Poprzednim
razem bohaterowie serii dowiedzieli się o zdradzie Oppenheimera i na własnej
skórze przekonali się, że oznacza to dla nich kolejne duże kłopoty. Czwarty tom
„The Manhattan Projects” kontynuuje ten wątek i rozpoczyna się od
ukazania herosów w sytuacji bez wyjścia. Czy jednak grupa najpotężniejszych
umysłów swoich czasów naprawdę nie ma żadnego pomysłu na wyjście ze swojego
beznadziejnego położenia? Skądże znowu! Ich tajną bronią będzie nie kto inny
jak Albrecht Einstein. I można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że fizyk ten
będzie dysponować tym razem podwójną siłą rażenia. Trochę do powiedzenia ma też
pewien niebieskoskóry stwór z innego wymiaru, który szczyci się posiadaniem
czterech mózgów, ale nie uprzedzajmy faktów.
Dotychczas
największą siłą „The Manhattan Projects” było dla mnie umiejętne
wyważenie akcji, humoru i „naukowej” części fabuły. Czwarty tom zbiorczy
pierwszy raz wyraźnie łamie te wyważone proporcje, dość jednoznacznie kładąc
mocniejszy nacisk na pierwszy z wymienionych przeze mnie aspektów. Komiks nie
traci przy tym charakterystycznego i przyjemnego humoru, lecz przez to najmniej
miejsca otrzymuje ukazanie naukowców w tym, w czym są najlepsi. Jonathanowi
Hickmanowi nie można odmówić rozmachu ani pomysłowości – kilkukrotnie podczas
lektury udało mi się złapać na tym, że nie spodziewałem się pewnych wydarzeń.
Mimo wszystko po zakończeniu komiksu nie potrafiłem otrząsnąć się z wrażenia,
że wszystko działo się zbyt szybko i za intensywnie, trochę nie w klimacie
poprzednich odsłon serii.
Żebyście
jednak nie pomyśleli, że czwarty tom „The Manhattan Projects” to komiks
słaby. Zdecydowanie tak nie uważam! Chociaż sposobem prowadzenia historii
odbiega nieco od poprzednich odsłon cyklu, to wciąż mamy do czynienia z fabułą,
która potrafi zainteresować i bez większych przeszkód łamie lub bawi się
konwencją. Dorzucona do scenariusza, a dwukrotnie już przeze mnie wspomniana
szczypta humoru sprawia, że czytelnik bardzo dobrze bawi się podczas lektury.
Tempo jest solidne i brakuje na szczęście miejsc, w których fabuły dłuży się
niemiłosiernie. Hickman nie zapomniał także jak pisać prowadzone przez siebie
postacie. Udało się uniknąć scen, w których ktoś zachowuje się niezgodnie z
tym, co dotychczas widzieliśmy na kartach poprzednich tomów. Plus za kolejne
rozwinięcie postaci Jurija Gagarina, który powoli staje się jednym z dwóch moich
ulubionych bohaterów tego cyklu. Generalnie, jak widać po tym akapicie, większy
nacisk na akcję to jedyne, co różni ten tom „The Manhattan Projects” od
poprzednich i jednocześnie jest to także jedyna wada, którą można komiksowi
wytknąć.
Całość
uzupełniana jest rysunkami Nick Pitarry, który jak zwykle oddał we władanie
Ryanowi Browne’owi jeden zeszyt, którego akcja osadzona jest w umyśle
Oppenheimera. Standardowo obaj spisali się bardzo dobrze, chociaż nie mogę oprzeć
się wrażeniu, że Pitarra z każdym kolejnym numerem spisuje się coraz lepiej. Jego
kreska się wyostrzyła, zyskała na detalach, a jednocześnie wciąż nie pozbawiona
jest specyficznego stylu, za który bardzo polubiłem tego artystę. Obaj artyści
bardzo dobrze współpracują z Jordie Bellaire, która kolejny raz udowadnia, że
nominacja do Eisnera nie jest przypadkowa. Także właśnie paleta barw użyta w
całości cyklu „The Manhattan Projects” sprawiła, że komiks ten jest tak
charakterystyczny i zapadający w pamięć. Dotyczy to także dziś opisywanego, czwartego
tomu.
W tym
akapicie powinienem napisać jedynie, że dodatków w czwartym tomie „The
Manhattan Projects” nie ma żadnych. Te pewnie zarezerwowane są dla
zapowiedzianego niedawno wydania deluxe HC. Wspomnę jednak tylko jak bardzo ich
nie ma w tym komiksie. Mianowicie, tym razem zniknęły już nawet strony z
prezentacją obsady komiksu, co uważam za zmianę na minus. Co prawda wątpię by
ktoś sięgnął po tę serię zaczynając akurat od czwartego tomu, ale jednak brak
tych dwóch stron jest odczuwalny.
„The
Manhattan Project: The Four Disciplines” jest komiksem nieco innym od
poprzednich odsłon, lecz wciąż sprawia on tyle radości i frajdy podczas
czytania, że nie mogę nie ocenić go wysoko. Tym razem będzie to solidna czwórka
z plusem.
Chętnie przeczytałbym podobną recenzję "Black Science vol.1", zwłaszcza, że możemy się spodziewać polskiego wydania.
OdpowiedzUsuńI możesz się jej spodziewać jak już kupię polskie wydanie. Recenzuje tylko komiksy, które mam fizycznie w łapach :)
Usuń