piątek, 27 czerwca 2014

Nie tylko komiks #5

Tak jak serialowe wcielenie „Witchblade” to w miarę, podkreślam, w miarę wierna adaptacja komiksu wydawanego po dziś dzień przez wydawnictwo Top Cow, tak też franszyza sprzedana na rynek Japoński dała początek zupełnie nowej odsłony losów artefaktu, który to twórcy z kraju kwitnącej wiśni przerobili kompletnie na swoją modłę. Od razu zaznaczę, że już od kilku lat nie jestem wielkim fanem mangi i anime, z których po prostu wyrosłem. Do „Witchblade Anime” (tak będę nazywać ten serial, by odróżnić go od serialu aktorskiego) zasiadałem z pewną dozą niepewności. Z jakimi odczuciami zakończyłem seans? O tym już za chwilę.

Najpierw wspomnę może o genezie pomysłu na „Witchblade Anime”. Otóż w 2004 roku studio Top Cow stwierdziło, iż spróbuje podbić rynek dotąd dla nich niedostępny. Zauważono bowiem, że o ile komiksy tego wydawcy docierają praktycznie w każdy zakątek świata, o tyle Azję konsekwentnie omijają. Marc Silvestrii uznał, że warto spróbować zaistnieć w Japonii, ale ze względu na kulturę mieszkańców tego kraju, nie powinny to być po prostu przetłumaczone komiksy. Nieco później zrodził się pomysł na serię animowaną opowiadającą o Witchblade, tyle tylko że w wersji dostosowanej do odbiorców w Japonii. Zapomnijcie więc o Sarze Pezzini, poznajcie Masane Amaha.
Jak już wcześniej wspomniałem, „Witchblade Anime” przedstawia zupełnie nową historię znanego nam dobrze artefaktu. Rzecz oczywiście dzieje się w Tokio, dokładnie sześć lat po wielkim trzęsieniu ziemi, które niemal doszczętnie zniszczyło stolicę Japonii. Wtedy też do miasta powraca Masane Amaha, która sześć lat wcześniej obudziła się w zniszczonym mieście z dzieckiem w rękach, lecz zupełnie nie pamiętając kim tak naprawdę jest. Będąc przekonana że jest to jej własna córka, Masane wychowywała Rikoho. Gdy jednak powraca do Tokio, od razu zwraca na siebie uwagę członków organizacji NSWF, który aresztują kobietę i odbierają jej dziecko. Pełna żalu kobieta ląduje w więzieniu, gdzie aktywuje tajemną moc, która prawdopodobnie od zawsze w niej tkwiła. Tam też zostaje zaatakowana przez przerażającego stwora, lecz wtedy też Masane pierwszy raz przemienia się w Witchblade i bez wysiłku pokonuje przeciwnika. W międzyczasie Rikoho ucieka z rąk NSWF i przypadkiem spotyka Yusuke – roztrzepanego dziennikarza-freelancera, tropiącego duże afery w zniszczonym Tokio.

Wyżej opisana fabuła jest dla mnie jednocześnie największą zaletą pierwszego epizodu „Witchblade Anime”. Twórcom udało się zainteresować mnie postacią Masane, która najwyraźniej nie jest do końca tym, kim jej się wydawało. Muszę uczciwie przyznać, że zaintrygowało nie japońskie podejście do artefaktu Witchblade, które w kolejnych odcinkach mogło rozwinąć się w ciekawym kierunku. Tyle tylko, że tak się niestety nie stało. Seans kilku kolejnych epizodów serii pokazał dobitnie, że scenarzyści wystrzelali się ze swoich najlepszych pomysłów we wspomnianym pilocie, a dopiero potem zauważyli, że mają zrobić liczący 24 odcinków sezon. Dlatego też w pewnym momencie pojawiają się NAPRAWDĘ POWOLI wprowadzane wątki, które w przerażającej większości prowadzone są albo tak nieumiejętnie, że nie potrafią zaintrygować widza, albo z kolei nawet przez moment nie potrafiące pokazać, że są dla głównej bohaterki jakimkolwiek wyzwaniem.
Za przykład tego pierwszego wątku niech posłuży pojawienie się trójki tak zwanych Cloneblades. Trzy kobiety obdarzone zdolnościami podobnymi do tych, które posiadła Masane, początkowo faktycznie intrygują. Z czasem jednak ich wątek zostaje tak przeciągnięty, że gdy w końcu dochodzi do momentu ujawnienia ich największych sekretów, byłem już kompletnie tym niezainteresowany. Efektu „wow!” zabrakło i ostatecznie „Witchblade Anime” ponownie w moich oczach straciło. W serialu pojawiają się także grupowo wręcz mechaniczne stwory o nazwie Ex-cons. Większość z nich, jak przystało na japończyków, to obdarzeni mackami zboczeńcy atakujący bezbronne kobiety. I chociaż każdy kolejny jest mniej więcej o połowę większy od poprzedniego, to ich pokonanie zajmuje Masane coraz mniej czasu. Dobra, można powiedzieć że wraz z upływem czasu dziewczyna coraz lepiej kontroluje moce Witchblade, ale ja Ex-cony porównałbym raczej do... Kitowców z pierwszych serii Power Ranwers. Zgroza :) Ponieważ stwory te zajmują dość sporo miejsca w „Witchblade Anime”, sami chyba rozumiecie, dlaczego walka głównej bohaterki z tymi mechanicznymi erotomanami nie sprawia, że widz może chociaż przez moment uwierzyć w to, że Masane może mieć jakieś kłopoty przy kopaniu ich metalowych zadków. Co prawda wszystkie te wady produkcji pojawiają się z czasem, pewne jej minusy widać już od samego początku.

No właśnie, tu przy okazji wychodzi cała moja niechęć do produkcji z kraju kwitnącej wiśni, ponieważ „Witchblade Anime” zawiera w sobie wszystko to, czego nie lubię. Nie mówię tu o specyficznym stylu rysowania twarzy, lecz o całokształt. Postać Masane obdarzona jest tak nienaturalnie wielkim biustem, że nawet sami twórcy komiksów z Top Cow mogliby się zawstydzić. Do tego dochodzi cały zestaw typowych dla anime zagrywek zarówno w sferze animacji (pojawiające się i znikające atrybuty broni, części garderoby), podkładania głosów (zauważalny jest naprawdę spory brak synchronizacji), jak i samego scenariusza (wspomniane już potężne i zupełnie niepotrzebne rozciąganie). Nie zrozumcie mnie źle, to normalne w tego typu produkcjach i mimo to anime kochają miliony ludzi. Po prostu ja tego bardzo nie lubię.

Generalnie muszę przyznać, że drugą połowę „Witchblade Anime” obejrzałem w dwa popołudnia, właściwie głównie na przewijaniu. Serial ten początkowo dawał nadzieję na to, że wyniknie z niego coś interesującego. Czas pokazał, że Top Cow uderzyło nie w rynek azjatycki, a w otaczający go mur. Serial animowany był bardzo słaby, co stwierdzili nawet Japończycy (inna sprawa że nawet Marvel nie potrafił się tam przebić ze swoją mangową linią). Warto tu dopisać, że atak studia na rynek azjatycki ograniczył się do animacji zakończonej zaledwie po jednym sezonie i zawieszonej na trzecim tomie mangi. Sama animacja to nie jest kompletna strata czasu, ale jeśli już chcecie się zabrać za „Witchblade Anime” to najpierw upewnijcie się, że nie macie naprawdę nic lepszego do roboty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz