Swego czasu
marka „Spawn” cieszyła się ogromną popularnością. Stworzony przez Todda
McFarlane’a antybohater zdobył serca czytelników tak mocno, że kwestią czasu
było opublikowanie spin-offów miniserii występującymi tam bohaterami. Jednym z
pierwszych, a dziś niestety trochę już zapomnianym, był cykl „Curse of the
Spawn”, który w całkiem niezłej formie doczekał się 29 numerów, z których
większość można kupić w formie czarno-białego wydania zbiorczego. W dzisiejszej
odsłonie „Z archiwum Image” postaram się zachęcić Was do lektury tej serii, ale
już niekoniecznie pod postacią wspomnianego trejda.
„Curse
of the Spawn” to seria poboczna umieszczona, przynajmniej teoretycznie, w
głównym uniwersum wówczas jeszcze Ala Simmonsa. Piszę „teoretycznie”, ponieważ
tytuł ten rozpoczyna się od futurystycznej historii, przedstawiającej
czytelnikowi Daniela Llanso. Chłopak ten żyje na Ziemi zniszczonej konfliktami
pomiędzy ludźmi, a niebem oraz piekłem i wskutek pewnych wydarzeń zostaje nowym
Spawnem. Po latach nie do końca wiadomo, czy historia ta jest jeszcze aktualna,
głównie ze względu na wielokrotnie przebudowaną po drodze mitologię postaci.
Obecnie pierwsze cztery numery „Curse of the Spawn” możemy traktować
raczej jako ciekawostkę pokroju durnowatego „Spawn/WildC.A.T.S.”. Ale za
to jaką ciekawostkę! Daniel nie zdobył przychylności czytelników i zniknął z
kart komiksu po czwartym numerze, lecz jego historia jest moim zdaniem jedną z
najlepszych części całości tego tytułu. Posiadała odpowiedni dla Spawna mrok, a
przy tym interesującą fabułę, ŚWIETNE rysunki Dwayne’a Turnera i właściwie
wszystko, co mogło przykuć czytelnika do lektury.
Po świetnym
otwarciu, „Curse of the Spawn” wraca do teraźniejszości, a więc do roku
1997 i na łamach serii zaczynają się już jak najbardziej kanoniczne historie z
udziałem postaci z drugiego planu regularnej serii „Spawn”. Zaryzykuje
tu stwierdzenie, że gdyby nie ta seria, prawdopodobnie nie doczekalibyśmy się
solowej serii „Sam & Twitch”, którą do dziś uważam za jedną z
najlepszych rzeczy, jaką czytałem od Image. Dlaczego tak uważam? Ponieważ numer
#5-8 dzisiaj opisywanej serii to pierwsza fabuła, w której dwaj detektywi grają
pierwsze skrzypce i scenarzysta Alan McElroy pokazuje, że obaj to świetny
materiał na solowy tytuł. Co prawda jego historia nie umywa się do dzieł
Bendisa, lecz i tak jest to interesujący kawałek lektury.
Nie chcę
wchodzić tu w szczegóły każdej kolejnej historii, więc wypiszę tylko kto
dostawał swoje pięć minut w kolejnych numerach serii. Byli to kolejno: Angela,
Jessica Priest (która „została” zabójczynią Ala Simmonsa po tym, jak Rob
Liefeld zabrał Chapela ze struktur Image Comics), Malebolgia, Tony Twist,
Raenis (Spawn z przeszłości), Overt-Kill, Marc Simmons (brat Ala), a także
postacie wymyślone tylko na potrzeby tej serii, jak na przykład złowroga
Suture. Ważne jest to, że dopóki scenarzystą „Curse of the Spawn” jest
Alan McElroy, seria nie schodzi poniżej całkiem dobrego poziomu, w przyjemny
sposób rozwijający i dodający wątki do mitologii cyklu „Spawn”.
Wyjątkami są w zasadzie tylko trzy numery. Dwa opowiadające o Malebolgii, lecz
ich scenarzystą jest Brian Haberlin – z zawodu człowiek od nakładania kolorów,
a także one-shot opowiadający o człowieku polującym na Zombie Spawna w
alternatywnej przyszłości. Dobry poziom historii Alana McElroy’a jest dość
zaskakujący, ponieważ jest to człowiek odpowiedzialny za scenariusz do filmowej
odsłony „Spawna”, na której poziom trzeba niestety spuścić zasłonę
milczenia.
Również pod
względem rysunkowym nie możemy narzekać. Większość serii zilustrował Dwayne
Turner, lecz jako że tytuł ten ukazywał się regularnie, co mogło niektórych
zaskakiwać, czasem potrzebował on zastępstwa. Na szczęście jego brak w pięciu
numerach nie był znowu mocno odczuwalny, ponieważ zastępujący go artyści talentem
ustępowali mu jedynie w niewielkim stopniu.
Okładka wydania zbiorczego, którego radzę unikać
„Curse of
the Spawn” jak na standardy ówczesnego Image Comics jawi się jako historia
bardzo dobra, konsekwentna, lecz z pewnością nie będąca komiksowym mistrzostwem
świata. Oczywiście tytuł ten dotknęły zawirowania sądowe i w opublikowanym w
czerni i bieli wydaniu zbiorczym zabrakło kilku zeszytów. Posiadający przewrotny
i nieprawdziwy tytuł „Best of Curse of the Spawn” zbiór pomija sześć numerów,
dotyczących postaci wokół których prowadzone były postępowania sądowe, a więc
Angeli oraz Tony’ego Twista. Tak się składa, że te kilka numerów w niczym nie
ustępowały tym, które w zbiorze się znalazły.
Dodatkowym argumentem
przeciwko inwestowaniu we wspomnianego trejda, jest brak kolorów, o którym
także już pisałem. „Curse of the Spawn” niebywale traci na braku barw i
nie wynagradza to nawet przyzwoita cena komiksu. niektóre plansze wyglądają
zbyt ciemno i momentami czytelnik może się pogubić w tym co widzi. Dodatkowo,
trejd ten liczy sobie ponad 500 stron i jest wydany jedynie w miękkiej oprawie,
co w przypadku takiego giganta zawsze jest obarczone ryzykiem krótkiej żywotności
komiksu. innymi słowy, lekturę komiksów polecam jak najbardziej, ale
zdecydowanie nie w formie zbiorczej, którą oferuje nam obecnie studio należące
do Todda McFarlane
Z tego co znalazłem to zakończenie historii Daniela Llanso znalazło się w miniserii "Spawn: Blood & Salvation". Myślę, że warto o tym wspomnieć w tekście. Poza tym fajny tekst. Mam nadzieję, że będzie więcej takich o Spawnie
OdpowiedzUsuń