Po
pokonaniu Aphrodite IV Witchblade oraz The Darkness wyruszają za człowiekiem,
który porwał ich córkę. Szybko okazuje się, że dziewczynka jest kluczem do
zniszczenia świata... lub też jego ocalenia. Decyzję podjąć będą musieli
właśnie Sara oraz Jackie. W międzyczasie reszta posiadaczy artefaktów chce
uwolnić porwanych Magdalenę oraz Finna, a także powstrzymać przybocznych ich
głównego przeciwnika. Naturalnie, wkrótce wszyscy znajdą się w jednym miejscu i
o jednym czasie.
„Artifacts
vol. 3” początkowo miał być wielkim pożegnaniem Rona Marza z uniwersum Top
Cow. Scenarzysta ten zakończył już przygodę z solowymi przygodami Sary Pezzini,
natomiast dzisiaj opisywany cykl planowany był na trzynaście zeszytów i
początkowo nikt nie przypuszczał, że jego ogromna popularność sprawi, że tytuł
przerodzi się w regularny ongoing, zresztą publikowany do dziś. Marz nie od
dziś uważany jest za głównego architekta tego świata, ponieważ to właśnie za
jego warty wprowadzono mnóstwo wątków, które na długo ukształtowały wszystkie
serie z uniwersum Top Cow, nawet „The Darkness”, a tytuł ten wówczas
pisał Phil Hester. „Artifacts vol. 3” jawił się jako ukoronowanie
większego planu, jaki twórca stopniowo wprowadzał w życie. Niestety, naprawdę
ciężko jest mi napisać o komiksie tym inaczej, jak „nierówny”.
Pierwsze
cztery zeszyty, które składają się na opisywany dziś tom, to niestety nic
innego jak standardowa, eventowa robota. Po wydarzeniach z drugiego tomu
scenarzysta rozstawia wszystkie pionki, by w końcu przystąpić do finałowej
batalii. I słowo to jest jak najbardziej uzasadnione, ponieważ przez większość
czasu widzimy jedynie kolejne potyczki pomiędzy poszczególnymi posiadaczami
artefaktów. Paradoksalnie jednak, to właśnie sceny bez mordobicia sprawiły mi
największy zawód. Konkretnie dwie z nich. Pierwsza to szybkie pozbycie się z
łamów tytułu grupy Cyber Force. Już przy recenzji poprzedniego tomu cyklu narzekałem
na to, że Marz nawet nie krył się z tym, iż nie lubi tej ekipy herosów. Teraz
tylko to udowodnił, dając im dwie strony „czasu antenowego”, gdzie wcielili się
w rolę ekipy sprzątającej, na co sobie zwyczajnie nie zasłużyli. To akurat
miało miejsce już po scenie, która zawiodła mnie najbardziej. Była to scena
seksu pomiędzy Sarą i panem Estacado, która w trzy strony zniszczyła w fatalnym
stylu całą świetną relację pomiędzy detektyw Pezzini i Patrickiem Gleasonem.
Nomen omen budowanej przez kilka lat przez tego samego Rona Marza, który
spuścił to w kiblu robią z Witchblade idiotkę lecącą na jeden prosty tekst.
Gdy
przebrniemy przez cztery zeszyty, które najzwyczajniej w świecie zawodzą,
dostajemy rozdział trzynasty. Ten z kolei sprawił, że musiałem zbierać swoją
szczękę z podłogi. To właśnie na jego łamach Witchblade oraz The Darkness muszą
podjąć decyzję kto ma przetrwać: ich córka czy świat w którym żyją. Ronowi
Marzowi udaje się tutaj raz za razem zaskakiwać, co robi dość prostym zabiegiem
odwrócenia ról. Nie chcę pisać tu dokładnie o co chodzi, ale jeśli któreś z Was
zdecyduje się sięgnąć po ten komiks, na pewno będzie wiedzieć co mam na myśli. W
każdym bądź razie scenarzysta doprowadza do przewrócenia uniwersum Top Cow do
góry nogami i to w sposób, który ma sens. Tu znowu odniosę się do Marvela i DC.
Oba te wydawnictwa co moment produkują crossovery, które „zmieniają wszystko na
zawsze”, a w rzeczywistości dzieje się tam niewiele. Ron Marz zagrał wielkim na
nosie, tworząc crossover liczący trzynaście numerów, bez setek tie-inów, a
którego konsekwencje poniosła cała linia wydawnicza. I na dodatek, nic tu nie
jest wymuszone, a czytelnik zdziwić może się tylko tym, jak bardzo przemyślany
był to krok. I za to należą się brawa twórcy „Artifacts vol. 3”.
Nie wiem
czy był to celowy zabieg wydawnictwa, ale cztery pierwsze zeszyty zbioru (a
więc te fabularnie słabsze) rysuje Jeremy Haun, a ostatni (czyli ten naprawdę
udany) to dzieło Dale’a Keowna. Naturalnie jest to kwestia indywidualnego gustu
każdego czytelnika, ale ja uważam że spośród wszystkich artystów udzielających
się przy cyklu „Artifacts”, to właśnie ta dwójka spisała się
zdecydowanie najlepiej. Chyba nie tylko ja tak uważam, bo dla Hauna po
stworzeniu wspomnianych czterech zeszytów otworzyły się drzwi najpierw do
dalszej współpracy z Top Cow, a później już do DC Comics, gdzie rezyduje do
dziś. Dale Keown to z kolei artysta z dużym oraz uznanym dorobkiem i można
nieco żałować, że otrzymał tylko jeden zeszyt do zilustrowania. Rysownik ten na
pewno godnie zastąpiłby zaledwie średniego Broussarda znanego z pracy nad „Artifacts
vol. 1”. Mogę śmiało napisać, że dzisiaj recenzowany komiks posiada
zdecydowanie najlepszą warstwę graficzną z całej serii, a obaj artyści
posiadają wyrazisty i przyjemny dla oka styl.
Jak zwykle
nie mogę narzekać na ilość dodatków, które Top Cow upchało do komiksu. Zestaw
ten otwiera wymienienie wszystkich rysowników, linkerów oraz ludzi
odpowiedzialnych za kolory w tym cyklu, wraz z krótkimi notkami. Kolejne cztery
strony to pokazanie całości planu Curatora – głównego złego serii. To właśnie
tutaj doskonale widać, jak mocno rozbudowany był plan Rona Marza zarówno na tę
serię, jak i inne tytuły spod szyldu Top Cow Universe. Następnie nasze oczy
nacieszyć się mogą dwiema strona szkiców Dale’a Keowna, by już po chwili
dowiedzieć się gdzie dokładnie debiutował każdy z trzynastu artefaktów, które
są podporą świata wykreowanego przez Marca Silvestriego i udoskonalonego przez
Rona Marza. Mało Wam? Pewnie ucieszy Was więc jeszcze licząca 23 strony galeria
okładek, a jeśli wciąż Wam mało to „Artifacts vol. 3” zamyka
pięciostronicowa historia, która znalazła się na początku każdego komiksu,
który otwierał nowy rozdział w historii uniwersum Top Cow. Uff... naprawdę tego
sporo, jest i co poczytać i na co popatrzeć. Jeśli chodzi o ilość dodatków, to
z pewnością będę tęsknić za komiksami z tego studia.
„Artifacts
vol. 3” to komiks ważny i przełomowy, lecz wyraźnie zaszkodziło mu to, co
złe w każdym crossoverze. Postaci w pewnym momencie było już tak dużo, że
większość z nich po prostu straciła jakikolwiek charakter i ograniczyła się do
prania po pysku każdego, kogo napotka na drodze. Mimo wszystko i tak historię
zaprezentowaną w tym tomie stawiam ponad większość tego, co znam z Marvela czy
DC. I właśnie za to oraz za stojącą na przyjemnie wysokim poziomie warstwę
graficzną dam 3.5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz