemi, wyzywają ich na pojedynek, którego stawką jest panowanie nad planetą.
Zachowując odpowiednie proporcje, muszę przyznać iż fabuła "Real Heroes" kojarzy mi się nieco ze świetną komedią "Jaja w tropikach". Dzieło Hitcha jednak zdecydowanie nie będzie służyć temu, byśmy się wszyscy pośmiali. Co ciekawe, w "Real Heroes" pojawi się postać inspirowana nieco Robertem Downey'em Juniorem - odtwórcą roli Iron Mana, a także Kirka Lazarusa we wspomnianej już komedii.

We wspomnianym wywiadzie, twórca w dość niekonwencjonalny sposób obiecał, że "Real Heroes" będzie ukazywać się każdego miesiąca bez opóźnień. W przeciwieństwie do niesławnego "America's Got Powers", tym razem Hitch nie zajmuje się trzema projektami jednocześnie i zdradza, że obecnie kończy scenariusz do piątego numeru, a rysuje czwarty. W międzyczasie Paul Neary nakłada tusz na zeszyt trzeci, a pierwszy jest kolorowany i literowany. Jeśli więc tempo prac się utrzyma, w marcu wszystkie sześć numerów "Real Heroes" powinno być gotowych do druku.

Spawn: New Beginnings vol. 1 (Todd McFarlane/Szymon Kudrański)

I wreszcie docieramy do końca dubli. Każda kolejna recenzja będzie już premierowa.

Tytuł zbioru jest nieprzypadkowy. Jeśli czytaliście recenzję SPAWN: ENDGAME COLLECTION, to doskonale już wiecie, że Al Simmons zginął... ponownie. Tym razem jednak wygląda na to, że taki stan rzeczy jest już permanentny. Nowym, nie mniej interesującym Spawnem został niejaki Jim Downing, a ponieważ komiks ma nowego bohatera, całej serii z pewnością przyda się więc zupełnie nowy początek. Taki też tytuł otrzymuje więc pierwszy zbiór, który prezentuje przygody Spawna po historii ENDGAME.

Zanim jeszcze w ogóle rozpoczęto prace nad historią zawartą w SPAWN: NEW BEGGININGS vol. 1, trwały ciężkie boje, by doprowadzić do wydania zeszytów 197-200 comiesięcznej serii. Ciągnęło się to w nieskończoność i zdecydowanie przyćmiło fakt ogłoszenia nazwisk twórców, którzy wraz z 201 zeszytem przygód Spawna rozpoczną swój run. Ci jednak, którym wieść ta nie umknęła, zachodzili w głowę. Po tym, jak przez piętnaście lat serię SPAWN tworzyły same tuzy komiksowego przemysłu, nowym duetem odpowiedzialnym za kolejne przygody Jima Downinga zostali Will Carlton i Szymon Kudrański. Większość fanów zadawała sobie wtedy pytanie: „who the f**k are his guys?”. Oto bowiem Todd McFarlane powierzył swoje największy twór totalnemu debiutantowi (scenarzysta) i niemal anonimowemu artyście z Polski (wcześnie narysował on jedynie HOPE FALLS dla wydawnictwa Markosia). Później okazało się, że Carlton to tak naprawdę McFarlane piszący pod pseudonimem. Co prawda nie jestem na bieżąco z aktualnymi recenzjami comiesięcznej i wreszcie wydawanej bez opóźnień serii, ale po lekturze SPAWN: NEW BEGGININGS vol. 1 uważam, że ten duet w kilka miesięcy zrobił więcej dobrego dla marki tej postaci, niż ktokolwiek przez ostatnie 5-6 lat.

SPAWN: NEW BEGGINING vol. 1 to przede wszystkim komiks o nieco mylącym tytule. To, co rzuca się zdecydowanie w oczy, to fakt, iż bardzo mało w niej samego Spawna. Todd McFarlane stworzył historię spójną i bardzo ciekawą, która dodatkowo zupełnie w niczym nie przypomina nawet ENDGAME. Komiks ten skupia się przede wszystkim na samym Jimie Downingu, który z jednej strony stara się poznać szczegóły swojej niejasnej przeszłości, a z drugiej, wykorzystuje swoje nowo nabyte umiejętności do czynienia dobra. Praktycznie cała historia skupia się jeszcze mocniej, niż wspominane ciągle ENDGAME, na zaznaczaniu wyraźnych różnic między Spawnem-Downingiem, a Spawnem-Simmonsem. Tu zadam pytanie do osób, które znają doskonale losy tego drugiego: czy nie męczyło Was ciągłe i nachalne wręcz użalanie się nad swoim losem, które prezentował Al? W SPAWN: NEW BEGGININGS vol. 1 tego nie uświadczycie. Koniec z pseudofilozoficznymi rozmowami Spawna z bezdomnymi, coraz bardziej absurdalnymi przeciwnikami głównego bohatera i zatapianiem w nonsensie całej mitologii postaci. Jim Downing po prostu jest zupełnie inną postacią.

Należy wspomnieć, że głównymi przeciwnikami nowego Spawna w komiksie jest pewna grupa wampirów. Niezwykle udanym zabiegiem okazał się pomysł, by wątek ten stał się równoważnym z drugim, w którym nowy Spawn stara się poznać prawdę o swojej przeszłości. Ba, czasem nawet krwiopijcy stawali się zaledwie tłem, by po jakimś czasie wyskoczyć ze zdwojoną siłą. To dla mnie kolejny plus SPAWN: NEW BEGGINING vol. 1 – historia jest umiejętnie zbilansowana, a bardzo mocny klimat horroru tylko dodaje jej wartości.

Nie udało się jednak uniknąć twórcy scenariusza pewnej wpadki. SPAWN: NEW BEGGININGS vol. 1 nie jest zbyt przyjazne dla nowego czytelnika, bowiem bez podparcia w postaci ENDGAME, niektóre wątki mogą pozostać niezrozumiałe.

Przejdźmy wreszcie do warstwy graficznej komiksu. Jak już chyba każdy fan komiksów w Polsce wie, odpowiada za nie nasz rodak – Szymon Kudrański. I jego prace są po prostu NIESAMOWITE, co piszę z pełną odpowiedzialnością i nie tylko dlatego, że chwalę Polaka. Być może wynika to z faktu, że Szymon miał mnóstwo czasu na pracę, ponieważ, jak sam kiedyś przyznał, rysował już zeszyt 203, gdy wydawnictwu Image z bólem udało się wydać numer 198. Realistyczne, bardzo szczegółowe i niezwykle klimatyczne ilustracje tchnęły w nieco zatęchły świat Spawna coś na kształt powiewu świeżości (jeśli możemy tak mówić w przypadku historii o generale piekieł). Kilka poszczególnych kadrów, a już na pewno niemal każda okładka autorstwa Kudrańskiego, z całą pewnością nadaje się do powiększenia, wydrukowania i powieszenia na ścianie. Podejrzenia o skrajny satanizm pojawią się na pewno, ale myślę że i tak warto.

SPAWN: NEW BEGGININGS vol. 1 nie zawiera niestety zbyt wielu dodatków. By być dokładnym, dostajemy sześć okładek, pochodzących z poszczególnych zeszytów, a jedną z nich dodatkowo w wersji bez kolorów. Ósmą i zarazem ostatnia stronę dodatków stanowi dość zaawansowany projekt okładki do zeszytu 206, autorstwa Kudrańskiego. Moim skromnym zdaniem, jest ona znacznie lepsza od wersji finalnej, ale bądź co bądź, o gustach podobno się nie dyskutuje. Liczyłem na nieco więcej ze strony Image Comics, chociaż wydawnictwo to nigdy nie słynęło z tego, by raczyć czytelników większą ilością dodatków.

SPAWN: NEW BEGGININGS vol. 1 polecam każdemu, kto czytał przygody Spawna, lecz z jakiegoś powodu zrezygnował. Podkreślę jednak raz jeszcze – bez podbudowy w postaci SPAWN: ENDGAME COLLECTION może być Wam ciężko z załapaniem niektórych wątków. To samo zresztą tyczy się czytelników, którzy zapragną od tego miejsca rozpocząć przygodę ze Spawnem. Mimo wszystko gorąco polecam ten zbiór, chociażby z tego powodu, że to najlepszy komiksowy horror, jaki miałem przyjemność czytać w ostatnich miesiącach. SPAWN: NEW BEGGININGS vol. 1 otrzymuje ode mnie zasłużoną i mocną piątkę. Już zaczynam odliczać dni, gdy w moje łapska trafi kolejne wydanie zbiorcze z przygodami Jima Downinga.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Moje #2

Dziś dotarła wreszcie do mnie wyczekiwana paczka z Atom Comics, co jest oczywistym powodem do stworzenia drugiej odsłony cyklu "Moje". Tak więc w dniu dzisiejszym moje zbiory zasiliły następujące pozycje:

Umbral #1 oraz Protectors Inc. #1 - dwie premierowe pozycje lubianych przeze mnie twórców. Oczekiwania są spore, zwłaszcza wobec tego pierwszego.

Reality Check #3 i Three #2 - nowe odsłony dwóch miniserii, które kupiły mnie od samego początku. Polecam zwłaszcza dzieło Kierona Gillena.

Ten Grand #5 i The Manhattan Projects vol. 3 - obok jedynego w tym miesiącu wydania zbiorczego kolejny zeszyt bardzo interesującej serii J. Michaela Straczynskiego. Ciekawe jak poradzi sobie jej nowy rysownik?

I na deser gadżet okołokomiksowy - Lying Cat t-shirt. Wygląda na sporą, ale to jedynie rozmiar L

Przypominam, że także i Wy możecie chwalić się swoimi zbiorami komiksów z Image. Cykajcie fotki i wysyłajcie na ktymczynski@interia.pl. Opublikuję wszystko co otrzymam :)

Historia Image Comics część piąta: Top Cow Productions



Kolejny rozdział historii wydawnictwa Image rozpocznę od przytoczenia anegdoty. Jako że dziś skupię się na studiu Top Cow Productions, trzeba odwołać się do żelaznej logiki. Jak już wspomniałem przy okazji poprzednich odsłon, ta część wydawnictwa Image została założona w 1992 roku przez Marca Silvestriego. Od razu też napiszę, że w tym samym roku ukazało się „Cyber Force v1 #1”, które dało prawdziwy początek studiu Top Cow. Tyle tylko, że zeszyt ten został wydany przez... studio WildStorm.
Zastanawiacie się pewnie dlaczego tak się stało, prawda? Powód jest bardzo prozaiczny. Spośród wszystkich ojców-założycieli wydawnictwa Image, to właśnie Marc Silvestri był tym, który nie miał zielonego pojęcia o biznesie. Rysownik cieszył się opinią niezwykle pomysłowego i utalentowanego twórcy, co jednak nie zmieniało nic w kwestii tego, że wypełnianie faktur i innych dokumentów zdecydowanie go przerastało. Silvestri koniecznie chciał posiadać własny zakątek w wydawnictwie Image, dlatego na początek połączył siły ze swoim dobrym przyjacielem Jimem Lee i u jego boku uczył się podstaw prowadzenia własnego biznesu. Najwyraźniej poszło mu to całkiem nieźle, ponieważ Top Cow Productions istnieje do dziś, a więc liczy sobie już dwadzieścia jeden wiosen. Powiązania z WildStormem Jima Lee widać było dość wyraźnie już na samym początku istnienia studia Silvestriego. Chociaż dotknęła go także inna przypadłość typowa raczej dla jego kolegi po fachu.

Naturalnie chodzi o opóźnienia. Pierwsza seria, albo raczej miniseria, „Cyber Force” liczyła zaledwie cztery numery, a mimo to Silvestri opublikował je w 10 miesięcy. Dokładnie ten sam problem dotyczył początkowych zeszytów „WildC.A.T.S. v1” z rysunkami Jima Lee, więc naturalnym wręcz pomysłem okazało się... zrobienie crossoveru z udziałem tych dwóch serii. Historia nosi nazwę „Killer Instinct” i zawiera się w sześciu zeszytach, które powinny zostać opublikowane w ciągu trzech miesięcy. Silvestri nie wyrabia się w terminach i ostatecznie pomiędzy początkiem a końcem crossovera upływa tych miesięcy pięć. Zapamiętajcie więc aż do grobowej deski – to że klasyczne Image cierpiało na ogromne opóźnienia wydawnicze, to choroba zapoczątkowana przez Jima Lee oraz Marca Silvestriego, która następnie przelała się na znaczną część reszty twórców pracujących w tymże wydawnictwie.

Wróćmy jednak do Top Cow Productions. Gdy Silvestri nauczył się już podstaw biznesu, studio ruszyło z kopyta. Silvestri nigdy jednak nie planował budowy szerokiej oferty komiksowej i dlatego ograniczyła się ona do wspomnianego już kilka razy „Cyber Force v2”, premierowego „Codename: Strykeforce” oraz okazyjnych spin-offów tego drugiego. W zasadzie jedynie dwóch, jeśli mam być dokładny. Komiksy z Top Cow nie podbijały list sprzedaży, a z czasem czytelnikom zaczęły przeszkadzać nie tylko notoryczne opóźnienia, ale także niski poziom fabularny. Ostatecznie Silvestri odpuszcza rysowanie swojego pierwszego dzieła, kasuje na czternastym numerze „Codename: Strykeforce” i rozpoczyna prace nad tchnięciem drugiego życia we własne studio. Szansę na to upatruje w zatrudnieniu młodych, zdolnych twórców. Byli to David Finch, Joe Benitez oraz Michael Turner. Pierwszy z nich przejął obowiązki rysownika w „Cyber Force v2”, dwaj kolejni rozpoczęli prace nad seriami, dzięki którym Top Cow istnieje do dziś. Znacie je doskonale, ponieważ są to „Witchblade” oraz „The Darkness”.
Sara Pezzini debiutuje na kartach komiksów w 1995 roku. Prowokacyjny wygląd bohaterki, połączony z pracami niesamowicie utalentowanego Michaela Turnera i nienajgorszą fabułę Marca Silvestriego daje studiu pierwszy komiks, który rozchodzi się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy i wspina się na sam szczyt comiesięcznych list sprzedaży. Rok później, w dziesiątym numerze „Witchblade”, swój debiut zalicza Jackie Estakado. Już po kilku miesiącach i on otrzymuje swój tytuł, który także okazuje się najchętniej kupowanym komiksem miesiąca. Image Comics ma kolejne hity? Nie. Wszystko dzięki Robowi Liefeldowi.

Jak już wiecie z poprzednich odsłon Historii Image Comics, jegomość ten nie tylko był założycielem studia Extreme, niezależnego wydawnictwa Maximum Press, ale także redaktorem naczelnym całości Image Comics. Zachwycony talentem Michaela Turnera, Liefeld postanowił podebrać go z Top Cow i zaczął namawiać do zerwania umowy z Silvestrim. Rysownik nie tylko się nie zgodził, ale także poinformował swojego szefa o nieuczciwych praktykach ze strony twórcy „Youngblood”. Ten wściekł się tak bardzo, że w 1996 roku postanowił odłączyć studio Top Cow, wraz z dwoma najbardziej dochodowymi wówczas tytułami Image, ze struktur wydawnictwa. Rozbrat ten trwał jedynie kilka miesięcy, ponieważ ostatecznie to Liefeld zrezygnował z zajmowanej posady i odszedł, zabierając również wszystkich wymyślonych przez siebie bohaterów. Nikt szczególnie za nim nie płakał, ponieważ w zamian do Image wróciły te marki, które przynosiły znacznie większe zyski. Silvestri tak bardzo zadowolony był z lojalności Turnera, że pozwolił mu odejść z „Witchblade” i stworzyć autorski projekt. Tym okazał się kolejny hit wydawnictwa – rozpoczęty w 1998 roku „Fathom”, do którego w 2000 roku dołączyło jeszcze „Soulfire”. Komiksy te ukazywały się aż do 2002 roku, gdy Turner postanowił odejść z Top Cow i założyć własne wydawnictwo – Aspen MLT.
Rok 1997 przynosi kolejną zaskakującą decyzję Silvestriego. Wtedy właśnie studio Top Cow nabywa prawa do komiksowej adaptacji gry „Tomb Raider”, tym samym jako pierwsze w historii Image zaczynając publikować tytuł nie będący autorskim pomysłem jednego z twórców. Co jeszcze ciekawsze, Lara Croft staje się częścią uniwersum studia i na porządku dziennym są jej spotkania z Witchblade, The Darkness, Magdaleną czy Aphrodite IX. Seria odnosi sukces, znów windując wyniki sprzedaży studia i dożywa aż 50 numerów. Ostatni numer ukazuje się w 2005 roku, a dwa lata później umowa pomiędzy Eidos i Top Cow wygasa. W 2014 roku Lara Croft powróci na karty komiksów, lecz tym razem już dzięki wydawnictwu Dark Horse.

„Fathom” nie jest jedynym autorskim hitem studia w 1998 roku. Swój własny imprint otrzymuje także Joe Michael Straczynski i zaczyna wydawać „Rising Stars”. O studiu Joe’s Comics powstanie jednak osobna notka.

Top Cow było także zdecydowanie najbardziej aktywnym studiem Image Comics na polu filmów i animacji. Niestety, nie mogę tu teraz o tym napisać, ponieważ na ten temat także powstanie osobny wpis.

Początek XXI wieku przyniósł duży kryzys dla studia założonego przez Marca Silvestriego. W 2001 roku Straczynski rozpoczął współpracę z Marvel Comics, jednocześnie stopniowo zamykał swoje projekty dla Joe’s Comics. W tym samym roku ze względu na słabą sprzedaż zamknięty zostaje pierwszy wolumin „The Darkness”. W 2002 roku Michael Turner odchodzi i zakłada własne wydawnictwo, pozbawiając Top Cow dwóch mocno dochodowych marek. Silvestri dowiaduje się także, że w 2005 roku końca dobiegnie „Tomb Raider”, a swoje ostatnie tchnienie wyda imprint Straczynskiego. Twórca stara się postawić wszystko na jedną kartę i próbuje odświeżyć uniwersum studia. To udaje się tylko częściowo, ponieważ nowa marka „Hunter-Killer” nie odnosi sukcesu i szybko zostaje skasowana. Ten sam los czeka drugi wolumin „The Darkness”. Na szczęście jedna decyzja okazuje się być bardzo trafna.
Jest nią zatrudnienie w 2004 roku Rona Marza, który przejmuje pisanie scenariuszy serii „Witchblade”. Twórca ten nie tylko odrestaurował zakurzoną już nieco bohaterkę, ale także w ciągu kolejnych lat rozbudował uniwersum Top Cow o kolejne pozycje (zalążek fabuły trzeciej serii „The Darkness”, drugi wolumin „Magdaleny”, cykl „Artifacts”, miniserie „Angelus”, „First Born” oraz „Broken Trinity”) i śmiem zaryzykować stwierdzenie, że tym samym ocalił je od solidnego restartu lub wręcz całkowitego zamknięcia. Marz do dziś decyduje o tym, co dzieje się w głównym uniwersum Top Cow i robi to tak mocno, że niezbyt pasujące do mistycznego wyglądu świata marki „Cyber Force” oraz „Aphrodite IX” przeniesie zostały do alternatywnych przyszłości.

Rok 2006 przynosi umowę studia Top Cow z Marvel Comics, które polega na okresowej wymianie pracujących dla obu edytorów twórców. Okres ten przypada na lata 2007-2008 i de facto kończy się tym, że kilku spośród rysowników pracujących dla studia tworzy raczej drugoligowe miniserie dla Domu Pomysłów. Wyjątkiem jest jedynie udział Silvestriego w głośnym crossoverze „X-Men: Messiah Complex”, którego narysował pierwszą część. Późniejsze prace założyciela Top Cow dla Marvela nie wynikały już z zawartego porozumienia.

Następnego roku Silvestri ogłasza, że jego studio jako pierwsze spośród oddziałów Image Comics zacznie publikować cyfrowe wersje swoich komiksów. Oprócz nowości, do dystrybucji trafiają wkrótce całe serie „Tomb Raider”, „The Darkness v1” oraz pierwszych 50 numerów „Witchblade”. Także w 2007 rusza inicjatywa Pilot Season. Założenia są ambitne – każdego roku Top Cow publikuje pięć one-shotów. Ten z nich, który wygra w późniejszym głosowaniu czytelników, zostaje przekształcony w miniserię. Rzeczywistość jest jednak brutalna, ponieważ czytelnicy muszą czekać na publikacje tych tytułów po dwa-trzy lata. W chwili gdy piszę te słowa jest końcówka 2013 roku, a na wydanie wciąż czeka zwycięzca sprzed trzech lat.
W 2011 roku pojawia się zaniepokojenie coraz niższymi wynikami sprzedaży topowych. Silvestri i Marz decydują się wówczas na restart uniwersum. Nie przynosi to spodziewanych efektów, ponieważ z czasem kolejna kasacja dotyka „The Darkness v3”. Także kompletny reboot marki „Cyber Force” nie można uznać za sukces. Pierwsze pięć numerów czytelnicy mogli otrzymać za darmo w sklepach komiksowych, lecz cykl nie tylko dotykały potężne opóźnienia, ale także przedstawiona historia nie należałą do zbyt ciekawych. Efekt? Szósty numer z żałośnie niskimi wynikami sprzedaży. Nic dobrego nie można także powiedzieć o współpracy z firmą Heroes and Villains Entertaiment, która dostarczyła studiu dwie miniserie o poziomie na wysokości wypracowań z wczesnego gimnazjum.

Obecnie zdaje się, że studio Top Cow musi poszukać kolejnych sposobów na przyciągnięcie nowych czytelników, ponieważ liczby są nieubłagane i jeśli w najbliższym czasie nic się nie zmieni, być może przyjdzie nam dowiedzieć się zamknięciu studia liczącego sobie już ponad 21 lat.